czwartek, 3 listopada 2011

Żywi…

(napisane w dniu wydarzenia, wieczorem)

Od wczoraj mamy nowego bohatera narodowego, i to jakiego! ŻYWEGO całkiem! Nie zginął śmiercią tragiczną ani męczeńską, zachował się absolutnie po bohatersku, (znaczy normalnie, profesjonalnie, ale jednak po bohatersku,) i teraz cały naród powinien mu nadskakiwać, no a przynajmniej wysłać kwiaty, czekoladki, pocztówki albo telegramy z gratulacjami, a w najgorszym razie maile na ozdobnej papeterii, na ładnych e-kartkach! Kapitan Wrona jest już bohaterem na Facebooku, a to oznacza, że jest w nim w ogóle! Ogromnie się cieszę nie tylko z happy endu w iście amerykańskim stylu,(Można? Można!) ale i z tego, że on sam nie zginął był, jak nasi wielcy bohaterowie w bitwach, wojnach, wypadkach, z rąk zamachowców, a  których nazwiska noszą ulice i place i szkoły. Niepokoi mnie jednak to, co my z tym fantem zrobimy, bo nie mamy wprawy w uwielbianiu żyjących bohaterów. Może z wyjątkiem JP II, do którego i tak musiano strzelić, żebyśmy go kochali jeszcze bardziej. W PRL-u kapitan Wrona dostałby przynajmniej mieszkanie (bo nagle okazałoby się, że mieszka w ciasnym mieszkanku z piątką dzieci, teściową i chorym psem), może samochód. A przynajmniej talon na wczasy z FWP nad morzem dzisiaj? Dzisiaj dostanie medal od Pana Prezydenta, udzieli wywiadu Monice Olejnik, i może go zaprosi pan Lis do studia? Pan kapitan pobędzie sobie bohaterem, do chwili, aż przyćmi jego czyn kolejna jakaś nasza narodowa rozróba, kolejna podwyżka ropy, albo wpadka kolejnego prokuratora, czy zabawa z krzyżem w kotka i myszkę. Zapomnimy tak szybko o kapitanie jak się tylko da, bo co robić z żyjącym bohaterem to my tego nie wiemy!
Nie wiedzieliśmy co robić z profesorem Religą, harującym jak wół, jeżdżącym z Zabrza do Warszawy własnym autkiem, żebrzącym o jakieś dotacje do swojego sztucznego serca. Wreszcie dał nam powód do obrazy, bo się wdał w politykę a już kompletnie nas zawiódł nie dając sobie na nagrobku, (niebrzydkim obelisku) wyciąć "śp." i krzyża. Skandal!
Wiem, że mamy problem z kapitanem Wroną. Ja już się boję, że zaraz się okaże, że miał dziurę w bucie, że jego babcia była żydówką*, pies ma skłonności homoseksualne, a najbliższy kumpel kapitana to... gej i w dodatku ateista. Za rok zapomnimy o naszym bohaterze, a w dzienniku usłyszymy, że po badaniach i analizach komisja powypadkowa obciąży kapitana za remont podwozia. Ja mam dość tej naszej schizofrenii i zawiadamiam, że kapitan jest dla mnie Bohaterem już teraz od zaraz! Że chciałabym, aby był patronem organizacji skupiającej naszych żywych bohaterów, których warto otoczyć troską i opieką, jak choćby naszych wspaniałych niepełnosprawnych, którzy weszli na Kilimandżaro a potem na Aconcaguę i świat ich zauważył, my jakoś nie za bardzo, bo... żyją?
(No i po cholerę się tam pchali, prosząc jeszcze o jakieś tam dotacje, wsparcie. Wracać do szeregu! Na wózki i do białych lasek!)

Jako naród jesteśmy spragnieni bohaterów pozytywnych, żywych i żyjących, nie tylko w imię reklamy jakiegoś banku, ale w ogóle, w tym potwornym zalewie defetyzmu, koszmarów, świństw i podłości, które tak lubią nam serwować media jako pokarm podstawowy i treść każdych wiadomości. A jak nawet się taki bohaterunio gdzieś pokaże, to zaraz jakiś tabloid odkrywa, że to gej, żyd, cyklista albo zalega z opłatą za RTV i zaraz Urząd Skarbowy mu pokaże jego miejsce w szeregu, a IPN, że jego wujek miał wspólną łazienkę z facetem z bezpieki w latach 50. Zaraz nasze mądraski, które znają na wszystkim wytkną, że mógł lepiej! Nie umiemy kochać naszych bohaterów za życia, są jak kula u nogi! Sportowcy, przedsiębiorcy, wojskowi, lekarze, nauczyciele i inni zwyczajni ludzie z rysą bohatera, są nam... niewygodni. Przywykliśmy do trupów. Nad trupami pochylamy się nisko i nawet klękamy.

Co jest z nami nie tak?

Małgorzata Kalicińska


* mam na uwadze wyznanie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz