czwartek, 24 października 2013

Mistrzu ciętej riposty, szanowny Panie Ignacy.

Pogadajmy, choć żadna to rozmowa gdy jest w simpleksie, ale trudno. Taki lajf.
Od początku może?
Zasadniczy błąd już w tytule – „Dlaczego Kalicińska nie ma racji?”.
Mój tekst to moja opinia i jako taka nie przestawia jakiejś zero-jedynkowej racji, bo opowiadam na swoim blogu o własnych odczuciach jakie mam zresztą od dawna. To sfera gustów i upodobań – jeden lubi marcepan, a drugi pannę Marynię, ktoś uważa Kraków za cudowne miasto, inny za przereklamowaną stolicę turystów i Lajkonika. I każdy ma rację. Swoją.
Możemy, Pan i ja, podpisać co najwyżej protokół rozbieżności.
Nic złego nie napisałam ani o Panu, ani o Joannie Bator, nie poszłam na kpiarską łatwiznę, tylko uczciwie napisałam, że zasiadłam i przeczytałam opisy, streszczenia tych książek, których nie czytałam, z kilku lat funkcjonowania nagród Nike i nie tylko (uczciwość nie popłaca). Po, co są opisy? Żeby dać pierwsze światło – mój kierunek albo nie mój. Nie lubię poradników, kryminałków, książek wojennych, więc opis jest pomocny bo może jednak sięgnę? A może nie? Ja wybieram sobie tematykę i autorów – opisy są pomocne. Przed nominacjami opisy są w prasie serwowane szeroko, czemu nie skorzystać dla ogólnego rozeznania? Wiele osób tak robi, bo nie sposób przeczytać wszystkiego, co jest w księgarniach, zwłaszcza gdy tematyka odpychająca. Po licho mam się zamęczać czytając coś tylko dlatego, że nominowane? I widzi Pan, ja zadałam sobie trud przeczytania choćby laudacji, opisów i komentarzy do książek, których nie przeczytałam (bo przeczytałam kilka), a Pan przeczytał wyłącznie tytuły moich książek, a i to niedokładnie. 
Przeczytałam pańskie „Gesty” – smęt. Kolejny marny facecik z pępowiną u mamusi, i po licho mam się zamęczać czytając o kolejnych jego klonach w literaturze polskiej współczesnej? Ok, poleciałam i ja po Pańskiej twórczości. (ja chociaż przeczytałam!) 
Cyt: „Żeby to jednak wiedzieć, trzeba niestety czytać.” – przeczytałam, no nie wszystko, ale jednak. Nie da się wszystkiego. Za stara jestem żeby zjadać coś, co mi się cofa, bo marne, nudne, smutne i nieciekawe. De gustibus.
Cyt: „Otóż jej rozpoznanie, że kto pisze „pięknie, dobrze, mądrze, serdecznie, ciepło” – czyli, jak rozumiem, sama Kalicińska – nagrody Nike ani Gdyni, ani Angelusa nie otrzyma” – wciskanie mi dziecka do brzucha to podła figura retoryczna! Ile razy mam pisać, że nie oczekuję? Spore nakłady i sympatia czytelników to wystarczająca dla mnie frajda. Naprawdę.
Cyt: „ Nieudolność warsztatowa, brak kompozycji i pomysłu fabularnego (ach, te przeplotki!), schematyczność (feminizm nie polega na zdradzaniu męża), lenistwo intelektualne, stek banałów i klisz, psychologia sprowadzona do poziomu poradnika i tak dalej, i tak dalej”. Pełna zgoda, Panie Ignacy! Też mnie to razi. Dodam tylko, że nacinanie sobie krocza żyletką to też kiepski obraz feminizmu, prawda? A nie można by wspaniale mądrze i znakomicie warsztatowo pisać o dobroci, szlachetność, mądrość, miłości, pięknie? Za trudne? Sam Pan to potwierdza.
Cyt: „Szczęście, tu panuje między nami pełna zgoda, jest z pewnością rzadziej nagradzane, z takiej jednak przyczyny, że nie ma trudniejszego tematu.” – i jesteśmy w domu! Czyli jednak na moje wychodzi – nie umiecie pisać o szczęściu, dobroci, miłości, z uśmiechem dać czytelnikowi optymizmu, którego tak bardzo potrzebuje. En masse, bo oczywiście młodzi jeszcze wciąż muszą epatować się nieszczęściem, taki etap w życiu. Wykpił Pan moje pragnienie piękna i harmonii, że to infantylne? Wolno Panu, choć to Cycero powiedział –„Dobro to tylko to, co szlachetne, zło to tylko to, co haniebne”, i powoli mnie to ogarnia. Boli mnie świat ogromnie, ale nie pozwalam żeby mną rządziły media sączące co sekundę do widzów ropę z ran świata – górnolotnie, ale tak to czuję. Jestem ogrodniczką, matką, babką i wiem, że oprócz owej ropy jest na świecie piękno, i tylko dzisiaj jest ono dla wielu artystów za trudne! Pan kopnął je za płot rzucając „banał, pusta wydmuszka!”.
Cyt: „(…) istnieje literatura, która nie przejawia większych ambicji, nie rości sobie prawa do opisywania świata, do pokazywania czegoś istotnego, do „prawdy”, z promieni słońca zaś korzysta obficie, jakby ciągle lipiec trwał, a piękno i dobro, malinowa herbatka z babcią to takie cacanki głaski poprawiające humor. Literatura taka służy rozrywce, relaksowi. I tym zajmuje się Kalicińska. I w porządku.” – skąd to stwierdzenie, że opisy natury, opowieść o miłości, szlachetności, szczęściu, to natychmiast literatura bez ambicji?! Dlaczego te cechy, uczucia, przypisuje Pan wyłącznie kiepskiej literaturze?!
I ja nie chcę nagradzania rzeczy banalnych i pytam – gdzie są (do nagrodzenia) książki z pięknem i miłością szczęściem w treści?! NIKT nie pisze?! Może nie , bo to „obciach” albo za trudne (pańskim zdaniem), zepchnięte do banału. Szkoda.
Kłania się „Imię Róży” Umberto Eco – pan głosi tezy Jorge’a!
Ja, w odróżnieniu od Pana, kocham życie, śmiech, piękno mimo, iż obok istnieje zło, smutek i łzy. Ja to wiem. I wie Pan co? „La Vita e Bella” to nie infantylizm, do tego trzeba dorosnąć. Pozdrawiam Pana podpisując protokół rozbieżności brak mi piękna i dobra w literaturze nagradzanej. W filmie też.
I jeszcze jedno: miedzy pisarzem a literatem jest różnica taka, jak między literaturą a czytadłami. Ja jestem tą pierwszą i ku radości czytelników „tworzę” te drugie.
Małgorzata Kalicińska



PS.
Oświadczam, że nie ma żadnej wojny między mną a panem Karpowiczem! To wymiana zdań, może miejscami ostra, ale nie ja ją zaczęłam wszak. 
Nie „zjeżdżam” pana Karpowicza personalnie ani też nikogo innego po nazwisku nie szargam, a przy okazji tej wymiany poglądów (nie racji - poglądów) odpoczniemy od pękających parówek i pedofilii.  

poniedziałek, 14 października 2013

Alice Munro, czyli czemu mnie to cieszy.



Dla jednych zdumienie, dla innych zaskoczenie, jedni sa na tak inni na ostrożne, dyskusyjne nie, "no bo jak to tak?".
 Może to być dowód na to, że kapituła jest podobnego zdania co ja (przyczepiło się ... do okrętu), że może dość już dziwnych i politycznie uzasadnionych tytułów, że kraje azjatyckie są już dostrzeżone i nagrodzone, więc może pora na Kanadę? Od lat czeka w kolejce.
A może to sygnał, żeby wrócić do najzwyklejszej, klasycznej literatury? Alice Munro jest prozatorką jak wzór metra z Sevre. Staroświecki typ narracji, dobre, pełne opisy, nienachalne dialogi, jeśli jakieś dramaty i tragedie (jak to w życiu) to wplecione dyskretnie, i jakby w drugim planie, (a nie jak u nas - w pierwszym solo i saute), bo dramat i tragedia to nieodłączna część naszego życia i tak właśnie się w nim często objawiają, z boku a i tak są przez nas przeżywane. Niebanalne fabuły i niejednoznaczne, czasem dziwne, jakby przerwane w pół zakończenia. Żadnych eksperymentów, efektownych wolt  i kontrowersyjnej tematyki.
Może to właśnie doceniono? Zwyczajność, znakomity obraz społeczeństwa, miast i miasteczek, klimat życia, sposób myślenia, obyczaje. Widzę w Niej znakomitą, pogłębiona, ciekawszą i taką bardziej „dla dorosłych” spadkobierczynię Lucy Moud Monomery, a obrazki z życia Kanady na przestrzeni kilkudziesięciu lat są ciekawe i niesztampowe.
Nie ma tu słodu, i kiczu, modnego dzisiaj Glamour, „roztrzepanej trzydziestolatki w sieci przezabawnych peregrynacji miłosnych”, ani też ekstremy krzywej Gaussa – mrocznych tragedii spływających krwią niewinnych ofiar, martyrologii i politycznie uzasadnionego (no bo współczesna proza żeby się liczyła MUSI podobno poruszać jakieś społeczno – polityczne kwestie!) feminizmu. A bohaterki Alice Munro są bardzo różne – wyzwolone i nie, młode i stare, ładne i brzydkie nade wszystko są jakieś. I mężczyźni też, ani łamagi ani agenci 07.
Ktoś już z emfazą napisał, że ona jest mistrzynią krótkiej formy (zgoda), i że jednym zdaniem określa swoich bohaterów i już wszystko o nich wiemy! Nieprawda. Stosuje zwyczajny zabieg - opis bezpośredni i pośredni, i dzięki temu poznajemy bohaterów powoli, czasem zmieniając o nich zdanie. To przyznam, lubię!
Mnie ten Nobel nie dziwi. Ba! Cieszy! Jak dla mnie, to powrót do zwyczajności , bo jest wielu takich jak ja konsumentów sztuki, których eksperymenty już męczą. Nie da się dzień w dzień jechać na kuchni fusion czy molekularnej, cukierki i batoniki to też nie moja bajka. Czytelnik, widz, potrzebuje sycącego posiłku i czasami najzwyczajniejszy, domowy obiad smakuje wybornie!

niedziela, 13 października 2013

Chochoł, czyli rozmówki w Necie.

Używam czasem angielskiego zwrotu: straw – man argument, czyli „chocholi argument”. W tłumaczeniu niebezpośrednim, to zwyczajne nasze „wciskanie dziecka do brzucha” (taki idiom). Częste bardzo w komentarzach w Necie, czyli niedoczytanie tekstu prawidłowo, czytanie już z (zazwyczaj) negatywnym nastawieniem, żeby jak najprędzej walnąć swoje, które ma w zamiarze powalenie autora tekstu jednym kopem.
Bardzo częstym zabiegiem jest budowanie komentarza z nieistniejących w tekście tez, (straw – man agument odnoszenie się do własnych projekcji) albo tez wykoślawionych przez komentującego – tylko po, to żeby móc walnąć swój ostry i depczący autora komentarz. Do tego jeszcze ulubiona broń niektórych komentatorów – wycieczki ad personam, jakieś sugestie w stylu a „ty jesteś gruba, brzydka, i nie masz męża”. W zamiarze – cios w podbrzusze i powalenie na glebę.
Żałosnym i częstym zabiegiem jest też skakanie po skrajnościach. Dość typowe u nastolatków, żenujące u dorosłych a zdawałoby się myślących ludzi. Np. Na mój żal, że współczesne media zalewają nam dramatami, łzami i smutkiem, komentator (specjalista od wywalania wszystkiego w kosmos) pisze z jawną agresją: „no, to się przełącz na Disney Channel!” „Jedz watę cukrową” itp. Nie ma na to odpowiedzi, bo z rozemocjonowanymi agresorami nie ma dyskusji.
Także udawanie troski, czyli argumenty w stylu „a w Ameryce biją Murzynów”, „domagasz się piękna w literaturze, a Syryjczycy (Żydzi, Palestyńczycy, etc, etc) cierpią z powodu wojny” zwala z nóg jak nieświeże powietrze. To też jest rodzaj straw man argument czyli demagogia i walenie na oślep argumentami nie z tej bajki
Hejterstwo to nic innego jak pogłębiona o totalne chamstwo metoda opisana przez Schopenhauera:
– Wyprowadzić przeciwnika dyskusji z równowagi (przez bezczelne zachowanie względem niego), gdyż zdenerwowany nie będzie w stanie wszystkiego przemyśleć i dopilnować. Przykład: „ swoim minimóżdzkiem nie jesteś w stanie ogarnąć…”. Czy też zgrabne: „Pani twórczość nadaje się co najwyżej do zamkowej toalety, by umilać damom defekację.” – merytoryczne i eleganckie, doprawdy! Albo pod zdjęciem faktycznie pięknej aktorki: „Ta baba ma być ładna? Ma wykręcone giczoły i pryszcze i jeszcze włosy jak mietła, a sukienka – tylko do pasania krów!”. Znamy? Znaaaamy!
Czasami faktycznie autor uprasza o przeczytanie tekstu źródłowego raz jeszcze – gdy komentator ewidentnie błądzi, ale to też bywa tani chwyt niby grzecznych respondentów: „czytaj ze zrozumieniem!”. To bywa obraźliwie, zwłaszcza wtedy, gdy faktycznie trzymamy się tematu ale mamy inne zdanie. Ale bywa że nie… Wtedy owa porada ma swoje uzasadnienie, bo sami czasem na własne potrzeby tworzymy owego chochoła nieświadomie, dywagujemy odchodząc od tematu czując, że tu, na nowym gruncie będzie lepiej. (czyli dywersja – odskakiwane na zupełnie innych teren tematyczny i wprowadzanie nowego wątku, z którym poradzimy sobie lepiej).
Grzechem też jest kompletna niechęć do podpisania „protokołu rozbieżności” – gdy ma się różne zdania na jakiś temat. Zarzucanie autorowi tekstu, że nie powinien się wypowiadać, zwłaszcza gdy atakujący ma inne zdanie.
Typowy przykład to jakieś teksty o prezydencie miasta, o szóstoklasistach, o czymkolwiek, co akurat dzisiaj budzi fale kontrowersji. Nawet wśród bliskich znajomych, jak się ma inne zdanie – jest się narażonym na takie właśnie zabiegi w dyskusji, jak jechanie ad personam, demagogia, czy skakanie po ekstremach dla skontrowania rozmówcy za wszelką cenę o nie przyznania mu prawa do własnego zdania.
O, tak... A jak jeszcze komentatorzy nie znają prawdy (nie zadali sobie trudu i nie sprawdzili u źródeł) i szermują domysłami jako faktami to już się robi nieśmiesznie. Jak wtedy, gdy ludziska utożsamiają np. moją książkę z serialem i zarzucają mi jego płytkość i „mydełko”. Trzeba się było pofatygować i poczytać – z serialem wzięłam swego czasu rozwód i wycofałam nazwisko, skoro była to „radosna twórczość osób”(którym PR – u robić nie zamierzam). Cóż TVP – kolos i monopolista ma wielka siłę, a ja z wiatrakami walczyć nie umiałam, nie chciałam. W końcu film się wielu podobał, więc o, co drzeć szaty?
I tylko jedna osoba, znana i poważana, przeprosiła mnie za tę niezręczność – gdy skrytykowała serial i przypisała mi tę krytykę jako autorce… scenariusza. Można!
Kłania się Schopenhauer jako żywo!
W swojej pracy o erystyce, przytacza swoje znane pesymistyczne argumenty co do ludzkiej natury – ludzie są z natury źli, nieuczciwi, próżni i gadatliwi. 
Hmmm, smutne ale nie pozbawione prawdy!
Dużo się nauczyłam na Fb. Tak dużo, że śmiem twierdzić, iż w szkole na języku polskim powinna być jakaś część o prowadzeniu rozmów w sieci ze szczególnym uwzględnieniem zasad normalnej dyskusji. A termin: trollowanie, dywagacja (czyli odbieganie od tematu, nie mylić z dygresją, czyli celowym odskoczeniem od tematu żeby zilustrować sam temat) i stworzenie chochoła (straw man argument), i nade wszystko praca samego Schopenhauera (powiedzmy w liceum) – powinny być tematem klasówek.
Może byłoby sensowniej w sieci, mniej napaści, chamstwa a więcej dyskusji na temat?


poniedziałek, 7 października 2013

Nagrody za ciemne okulary



„Według Joanny Bator - pisał Przemysław Czapliński - współczesna Polska daje się opowiedzieć tylko jako horror”. Groza powieściowa jako odpowiedź na grozę, którą mamy na wyciągnięcie ręki? Trudno z tą wizją polemizować, nazbyt ona autorska, a kto wie, czy nie obsesyjna.

Ale to nie koniec złych wiadomości - pociechy czy nadziei na zbawienie świata praktycznie nie ma tu żadnej. Siły reprezentujące dobro i sprawiedliwość są przecież zbyt wątłe
.  - wyborcza.pl



Nagrody za ciemne okulary

Nie jestem zawodowym krytykiem, krytyczką (jak kto woli, mnie męskie słowo w odniesieniu do mnie – kobiety nie przeszkadza), pisze to żeby uprzedzić, iż zabieram głos jako zwykła czytelniczka, osoba półprywatna, bo całkiem prywatna to ja tu nie jestem. Wiem.
Głupio mi wypowiadać się na temat twórczości literackiej osób, z którymi jestem w jednej grupie zawodowej, ale nagrody literackie są jednak inne niż nagrody za nowatorskie rozwiązania techniczne czy wdrapanie się na szklany budynek. Są niewymierne bo o sympatiach czytelniczych decydują gusty, wykształcenie, poziom i rodzaj potrzeb wobec literatury.
Przeczytałam streszczenia – opisy książek nominowanych do nagrody Nike i włos mi się zjeżył. Nominuje się i nagradza zazwyczaj książki bardzo określonego koloru i od kilku lat to kolor… szaroczarny. Odnoszę wrażenie, że wystarczy usiąść i skroplić najciemniejsze emocje w treść reportażu, powieści, opowiadania w sposób poprawny gramatycznie, dodać ciut polotu, i już zyskać akceptację jurorów. Gwałcenie dzieci, kobiet, bicie i znęcanie się, grzebanie w najciemniejszych zakamarkach zboczeń i ludzkich dramatów ma moc poruszająca – i z tego żyją media. Obrzucają nas codziennie niemal, taka dawką tego ludzkiego szlamu, że ja np. mam już odruch totalnej niechęci gdy odpalam radio, telewizję. Prasa brukowa sięga dna od dawna. I stąd moje zdziwienie, że i jurorzy dali się wciągnąć w tę najprostszą metodę poruszenia publiczności. Rzucimy im jakieś ofiary, niewinne, bezbronne, biedne i skołatane dusze, jakiś ludzi nieporadnych życiowo choć wrażliwych może ale zadeptanych przez prostaków, popaprańców czyniących coś idiotycznego albo… nudnego, i już jest recepta na wiekopomne dzieło!
Od kilku lat nagrody są przyznawane niemal wyłącznie za rzeczy mroczne, smutne, depresyjne, za bohaterów ułomnych, zgnojonych tak, że nic tylko wyć. Po takich lekturach to właśnie nic tylko iść do pobliskiego GS–u, kupić sznur i obwiesić się skoro to życie jest takie zasrane! Oczywiście jako ktoś, kto zajmuje się pisaniem, wiem, że z „…żyli długo i szczęśliwie” nie uczyni się nominanta do nagrody, że powieść, opowiadanie, powinno wciągnąć, malować w jaźni barwne obrazy ale… obawiam się, że ktoś kto pisze o tym, że może być pięknie, dobrze, mądrze, serdecznie, ciepło, (oczywiście w życiowej przeplotce z dramatem dużym, małym, z tragedia czy choćby problemem) popełnia grzech współczesny, bo krytycy z mety napiszą, że to oderwane od życia, wysłodzone i zacukrzone. Biedni oni! Mam wrażenie jakby krytycy i jurorzy byli Dementorami (to z Harry’ego Pottera) ludźmi z ustawiczną depresją, biczownikami ożywającymi wyłącznie wtedy, gdy czują ból. Każdy promień słońca, dobra i piękna razi ich i drażni. Godzą się na piękny język, ale ów język może tylko opisywać zło, Wielkie Zło i wtedy jest super! Jak licealiści – bo wtedy, w latach młodzieńczych rodzi się prawdziwa fascynacja złem, Zaczytywałam się jako „nastka” (jak dziś pamiętam) Krzysztoniem, Dostojewskim i brałam udział w dyskusjach o tym jak ZŁY jest świat, mając ciepły domek, kochających rodziców i wieczorami marzyłam o romantycznej miłości.
Dzisiaj jestem dojrzałą chryzantemą (azjatyckie określenie dojrzałych kobiet, które jeszcze żyją pełnia życia) i wiem jak bardzo wielobarwne jest życie i jak wiele z jego barw zależy od nas samych. Dlatego nie fascynuje mnie już ZŁO samo w sobie, bardziej urzeka dobro, stale zachwyca piękno i dziwi fakt, że stało się (i dobro i piękno i harmonia) takie… demode! Żeby nie było – skrajności czyli telewizyjno-serialowa wata cukrowa, totalnie mdli. I wiem, że wiersze Gałczyńskiego, Asnyka, Tuwima, pełne piękna, zachłystu miłosnego i uroku – nie dostałyby dzisiaj ani jednego słowa poparcia! Muzyka Szopena, Czajkowskiego, Szostakowicza jest dzisiaj zepchnięta do rezerwatu amatorów klasyki, a w mediach króluje hałas, wrzask, ryk i żaden koncert nie obejdzie się bez miliona kilowatów. Nagłośnienie wygląda jak statek o wyporności tysięcy ton. Unplugged? Piosenki aktorskie? Dla garstki amatorów ze zdrowym słuchem, dla lubiących  intymnie, serdecznie, larghetto i con amore. Znów w tym roku dostaniemy porcję nagród dla tych ludzi którzy patrzą na świat w bardzo ciemnych okularach i znów krytycy będą zapłakiwać się, że to nasze okropne społeczeństwo nie chce czytać o kolejnych gwałtach, nieszczęściu, łzach szarości i beznadziei.
Nie, nie noszę różowych okularów. Wiem, dostatecznie dużo z ekranów TV i z gazet ścieka owych łez, spermy i krwi – za którą płacą naczelni, ale i wiem, i widzę, że nadal jest piękno, kolory, ciepło, radość i szczęście. Kopciuchy niemedialne.