wtorek, 28 stycznia 2014

Rycerz na białym koniu.

Przeczytałam ostatnio jaką powieść chciałaby przeczytać Kinga Dunin. Ba!
No i prawda, fajnie byłoby taką przeczytać! Tyle, że to pragnienie to wishfull thinking. 
Wołałam podobnie kilka tekstów temu i oberwałam za to solidnie. Weszłam na pole minowe jak unteroficersza... Prawda. Oberwałam, bo choć i ja chciałam przeczytać coś pięknego, świetnego, dobrze zbudowanego i porywającego, komentatorzy z mety wymyślili, że ZAPEWNE chodziło mi o tani romans.
A tu, proszę, Znana Osoba chce, żeby to była powieść jak… rycerz na białym koniu! Szlachetna, klasyczna i koniecznie w narracji trzecio-osobowej, i żeby zwroty akcji były, i bohaterowie coś przeżywający sensownego – słowem: jakiś hicior. No, jasne! A kto by nie chciał takiej powieści wziąć do rąk? 
I tylko smutny dalszy ciąg, bo okazuje się, że nie ma takiej… No może kilka zachodnich zdałoby się, ale pffff! MY, Polacy takiej jeszcze nie napisaliśmy! Może kiedyś, ale nie tym razem! Nie dzisiaj! Miałeś chamie złoty róg! Nie umiesz już polska pisarko, pisarzu, zadowolić czytelnika z wyższej półki. 

Używam terminologii krytyków, którzy mówią o literaturze z wyższej półki i tylko nie mam pojęcia jaka jest definicja, probierz, miara, która wykazałaby, że TO jest z wyższej, TO z niższej a TO ze środkowej. W samym tekście pani Kingi jest zachwyt nad powieścią „Wolność”, ale zaraz niżej zdanie komentatora, że to okropna powieść i dalej następnego, który deklaruje, że ją właśnie czyta i….nie da rady dalej. Kiszka! Czyli kwestia górnej i dolnej półki, a zwłaszcza środkowej nadal pozostaje niedookreślona! 

Ów tekst przypomina jako żywo wpisy na profilach jakie znaleźć można na portalach towarzysko – matrymonialnych. 
Chciałabym poznać niebanalnego pana w sile wieku, ale żeby młodo się czuł! Powinien być zadbany, szczupły, używający dobrych kosmetyków. Łysych nie lubię. I żeby ćwiczył jakiś sport, bo ja lubię wysportowanych! I żeby miał prawo jazdy i samochód, najlepiej terenówkę taką z rurami i ciemną karoserią! I żeby był niezależny finansowo oczywiście(własna firma mile widziana i zabezpieczenie emerytalne – obowiązkowo!). Chciałaby żeby lubił podróże i był inteligentny. Zdjęcia (w tym RTG klatki piersiowej, panoramiczne zębów) wyciąg z konta i akt zgonu małżonki bądź odpis wyroku rozwodowego (aktualny) wysłać na nick Leokadia 50.
Czasem opis jest jeszcze bardziej rozbudowany literacko, skraplający w esencję owego pana – marzenie, któremu rycerz na białym koniu mógłby co najwyżej czyścić karoserię. 
Panie, które mają takie marzenia, hodują je i hodują, dodają z wiekiem coraz więcej szczegółów jaki ON ma być i więdną w singliźmie wyrzekając na cały męski ród! Biedne.
Tomasz Jastrun pisał kiedyś o tym felieton, ale on tam ładnie skonstatował, że z czasem jego znajome, które tak marzą o tym rycerzu, spuszczają z tonu i bywa, że jedyne kryterium jakie staje się po latach marzeń prawdziwe to… „żeby był”.
Czy przypadkiem nasze marzenia o wielkiej i wspaniałej literaturze nie rozdymają się w nierealne ideały? Czytam te narzekania i jęki, że nie piszemy, nie śpiewamy i tańczyć też nie umiemy (co za naród doprawdy!), więc krytycy przeżywają istne katusze, nie mogąc dla siebie znaleźć nic sensownego. 
Za to zwyczajni czytelnicy, niemający zadęć na narzekaczy, bez większych problemów znajdują sobie a to rycerza, a to konia, a to giermka na osiołku i wymieniają się uwagami na różnych portalach i forach o przeczytanych książkach całkiem sensownie i chętnie. Z ciekawością sobie te wypowiedzi czytam odnotowując, na co nabrałam chętki. 
Książek mamy mnóstwo, apetyty różne. Ci, co w ogóle lubią czytać, mają w bibliotekach i księgarniach podaż najróżniejszych książek – polskich, czeskich, brytyjskich, japońskich, norweskich i amerykańskich, i z Wysp Owczych i z Kanady. Z miłością i bez, z morderstwem i bez, z kulinariami i całkiem bez nich. Quodlibet! 
I tylko nasi krytycy zdają mi się, jak te rozmarzone panie z portalu randkowego stale czekające na owego cudnego rycerza. Posiwieją, zestarzeją się i roztyją, zgorzknieją, ale żaden się im nie spodoba, ani koń, ani rycerz, ani giermek na osiołku, bo one są z najwyższej półki, z niezdobytej Wieży Pragnień Ponad Miarę.


PS Mam nadzieję że Kinga Dunin ma poczucie humoru. 

PPS Tu link do dobrego tekst bibliotekarki - http://pulowerek.pl/2014/01/wolanie-o-literature-srodka-piatkowa-pora-14/

wtorek, 21 stycznia 2014

Dywaniki i przydasie.

No i stało się. Przewrócił się we własnym domu, złamał kość szyjki biodrowej – senny koszmar starych ludzi. Tatko ma mnóstwo lat i z tego cieszymy się ogromnie.
Pisałam o Nim (http://kalicinska.blogspot.com/2013/09/kocham-cie-zycie.html) kilka postów wstecz. 
Uroczy starszy pan, mieszka sam, bo wdowiec ale córka i wnuki są u Niego właściwie codziennie.
No to co się stało?! Ano dywanik…

Pamiętam to z czasów, gdy mama była z nami a i z domu teściowej, że starsze panie mają skłonność do dywaników. Marzną im stopy, więc dywaniki są wszędzie, nawet w pokoju, w którym jest wykładzina dywanowa od ściany do ściany. Przy fotelu leży dywanik „bo tu się bardziej wyciera”, na fotelu kocyk, „bo się wysiedzi”, na oparciu lniana serwetka „żeby się nie brudziło od głowy”. W hallu dywanik, co się da zrolować do sprzątania ale za krótki, więc dosztukowany jakimś dywanikiem, i pod drzwiami jeszcze jeden, „żeby nie ciągnęło” i w łazience też dywanik, żeby wyjść z wanny „na ciepłe”, i drugi koło kibelka, żeby nie marznąć w stopy, jak się siedzi. I pośrodku też, żeby tak nie ciągnęło od podłogi.

Nasze mamy i ojcowie, starzy i niedołężniejący, już nie będą robić przetworów ale na wszelki wypadek na antresolce albo na werandzie, balkonie, w starej szafce kuchennej, mają skład słoików i butelek, na półkach w pokojach wszystko, co otrzymali w darze od życia, czyli miliard stoidełek, wazonów, porcelanowych filiżanek, z których nikt nie pije i zajączek jest, i święty Mikołaj, co został po świętach, kartki od przyjaciół i wnuków „Zobacz! Napisana długopisem! To od Tadzia!”, kryształy, „…ten, zobacz, dostałam, gdy szłam na emeryturę!”, i mnóstwo innych serwetek, ślicznych łabądków z papieru „Kasia zrobiła sama na pracach ręcznych!”, i popielniczka z papieżem czysta, bo tu nikt nie pali.
Wiem, wiem… sama się przywiązywałam do tych durnostojek i gromadziłam przydasie. Zdaje się że nadal to mam, choć właściwie córka lata temu uleczyła mnie z tego skutecznie a i kilka kradzieży, które mnie ogołociły z takich tam… rodzinnych duperelek.
Czemu ja o tym w kontekście szyjki biodrowej? Bo laska tatki oparła się o dywanik, a ten poszedł w ślizg, i … tatko walnął o podłogę.
To nam dało do myślenia.
Jesteśmy źli na siebie. Trzeba było MYŚLEĆ! Przewidzieć to, próbować wynegocjować owe słoiki i butelki, nadmiar zbieraczy kurzu i szmatek dywaników, które są dla starszych ludzi niebezpieczne. I niepotrzebne.

Tatko dałby się przekonać bo mądry jest i nieupierdliwy, ale uważaliśmy, że te dywaniki to pozostałość z dawnych lat, gdy mama je tu ułożyła (ale oboje byli jeszcze bardzo sprawni….) i może niezręcznie je z nagła wywalać? Tatko się do nich przywiązał - sądziliśmy. Trzeba było zauważyć, że to niebezpieczne, położyć w hallu wykładzinę i w łazience coś, żeby nie było lodowatej podłogi, i żeby tylko nie te dywaniki!
Teraz trzeba będzie tak czy siak, opróżnić pokój z miliona wspomnień i wstawić porządne ortopedyczne łóżko, bo tatko poleży długo, a przy takim zagraceniu – nie będzie jak Go obsłużyć.

Starzejemy się. Mam 55+… Wydaje się sobie sprawna i lekka, ale czas szybko biegnie. Czując się jeszcze na siłach myślę o tym, że i ja kiedyś muszę zadbać o nasze domowe BHP, bo wspominajki, przydasie, dywaniki, serwetki schody i progi, śliskie chodniki, wilgotna podłoga łazience czy kuchni mogą sprawić kłopot nie tylko starym, ale i młodszym, którzy muszą poświęcić sporo czasu albo pieniędzy, żeby zapewnić opiekę mamie, tacie cioci, dziadkowi, gdy ci fikną i złamią rękę, kość biodrową, cokolwiek. 

piątek, 10 stycznia 2014

WSTYD, czyli zamarzłe dusze



Czytam podpisy, komentarze pod zdjęciami zimy, a właściwie wielkiej zadymy spływającej nad Amerykę Północną z nad Arktyki, i mi wstyd…
Nawet sobie myślę, że ja już rozumiem, że nie jesteśmy obrzucani wizami wjazdowymi. Na co Ameryce tacy frustraci, hejterzy i chamy jak ci, którzy wpisują obelgi i brednie wyśmiewając problem pogodowy Ameryki?
Zamarza w powietrzu wrząca woda chluśnięta z garnka, a co dopiero ludzka, wilgotna skóra? 

Mają tam w wielu stanach kiepsko ocieplone domy i wielkie utrudnienia, jak dla nich, to niemal apokalipsa, nawet u nas minus czterdzieści, trzydzieści to nie jest normalka, ale naszych komentatorów Polaków, stać w wielu wypadkach na to:
- Może mróz trzepiąc im jankeskie picze, skłoni do zniesienia wiz? Choć kogo w sumie dziś obchodzi USA? W Eurolandzie mamy swój Legoland...;)
- każdy rodzaj niedoli za NIEWOLNICTWO I TERRORYZM USA
- W razie draki to niech błagają komunistów a zapalą im słoneczko na niebie !!!.
-A ja byłem przekonany że Oni są nieśmiertelni !- i żadne kataklizmy ich się nie imają!- bo Oni pokój miłują! Oni na cały Świat pokój niosą tyle tylko że na bagnetach!
- Mają Jankesi skutki kręcenia swoich głupawych katastroficznych filmów,zawsze ratuja świat teraz trochę poprószyło i tyle szumu
Wyjęte z wielu podobnych… Ile nienawiści, zwykłej głupoty i chamstwa!
Zastanawiam się gdzie jest to nasze wychowanie w miłosierdziu i miłości bliźniego, skoro ponoć 80% nas, Polaków, to katolicy.
Wstyd po prostu.

Zaraz i następne zło leje się z Netu, gdy się niepotrzebnie człowiek zagalopuje nawet na renomowanych portalach informacyjnych (i nie te tabloidowe mam na myśli). 
Każdy wpis pod kimkolwiek z tzw. nazwiskiem, a zwłaszcza gdy to kobieta śpiewająca, tańcząca czy grająca to chlust takich fekalii słownych, że dech zapiera. Już nie wystarczy zwykłe „nie lubię”, „nie podoba mi się”, „nie moja bajka”. Trzeba wytaszczyć szambowóz i wylać, kopać, pluć… Zwłaszcza robiąc jazdę po sprawach osobistych – że jest idiotą/tką, debilem, że stara/ry, i że się ośmiesza.
Oglądałam włoski program cykliczny spotkania z europejskimi gwiazdami głównie włoskimi i francuskimi - w studiu wiele osób po 60! Lubiane wciąż, przyjmowane serdecznie i szacunkiem, jak np. Milva, Charles Aznavour i masę innych. U nas niemożliwe. Nawet Wideoteka Dorosłego Człowieka która szanowała i promowała nasze dojrzałe gwiazdy – spadła z anteny… Za promocję starości i za brak aferek, plot i szmiry rodem z różnych tam, talent szoł i podobnych. 

Jakieś transmisje koncertów muzyki klasycznej? Jazz? ... Apage!


Za Krzysztofem Vargą (dobry tekst, choć jako refren powtarzany już zbyt często):
- „Polityka się stabloidyzowała i spopowiła, więc musiała radykalnie uprościć przekaz i stać się odmianą telewizyjnej rozrywki. Sąsiadującą w tych programach z pornografizacją śmierci, jak w przypadku Madzi z Sosnowca. Zauważ, że każdy program informacyjny musi mieć jakiegoś newsa o śmiertelnym wypadku samochodowym. W pewnym sensie wróciliśmy chyba do publicznego wykonywania kary śmierci. Kiedyś atrakcją dla ludności było wieszanie, ścinanie głowy, tortury."

- „ Media często ogłupiają, ale ludzie u nas tego właśnie chcą. Musisz po prostu schlebiać gustom, dać ludziom tę Dodę, którą wszyscy znają. Choć nie znają jej piosenek. Media są rozliczane z oglądalności i klikalności – prasa obywatelska, chcąca naprawiać świat, zdycha, bo porusza tematy nieinteresujące dla większości”

- „Dziś taką egzotyką jesteśmy my – przekaz kultury masowej nas w ogóle nie uwzględnia. Jesteśmy wykluczeni! (śmiech). Nazywanie nas mainstreamem jest kompletnie bez sensu. Jesteśmy niewartym uwzględnienia w strategiach marketingowych marginesem. Mainstreamem są fani Weekendu i gwiazd tańczących na lodzie. Ten proces się pewnie będzie pogłębiał. Bo my jako grupa odbiorcza jesteśmy zbyt mali, by utrzymać jakiegokolwiek nadawcę kultury oferującego bardziej ambitne treści: pokazują to choćby smutne losy różnych niszowych stacji radiowych, grających alternatywną muzykę."

Czyli prostytucja mediów, schlebianie najniższym gustom, dyktatura słupków i owe słupki stanowiące o zapachu atmosfery na forach dyskusyjnych. To zapach zatęchłej ksenofobii i własnych lęków, frustracji wylewanej szerokim gestem, jak kiedyś pomyje za stodołę. To zachowania hejterów (których coraz więcej) zgodne z powiedzonkiem, że Kowalskiemu lepiej się chodzi, gdy sąsiad złamie nogę.
Zaczęłam od zimy w Stanach. Zaraz i u nas będzie ziąb. I oby nie tak wielki jak w Ameryce, w której mieszka ... 10 mln Polaków. 

sobota, 4 stycznia 2014

Nowego Roku nie ma!

Im bardziej Puchatek zaglądał do środka, tym bardziej Prosiaczka tam nie było.

Lubię ten cytat, bo śmieszny i pokazuje, że im bardziej wnikam w kultury, tradycje innych narodów, im więcej wiem, tym luźniej traktuję własne. Podobieństwa i różnice bywają ciekawe. 
Taki na przykład Nowy Rok.
No bo mamy już zaraz rok 2014, a przecież wg innych kalendarzy to zupełnie inny rok - 5774, albo 2557. Do wyboru!
I u nas w tym względzie kiedyś różnie bywało z Nowym Rokiem. A to 25 grudnia, a to 6 stycznia, aż wreszcie strzelono w 1 stycznia i tak jest do dzisiaj. No, ale kiedy jest ten nasz Nowy Rok tak naprawdę?
Najpierw (co dzisiaj z łatwością widać, bo satelity, bo Internet, bo milion stacji na jednym dekoderze i przekazy są online) świętują ludzie z Kiribati, a za nimi powoli cała reszta, aż czarowne bimbanie dojdzie do nas i oto chóralne odliczanie „3, 2, 1,  zero!!!! i…TRACH! TRACH! Strzelają szampany, a Nowy Rok wędruje dalej, do Stanów, które o dziwo (zawsze we wszystkim pierwsze) strzelają z szampana prawie ostatnie.

A i miesiące są różne w różnych kulturach i religiach, bo i kalendarzy mnóstwo – buddyjski (przełom stycznia i lutego), juliański (14 stycznia), nasz 1 stycznia, żydowski (tam to bałagan, cztery różne Nowe Roki! J bo różne wyliczenia), w Iranie w marcu, a i jest kalendarz Majów (wg którego już nas wszystkich nie ma, więc co tam Majowie!).
I kiedy tak sobie bywam to tu, to tam, to zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę to Nowego Roku … nie ma!
Zupełnie jak wtedy za studenckich czasów gdy witaliśmy Nowy Rok na hali Kopieniackiej w góralskim szałasie zmęczeni drogą pod górę w kopnym śniegu, upojeni wódeczką, najedzeni kiełbasą z ogniska zaczęliśmy koło północy gmyrać przy zegarkach, kiedy otworzyć z hukiem butelczynę „Szampanskoje Igristoje?! 
I … każdy miał inna godzinę, i zanim zaczęliśmy w pomroczności naszej liczyć, wyciągać średnią – gdzieś ten ówczesny Nowy Rok przeszedł obok nas jak Buka z Muminków i poszedł dalej, a my liczyliśmy nadal coraz weselsi i rozchichotani. Nieuchwytny, kompletnie nieprawdziwy Nowy Rok przestał być dla mnie czymś specjalnym jak kiedyś, gdy byłam mała i wierzyłam że tej nocy o dwunastej dzieje się jakiś przełom, coś się prawdziwie kończy a coś zaczyna…

Trzy lata temu w Hongkongu, Lunar New Year wypadał jakoś we czwartek. Zawsze są tu bajeczne pokazy ogni sztucznych, a czwartek to taki… niewyjściowy dzień, więc władze ogłosiły, że pokaz z okazji Nowego Roku przekładają na…sobotę i "będzie fajnie, zobaczycie!" I było, tylko jakoś mi się to śmieszne wydało: „Z okazji niewyjściwego czwartku Nowy Rok przekład się na sobotę”. 
Byliśmy tam, na nabrzeżu Victoria Harbour , czekaliśmy ponad dwie godziny bo trzeba zająć dogodne pozycje do robienia zdjęć, a miejsca mało. Ludziska mieli ze sobą poduszki, karimaty do koczowania, wikt i popitkę. Zdychałam z nudów, nogi bolały, ale obiecaliśmy sobie i bliskim zrobić dokumentację! Ja film, Siwy zdjęcia. I …. Opłacało się! Czego to pirotechnicy nie wymyślą? Furorę zrobiły flary które po wybuchu pokazywały na niebie, na czerwono literki i serce: I <3 HK (I love Hongkong). Ludzie reagowali szaleńczo – oklaskami okrzykami zachwytu, pięknie było, ale to był buddyjski Nowy Rok - lutowy.  

W Korei i innych krajach świętuje się oba Nowe Roki – buddyjski i chrześcijański. Tam też byliśmy ostatnio. Zmęczeni spacerem po zimnej plaży w Ulsan, podziwianiem ognisk i pokrzepieni miłą kolacją poszliśmy spać.
Koło północy jakaś jedna flara strzeliła nad naszym zeuropeizowanym osiedlem. Pewnie jakiś Rosjanin albo Grek podczas balangi noworocznej. Obudziłam Siwego:
- Ej, kochanie, nowy rok, daj buziaka.
Na śpiąco dał, i znów zapadł w głęboki sen mrucząc jeszcze:
- …i żebyśmy zawsze tak razem…
Takie to nasze  staruszków ;-) świętowanie, bez czekania na dwunastą, skoro ona jak widać w Necie, co chwila gdzie indziej się pojawia, strzelają szampany i bimbają zegary. Możemy sobie wybrać stosowną dwunastą, wycałować się odhaczyć że już, i iść spać.
Marzy nam się sylwester na plaży w Sydney, z Basią, a w domowych pieleszach szampana pijemy do śniadania!