niedziela, 14 lutego 2016

500+ czyli salceson.

Sam system 500+ jest z mojego punktu widzenia, wyłącznie dramatycznym aktem wyborczym czyli kiełbasą, a nawet salcesonem.
Żyję już jakiś czas na świecie i wiem, że rozdawnictwo pieniędzy podatników jeszcze nikomu się nie przysłużyło wyjąwszy rozdających, którzy liczą na chwilowy aplauz ludzi kompletnie nieświadomych skąd się owe pieniądze biorą.
Mamy pod tym względem społeczeństwo (en masse) głupie, bo szkoła skąpi wiedzy na ten temat. Ważniejsza jest religia.
Pani premier bardzo zgrabnie obiecała ludziom socjal, czyli po 500 zł na drugie (co za idiotyzm) dziecko nie tłumacząc, że weźmie je bez pytania od nas wszystkich – także tych, którym owo pięćset da. Te pieniądze wyjmie z naszych wspólnych kieszeni.
Raz jeszcze przypomnę słowa Margaret Thatcher:
„Nigdy nie zapominajmy o tej fundamentalnej prawdzie: Państwo nie ma żadnego innego źródła pieniędzy niż te, które zarabiają obywatele. Błędne jest myślenie, że ktoś za to (w tym przypadku - za obietnice wyborcze) zapłaci – tym „kimś” jesteście wy. Nie ma czegoś takiego jak publiczne pieniądze: są tylko pieniądze podatników.”
Nie ma z tym dyskusji.

U nas władza nie tylko chce zabrać „komu innemu”, ale będzie zabierała beneficjentom owego 500, w postaci wyższych cen produktów i usług, kredytów, podatków jawnych i ukrytych. Nie miejcie złudzeń, że ktoś za to zapłaci – zapłaci każdy polski podatnik.
Władza zapomina, że mądra walka z biedą polega na oferowaniu wędki, a nie ryby. A już z pewnością „ryba” nie wpływa na dzietność!
Odebrać można tylko komuś, kto coś ma. Wprawdzie pewien prezes twierdzi, że jak ma, to „skądś” ma, sugerując nielegalność tego „ma”. Ale w realnym życiu absolutna większość tych, co dziś „mają” uczciwie i w zgodzie z prawem na swój majątek zapracowała. Uczyli się i pracowali, często ryzykując wszystkim tworzyli firmy a w nich miejsca pracy dla innych, inwestowali, gromadzili oszczędności. Teraz nagle rząd próbuje bawić się w Janosika i dobierać się do ich majątku, w imieniu ubogiego ludu. Sprytne.
Janosikowanie nikomu jeszcze nie poprawiło dobrostanu, bo to jest nie tylko rabunek tych, co mają, ale też „ryba” zamiast wędki. A wędka?
Ba. Wędka wymagałaby powiedzenia ludziom uczciwie: „Musimy mieć czas na wybudowanie takiego systemu wsparcia rodziny, jakiego nie mamy i nie wiemy jak go zbudować. Poczekajcie”. Ale to nie byłoby wabikiem dla elektoratu, więc by dojść do władzy dzisiejsi rządzący uwiedli tych (i nie tylko tych) najuboższych, którym dramatycznie zależy wyłącznie na rybie. Teraz my, podatnicy, będziemy dawać rybę. Doprowadzi to często w tych warstwach najniższych i niewykształconych do wtórnego bezrobocia. Po jakie licho pracować, skoro zrobię żonie kolejnego dzieciaka i rząd mi DA?
A w ilu rodzinach owo 500 pójdzie na papierosy i wódkę?
Prawdziwe wsparcie dla rodzin, zwłaszcza kobiet (macierzyństwo jest nam, kobietom biologicznie przypisane), to stworzenie klimatu bezpieczeństwa pracy i miejsca do życia.
Tanie kredyty mieszkaniowe (mieszkania dla młodych to podstawa, od lat obiecywana przez kolejne rządy) lub mieszkania komunalne na wynajem, płynne godziny pracy, płatny urlop macierzyński, prawo powrotu do pracy na dotychczasowe stanowisko, urlopy ojcowskie, sieć żłobków i przedszkoli, mini żłobki w zakładzie pracy, etc, etc.
Trzeba popatrzeć, jak to jest w innych krajach, wysilić się, a nie ofiarowywać niektórym po pięćset złotych z mojej i Twojej kieszeni.
Posunięciem zgoła fatalnym i niemoralnym jest jawne przeciwstawienie sobie ludzi bogatych i biednych, ponieważ nie określono górnych limitów dla dawstwa słynnej pięćsetki. Mówi się za to, że „ci bogaci to nie powinni brać z przyzwoitości”. To samo w sobie jest już działaniem niemoralnym i wrednym, bo trzeba tak wymyślić ustawę, żeby było JASNE komu się należy, a komu nie. Teraz dając każdej rodzinie, nawet znakomicie sytuowanej, na drugie dziecko przeciwstawia się jednych przeciw drugim, mówiąc: „bogaci nie powinni brać, bo to kwestia uczciwości społecznej”. I już mamy sąsiedzki konflikt.

Bardzo niepokoi mnie też, w odniesieniu do tego skąd rząd weźmie pieniądze na swoją obiecankę, tekst pojawiający się często w ustach prezesa o tym, że „Polacy mają wielką ilość pieniędzy na kontach”.
To jest bardziej, niż niepokojące. To brzmi złowrogo.
Reasumując: program 500+ nie podniesie dzietności, bo w kraju, w którym już mało kto z myślących czuje się w pełni bezpiecznie, w którym zamiast programów gospodarczych, rozwojowych, wspierających, przeprowadza się demontaż państwa, odechciewa się mieć dzieci.
Uczyłam biologii, to się do niej odniosę.
Wiadomo, że samice rozmnażają się tam, gdzie mają możliwość założenia wygodnego gniazda, gdzie jest w miarę bezpiecznie i jest pokarm.
Te same dzikie samice zamknięte w klatkach nie mnożą się. Ptaki w klatkach często zjadają jajka, bo nie mają poczucia swobody. Dzikie ssaki zamknięte w niewoli, nawet jak się rozmnożą, często zjadają miot. Czy dlatego, że są bestiami? Nie. Czują dyskomfort i widzą brak możliwości. Poczucie wolności i świadomość, że zdobędą jedzenie dla siebie i miotu to absolutna podstawa rozrodu u zwirząt. Chyba że są to z dawna zniewolone zwierzęta hodowlane, ale to inna bajka. 


Proponowałabym trudniejsze, mniej spektakularne ale bardziej skuteczne metody wsparcia dzietności, wypróbowane w świecie, a nie salceson wyborczy. 
Widząc jednak arogancję wałdzy i jawne lekceważenie opozycji i NAS myślących inaczej nie mam złudzeń.
To najdroższy salceson świata. Kilkaset tysięcy PLN.
I przy tym horendalnym koszcie liczymy na dzietność rzędu 1,5 (mamy 1,3 a potrzeba nam conajmniej 2,5 - 3).
Nie ma szans....

A tu zdanie młodych "
A jeśli by tak... zamiast dawać pieniądze, przestać je zabierać?

Zacząć od pomocy młodym ludziom, żeby mogli zacząć wspólne życie we własnym mieszkaniu. By program pomocy mieszkaniowej nie był zarezerwowany tylko dla osób posiadających status pracownika. A nawet jeśli tak, to zachęcić pracodawców do podpisywania umów. Jak? To proste – chociażby ograniczyć daniny na rzecz Państwa. 

Stawka vat też nie sprzyja młodym rodzicom. Pieluchy, słoiczki, mleko, ubranka – to wszystko kosztuje. Rachunek jest oczywisty: niższe podatki = niższe ceny = więcej kupujących = większe wpływy do budżetu państwa. I to wcale nie jest myślenie na poziomie przedszkola. Choć rzeczywiście niejeden przedszkolak mógłby zaproponować taki schemat. 

Mama pracująca, zarabiająca i odprowadzająca podatki? Super, pod warunkiem, że ma co zrobić z dzieckiem. Jeśli dla jej pociechy nie ma miejsca w przedszkolu ani w żłobku, a prywatna placówka kosztuje dokładnie tyle, ile zarabia, to proszę nam wyjaśnić, dlaczego zamiast poświęcić czas własnemu dziecku ma harować za darmo? To może chociaż dofinansowanie na zatrudnienie niani? A może przedszkola za darmo? Tak jak w innych krajach...

Zresztą, pewnie puszczając dziecko do żłobka ono zacznie chorować. A leki nie są tanie. Dlaczego żadnego z nich nie można kupić z ulgą?Przecież wiadomo, że żaden rodzic nie będzie rezygnował z zakupu leku, którego dziecko potrzebuje. To czasem równowartość połowy jego pensji...

Pytań jest wiele, wątpliwości jest wiele. Rozwiązania, póki co, nie widzimy żadnego. Ale i tak chciałybyśmy jeszcze raz podziękować. W imieniu wielu rodziców powiedzieć, że bardzo nam miło, że dostaniemy 500 zł na dziecko. Ale jeszcze przemyślimy, czy chcemy z niego skorzystać. 

Bo niestety, dla wielu z nas macierzyństwo to chłodna kalkulacja. I przykro nam, ale nie zawsze między tym, co tracimy, co oddajemy i wydajemy, a tymi 500 złotymi, które potencjalnie mamy szansę otrzymać, możemy postawić znak równości. 

Na koniec tylko dodamy, że części z nas jest przykro... Jesteśmy mamami jedynaków. Często samotnymi. Szkoda, że nasze dzieci są traktowane inaczej, niż te drugie, których pewnie nigdy nie będziemy miały. Proszę uwierzyć - to pierwsze, to starsze, ma takie same potrzeby, jak to kolejne."