sobota, 25 lipca 2015

Jak Gazeta Wyborcza dyskryminuje mnie ekonomicznie.

Gazeta Wyborcza wprowadziła możliwość czytania siebie w postaci e-.
Czyli mogę WYKUPIĆ dostęp do treści GW publikowanych w Internecie.
Gdzie dyskryminacja?
W komentowaniu.

Jeżeli w gospodarstwie domowym jest dwoje użytkowników internetowego wydania GW, siedzą biurko w biurko a nawet korzystają z tego samego komputera (a jeszcze, powiedzmy, są w domu dorosłe dzieci czy seniorzy), to przecież absurdem logicznym byłoby wykupowanie wielokrotne e-wydań.
Kupowałam jedno papierowe wydanie i czytała cała rodzina. Kupuję jedną książkę i czyta ją cała rodzina, jeśli chce.
Niestety, apetyt GW jest wielki a lekceważenie czytelników wydania cyfrowego porównywalne z nonszalancją na najniższym poziomie, bo o ile dwa komputery mogą czytać e-wydanie, to już TYLKO jedna osoba (ta, która opłaciła abonament) może komentować, czyli nawiązywać dialog z innymi czytelnikami. NIKT więcej.
To jest jaskrawa dyskryminacja ekonomiczna pozostałych osób czytających w domu e-wydanie. Nie bredźmy, że zaraz to się rozrośnie do wielkiej gromady, bo zazwyczaj są to dwie osoby – mąż i żona. Ta osoba, która opłaciła – MA prawo komentowania, osoba towarzysząca – już nie.
Napisałam do redakcji, do działu pomocy, ale odpisano mi uprzejmie bardzo, że mam się… Znaczy „nie ma innej możliwości”.
Na pewno nie ma?
Zanim Gazeta zaczęła „modernizację”, w poprzednim systemie, logowaliśmy się do dostępu do treści przez jeden adres email zarejestrowany w systemie PIANO a do komentowania na portalu Gazety logowaliśmy się nickami z gazeta.pl – każde swoim. Było prosto i jednoznacznie: dostęp i możliwość komentowania były rozdzielone: wykup dostępu nie był konieczny do pisania komentarzy.
Ale teraz już tak nie jest. Apetyt się zwiększył i jeśli chcę komentować muszę wykupić i ja dostęp!  Sugestia – chcesz komentować – płać!

WREDNE i monopolistyczne.
Tak się traci klientów. Bo nie zamierzam ci, Gazeto, płacić podwójnie. Nigdy nie kupowałam papierowej gazety dla siebie i męża – osobno.
A teraz? Jeśli kiedyś kupię Gazetę Wyborczą, to tylko po to, żeby zawinąć w nią śledzie albo napalić w kominku. Szkoda, Gazeto, że tak tracisz czytelników.

PS. Żeby było jeszcze trudniej, system logowania jest idiotyczny: skrypt http zamiast NAJPIERW sprawdzić w cookies, czyli czy komputer ma dostęp do treści, próbuje od razu załadować stronę, potem dopiero sprawdza cookies. W rezultacie częściowo załadowana strona (i już czytana!) znika na długie kilkadziesiąt sekund i ładuje się ponownie.
To samo się dzieje przy przejściu do różnych działów czy lokalnych wydań GW. Ładowanie strony – przerwa (strona znika) – ponowne ładowanie.
A czytelnik czeka, czeka, czeka…

Od razu wyjaśniam: interwencje nie pomagają: „przekażemy sugestie specjalistom”.

środa, 22 lipca 2015

Prawdziwe ruiny Polski, czyli co ma Dominik do Filipa.

(wiem, wiem  prawie to samo, ale kropla drąży skałę)

Znany się zrobił profil na Fb „Polska w ruinie”.
Ja jednak widzę prawdziwie zrujnowaną Polskę w rozbuchanym, gówniarskim hejcie.  
To już nie jest kilku smarkaczy którzy pod płaszczykiem anonimowości napisali koleżance, że jest brzydka. To już plaga, zaraza wieku młodzieńczego wyrosła na pysznej pożywce wspomnianej anonimowości w sieci – dowalić komu się da! Zza krzaka rzucić butelką, z za nick’a walnąć paskudnym słowem, tak wrednym, że aż czytającemu tchu brak. Wyszkoliły się dziateczki!
Stamtąd, z Netu to się przeniosło (albo odwrotnie) na szkolne korytarze – wycie młodocianych hien za kimś, kto słabszy albo na chwilę osłabł. Zaszczuwanie kolegi, koleżanki, aktorki, aktora, czy ostatnio - dziennikarza w rozpaczy. A kto im co zrobi?! TO jest prawdziwie zrujnowana Polska. Pozwolenie na ten wszawy język hejtu od Prezesa, przez posłankę aż do Jasia czy Małgosi.

Myślę, że to nietrudne posadzić kilkunastu hakerów i wyłuskać adresy IP tych hien, a potem pójść z policją i zrobić sprawę rodzicom o brak dozoru, a młodzików i młodzianki wsadzić na jakiś czas do odosobnienia (obóz letni)  z kilku mądrymi (niezbyt młodymi i niezbyt nawiedzonymi) psychologami, żeby trochę pogrzebali w mózgach tych chorych na raka hejtu dzieci. NIKT tej dziatwy nigdy nie nauczył empatii, pozwolono im na wszystko, byle by tylko siedzieli w domu bo jak wyjdą „to się spocą”, więc te ogłupiałe hordy gówniarzy nienawidzą myślą i słowem, uczynkiem (komputerem i najnowszym smartfonem)  - bo im nudno, bo słuchanie piosenek i piratowanie znudziło się, i teraz przyszła pora na zawody – kto dowali komuś osłabionemu ostrzej? Mocniej? Kto wredniej zarechocze z wybranej ofiary?
Tak zaszczuto Anię, Dominika i redaktora Filipa Ch. I masę innych.
Ta banda nieokrzesanych gówniarzy, odurniałych dzieci pastwi się nad innymi ludźmi bez żadnych konsekwencji ze strony świata dorosłych BO MOGĄ, bo mają możliwość, bo nie sięga ich żadna kara!
A przecież są służby, mechanizmy, możliwości! Świat dorosłych Głuchu i ślepy na to zjawisko jest odpowiedzialny za moralna ruinę tego pokolenia, tych dzieci ZŁYCH, bo głupich. Na naszych oczach Jaś (Małgosia) uczy się nienawiści i okrucieństwa żeby Jan (Małgorzata) umiał! Potem Jan pójdzie do narodowców bo zwykłe funkcjonowanie i budowanie lepszego życia nudzi go śmiertelnie. Małgorzata będzie wredną córką, matką, sąsiadką, żoną.
(Dziewczyny które biją w tramwaju albo na ulicy i podpalają włosy niewinnej ofierze  wyrosły z tego własnie środowiska "wszystko mi wolno, bo jestem anonimowa")
Nikt palcem nie rusza, bo przecież sąd, prokuratura powie, że to „niska szkodliwość społeczna”, albo gorzej – że „to dzieci”. Skoro gwłacicieli puszcza się wolno, a psychopatyczne lekarki i terapeuci w szpitalu dla dzieci w Starogardzie Szczecińskim robią obóz koncentracyjny dla  chorych dzieciaków.
I nic...

Oskarżenie skierowałabym przeciw rodzicom, szkole i policji, służbom, które nic nie robią lekceważąc problem. Czy ktoś wreszcie ruszy tyłek i zrobi z hejtu oskarżenie, proces, sprawę? Czy bezsilnie będziemy czytać o kolejnych skopanych i pokąsanych przez nasze bezstresowo chowane dzieci? 

sobota, 11 lipca 2015

Do Cisnej?

Był taki dowcip:
Studentka politologii zdaje egzamin:
- Proszę wymienić premiera i prezydenta naszego rządu.
Studentka marszczy czoło z wysiłkiem…
- Nie wiem.
- A to może partię rządzącą?
- Nieeee….
A to w ostateczności, jaki mamy ustrój?
Studentka patrzy zdumiona, oczy ma pełne czystej niewiedzy.
Skąd pani przyjechała?! – pyta egzaminator.
- Ja? Z Cisnej.
- A gdzie to jest?!
- W Bieszczadach.
Profesor podszedł do okna, przyłożył czoło do szyby, zamknął oczy i mruczy: „A może by tak pieprznąć to wszystko i wyjechać w Bieszczady?”

Przypomniało mi się, kiedy przedwczoraj wieczorem, próbowałam znaleźć coś w telewizji do oglądania, ale się nie dało. W końcu, na odległym kanale podróżniczym, zatrzymałam uwagę na amerykańskim filmie dokumentalnym „Złowroga Alaska” – czy jakoś tak. Film a właściwie serial pokazuje życie codzienne mieszkańców Alaski, jakby żywcem wyjętych z serialu Northern Exposure (tytuł właściwie nieprzetłumaczalny) spolszczony na Przystanek Alaska.
Od czasu do czasu zatrzymuję się na tym serialu, bo fabularny znam i oglądam co jakiś czas jako swego rodzaju odtrutkę na seriale eksploatujące codzienne życie jakiejś rodzinki, czy też kryminalne zakamary życia – też już do znudzenia.

Alaska to trudne miejsce do życia. Niemniej ciekawe, ciągnie wielu śmiałków. 
Trzeba być odpornym na chłody, to z pewnością najważniejsze, bo ciepło jest rzadko i krótko. Znieść wielkie odległości i kiepskie drogi, czasem po prostu śnieżne bezdroża. Tu jest zimno, bywa niebezpiecznie i dzień bywa krótki. Ludzie żyją zazwyczaj w sporym oddaleniu od miasta. Zresztą Anchorage, Firebanks, Kenai, Sitka, Ketchikan są zupełnie inne niż europejskie, kanadyjskie czy amerykańskie metropolie. Tak jak w serialu o Cicely mieszkańcy wybierają się do Anchorage z rzadka. Kupują na zapas bo za laskiem czy zaspą nie ma Biedronki.
Nie są oblepieni modnymi gadżetami, nie prowadzą lekkiego życia uważając, że gdy stoją w korku w swoim nowym modelu Renault czy KIA z klimatyzacją, GPS em i MP3 to jest to męczarnia ponad ich możliwości.
Prowadzą surowe i ciężkie życie, ale – jak widać – nie zamieniliby go na żadne inne! Ważniejszym sprzętem od najnowszego smartfona czy robota kuchennego jest porządny ciągnik, piła łańcuchowa, skuter śnieżny, który jest w stanie pociągnąć przyczepę z kilkoma butlami na gaz i strzelba.

W serialu dokumentalnym trafiłam na ich (bohaterów) czas przedwigilijny. Kilka zaprzyjaźnionych rodzin mieszkających blisko siebie przygotowywało się do świąt. Zrobili losowanie (jak kiedyś się robiło w szkołach), kto komu robi gwiazdkową frajdę. Kamera krąży od człowieka do człowieka i pokazuje jak ci prości i pracowici ludzie własnoręcznie robią sobie nawzajem prezenty. Dla jedynej wegetarianki w okolicy wielki chłop, widać biegły w tej sztuce, postanawia zrobić zapas zup i przetworów na zimę, a właściwie na dalszy ciąg zimy. Zrobił jej z własnych warzyw zupy – buraczaną, fasolową, dyniową, imbirową i cytrynową. W litrowych słoikach, po dwie każdego rodzaju. I kilka mniejszych z chutney’ami i innymi łakociami. Wyszła z tego spora skrzynka pyszności.
Ktoś inny robi własnoręcznie kuszę dla sąsiada. 
Tak, na Alasce się poluje i zjada mięso upolowanych zwierząt. Tu się prowadzi twarde życie bez ekologiczno-humanitarnych rozmiękczaczy typu „nie rób temu zwierzęciu krzywdy, bo ono jest takie ładne i żyje sobie w naturze, ty wstrętny człowieku, soję jedz!”. Produkcja owej kuszy to swoista lekcja stolarstwa i wspaniałych, męskich umiejętności.
Inna kobieta wie, że wylosowana sąsiadka lubi wędkowanie, ale nie ma łodzi, więc postanawia z własnej – leżącej już jakiś czas bezużytecznie płaskodenki – zrobić prezent. Remontuje ją z małą pomocą męża, maluje na wariackie kolory. Stary mieszkaniec – sąsiad dostanie od kolegi specyficzne, stare, drewniane sanie do wożenia dłużycy. Są małe, krępe, ale na takich właśnie ów starszy pan w dzieciństwie jeździł z ojcem w las. Sanie gdzieś się znalazły, ale oczywiście pordzewiałe na metalowych okuciach i nieco już szarpnięte czasem, więc znów obserwujemy jak są remontowane i malowane własnoręcznie. Zadziorna mieszkanka i narzeczona miłego faceta wylosowała własnego partnera, więc skomponowała dla niego piosenkę miłosną i sama ją wykonała w wieczór wigilijny dla wszystkich.

Siedziałam jak zaczarowana oglądając tych krzepkich ludzi, którzy dla mnie są nadzwyczajni swoją prostotą. Nieurodziwi, jeśli sumować i oceniać ich urodę dzisiejszymi miarami GLAMOUR, ale jakże piękni w swej surowości i umiejętności dostosowania się do miejscowych, niełatwych warunków. Mają spracowane dłonie, na twarzach zgrubiałą i ogorzałą skórę, włosy, które z rzadka widzą fryzjerskie nożyczki, bo fryzjera z pewnością wcale. Mężczyźni albo mają długie włosy i brody albo żony im po jakiejś kąpieli czy saunie ścinają. Kobiety nie przejmują się nadwagą, zmarszczkami czy zniszczonymi paznokciami.
Wszyscy są ubrani w ciepłe naturalne ubrania – widać, że wysłużone i żadne nowoczesne fasony, formy czy ozdoby nie są tu warunkiem znakomitego samopoczucia. Zresztą sporo na nich widzę indiańskiego folkloru – kolorowe swetry, chusty, szale. Zimą - taką mroźną, jaka się za chwilę zacznie, noszą to, co dała tu natura w tym celu – porządne kożuchy i futra, wełniane czapki, rękawice i szale, bo żadne sztuczne włókna nie utrzymają ciepła. Jedynie porządne polary i bielizna termoaktywna mają tu zastosowanie.

Mężczyźni często pracują przy wyrębie lasu, transporcie różnych rzeczy, polują, budują, remontują, muszą się znać właściwie na wszystkim, co usprawni ich życie, kobiety raczej w domach i też pracują ciężko, wychowują dzieci, bywa że uprawiają w krótkie lato jakieś warzywa, zamawiają produkty i jeżdżą po nie do punktu odbioru, wspierają i pomagają mężom w pełni równouprawnione, kochane i szanowane. Bez feministycznych pretensji i przytyków, bez wypadów „ na miasto do kosmetyczki czy w regały”, „na babskie kawki”, żeby coś odreagować. Są jak alaskańska przyroda - surowe, odporne na wiele trudności i silne, bywa, że nieco rubaszne.
Stresy czy zmęczenie odreagowują tu wszyscy na swój sposób – częstymi odwiedzinami, whisky, wspólną twórczością, śpiewaniem, rozmowami. Nie mają telewizorów z milionem kanałów, pewnie mają odtwarzacze DVD, ale jak mówią, to strata cennego czasu, bo pracy jest bardzo dużo i wieczorem padają ze zmęczenia.


Dzisiaj wieczorem sięgnę po Przystanek Alaska. Świat mnie męczy, dlatego czasem myślę jak ten profesor „A może rzucić to wszystko….”

poniedziałek, 6 lipca 2015

Ogłoszenie parafialne – czyli „Kobiety na traktory!”

Taka sytuacja:
Mazury, nasz majątek w rozbudowie, lato, wczesne lata nowego tysiąclecia (2002 jakoś tak).
Panowie czyszczą aleję, która obsadzona starymi już drzewami jest słabo przejezdna, bo gałęzie skutecznie zarosły potrzebny prześwit. Robotę trzeba szybko zrobić, więc każda para męskich, silnych rąk jest tu potrzebna i  - jak widzę – koniecznie trzeba szybko owe gałęzie usuwać, żeby jednak tej drogi nie blokować. 
Poszłam na plac i wsiadłam do jednego z dwóch Ferrari, jakie mi mąż-szef kupił. Porządny, srebrny z kabiną (!). Krzysiek szybko podłączył mi przyczepę i pojechałam pomagać, albowiem posiadam ja prawo jazdy kategorii T!
Po skończonej pracy odstawiłam ciągnik na plac, na którym stał kolega z Warszawy pamiętający mnie z czasów biurowych – makijaż, szpilki, kostiumiki i podobne fiki-miki. Tymczasem ja w stroju stricte roboczym, w gumiakach, radośnie otworzyłam kabinę z okrzykiem powitalnym. Kolega podszedł. Z kabiny dobiegły go dźwięki – bo nasze Ferrari miało porządne radio, w tej porządnej (klimatyzowanej) kabinie. Słuchałam Dwójki PR – właśnie szedł trzeci koncert Rachmaninowa.
Do dzisiaj lubi to wspomnienie. Ja też, bo jest takie jednak normalne. Nasz codzienny użytkownik ciągnika – Krzysiek jeździł porządnym klimatyzowanym sprzętem i był zresztą świetnym i bardzo kulturalnym uroczym pracownikiem.Nie wiem czego słuchał.
Ale ja nie o tym.
Wracam do meritum czyli „ogłoszenia parafialnego”. ;-)


Otóż oświadczam i ogłaszam wszem i wobec, że absolutnie bez fochów i zranień duchowych mogę być ambasadorką ciągników! 
Kocham wieś i choć w dalszym ciągu ciągnikami kobiety tu prawie nie jeżdżą to przecież mogłyby, bo czemu nie? Mamy równouprawnienie i parytet byłby tu na miejscu całkiem!

Padłam ze śmiechu ale i zażenowania, gdy zobaczyłam, że pisarz Szczepan Twardoch mężczyzna przystojny i sensownie piszący, elegancki i męski został Ambasadorem marki Mercedes. Mój śmiech i zażenowanie nie dotyczą samego tego najnormalniejszego faktu w obecnej reklamiarskiej rzeczywistości, (oklaski Szczepanowi!) ale komentarzy osób wydawałoby się inteligentnych i kształconych, głównie facetów, którzy nie mogą tego faktu znieść spokojnie i zapluwali się na forach i w komentarzach, że pisarz sprzedał się i tym samym zbezcześcił nasze pisarskie stado.
OCZADZIELI?
Czyli pisarz, pisarka, powinni w nędzy przy słabej ledowej ;-) żaróweczce, z początkiem suchot w płucach i kieszeni gryzmolić wielkie i małe dzieła? Tak to sobie panowie wyobrażacie?
Proponuję kupno sporego tremo, żeby w pełni dostrzec swą polaczkowatą, zawistną gębę.

Ja dodam, że byłabym usatysfakcjonowana, gdyby polskie pisarki (wszak kobietą jestem, to kobiety wspieram) zareklamowały różne różności, które znakomicie zadziałałyby jako dopełniacz ich budżetów ( na waciki i takie tam).
I tak widzę piękną (to dodatkowy atut do uroku osobistego i zalet umysłu) Ałbenę Grabowską – Grzyb reklamującą samochód terenowy w którym pokolenie całe się zmieści – dziadkowie, dzieci i wnuki. Cała saga…
Kabriolet dowolnej marki mogłaby reklamować para – Rysia Ulatowska i Jacek Skowroński – świetny duet. Już widzę tę reklamę – oboje w skórzanych kurtkach jadą wdłuż polskich rzek a za nimi wetknięte wędki (bo wędkują!).
Szybki i sportowy samochód, powiedzmy… szwedzkiego pochodzenia, powinna u nas reklamować Kasia Bonda.
Sobie rezerwuję jednak coś, co lubię – ciągnik rolniczy! Ja lubię siedzieć wyżej niż asfalt, dlatego sportowe ścigacze nigdy mnie jakoś nie kręciły.


Ogłoszenia proszę kierować osobom wymienionym na ich fejsbukowe konta.
Oferty dla mnie - nawet zostawić pod drzwiami.
J

sobota, 4 lipca 2015

Poezja jako komentarz.

To się ostatnio nie zdarzało.
Poezja jako komentarz.
Fejsbukowy profil: Pod Nowe wiersze sławnych poetów - Frakcja Rewolucyjna.
Na śmierć Dominika Szymańskiego z Bieżunia

Gromado gimnazjalnych katów,
tchórzy odważnych tylko w kupie,
szczujnio bezmózga, ćmo psubratów,
której krew w butach czarno chlupie,
ty mieczu ślepy w mnogiej ręce,
dziarski oddziale Gimbazjugend,
(karma niech płaci wam w udręce!) – 
pokłońcie się przed dziecka trupem.

Biskupie w różach i koronkach,
który nie wzgardzisz żadnym wiecem
gdzie możesz o genderach chrząkać
(chociaż się przyjaźniłeś z Paetzem),
ty, który się „pochylasz z troską”,
z kibolem w jeden spięty supeł,
jątrząc pod Matką Częstochowską –
pokłońże się przed dziecka trupem.
Inkwizytorze, kij ci w oko,
od „w żyłach gejów płynie szambo”,
specu od pracy rur i tłoków,
pseudonauki, mambodżambo,
który pakujesz miłość w błoto
i wszędzie widzisz tylko dupę,
obsesjonacie, kryptocioto – 
pokłońże się przed dziecka trupem.
Dziewico z PiS patentowana,
ty Grajo, co udajesz Grację,
z wachlarzem, grubo pudrowana,
która opiewasz prokreację,
chcąc odpór dać „improduktywom”,
choć całe życie siejesz rutę,
skisła megiero, babo-dziwo – 
pokłońże się przed dziecka trupem.
Ty, obwiązany muszką bucu,
piąta kolumno putinowska,
ajatollachu nastokuców,
hetmanie armii całej w krostach,
sarmato z podrabianym herbem,
co warzysz antyhomosiową zupę,
raz młotem cię, a raz cię sierpem – 
aż skłonisz się przed dziecka trupem.
Brunatny, nomen omen, świrze,
od „kościół, szkoła i strzelnica”,
co Boga chciałbyś, bohatyrze,
intronizować, a zohydzasz,
który byś, gdyby dać ci władzę,
powołał zaraz Einsatzgruppen,
padalcu, płazie, glizdo, gadzie – 
pokłońże się przed dziecka trupem.
Ty, katecheto z mózgiem zżartym
„Gościem”, kościelnych ław ozdobo,
który, autorytetem wsparty,
uczysz, że”homo jest chorobą”, 
a w domu trzepiesz kapucyna,
ciesząc się tajnym pedo-tubem, 
nie kłam, że to nie twoja wina –
i pokłoń się przed dziecka trupem.
 I wy, nauczyciele święci,
co teraz podnosicie lament,
co piętno gorzkie "trudnych dzieci"
wznosicie w górę jak sakrament,
i inność wytykacie palcem - 
nie widzą przecież dzieci głupie,
w temacie lekcji "tolerancja" -
pokłońcie się przed dziecka trupem.
Wy, publicyści pism prawilnych,
drżący przed „urażeniem wiernych”,
biorący zawsze stronę siły,
kliko wpływowych, chociaż miernych,
co każdą podłość będziesz głosić,
byle zblatować się z biskupem,
i trzepać kasę z klikalności – 
pokłońcie się przed dziecka trupem.
Internetowy zgniły mędrku,
co „nie jest homofobem, ale”,
który przechodzisz jakże prędko
od „moim zdaniem” do „pedale!”,
besserwisserze-skatologu,
co wargą z rynsztokowym brudem
bełkotać czelność masz o Bogu –
pokłońże się przed dziecka trupem.
I wy, po wierzchu pobieleni,
co „macie gejów wśród przyjaciół”,
ale przy świątku ni niedzieli
nie pomożecie swemu bratu,
którzy poglądy macie wzniosłe,
ale co mszę trzęsiecie kuprem,
tak was przeraża spór z proboszczem –
pokłońcie się przed dziecka trupem.
Reszto: Frondowe redaktory
(zwłaszcza ty, spasły nadpapieżu!),
podłości katalizatory,
pleniące się jak korzeń perzu,
eksperci, purpuraci, szuje,
świętojebliwe pańcie chude
(a tutaj niech się rym zmarnuje) – 
pokłońcie się przed dziecka trupem.
Trup jeszcze świeży, ledwo ostygł
i wiem, że wiele ich ostygnie
nim się was, gzy, szakale, osły,
chwyci za kark i nisko przygnie.
Z wyboru – nie z krwi! – plemię sucze,
jeszcze się zdusi waszą butę
aż, skomląc, że się was „wyklucza” –
przed dziecka się skłonicie trupem.


(wers o nauczycielach jest autorstwa innej osoby, ale moim zdaniem pasuje. Autorzy nie życzyli sobie więc wyjustowałam innym drukiem - sorry) 


piątek, 3 lipca 2015

...utyskiwacze!


...utyskiwacze czyli rozmydlanie winy.

Kolejne dziecko nie wytrzymało mobbingu (to zresztą dziwne słowo, jakieś takie łagodne, nie nasze, z obca brzmiące) a ja powiedziałabym – okrucieństwa, zajadłej nienawiści, torturowania i psychicznego zabójstwa. To przynajmniej brzmi uczciwie i tak, jak jest.

Koledzy zamordowali kolegę i nie udawajmy, że jest inaczej.
Nadto też nie udawajmy że „nie widzą, co czynią”, bo wiedzieli doskonale naoglądani różności w Internecie, kto wie, czy nie na przerwach w szkolnej pracowni  z komputerami? 
Naoglądani pornografii i odezw narodowców wszelkiej maści doskonale wiedzieli dlaczego katują kolegę – bo był inny niż oni. Młode, głupie dzieci nauczone od ojców a może i dziadków, sąsiadów, ostrych kpin, głośnego rżenia i wyrażania emocji jedynie wulgaryzmami, doskonale wiedzieli co czynią! I tylko NIKT ich nigdy nie wyhamował.
Ani szkoła, pełna przepisowej niemocy, ani rodzice zazwyczaj gorliwi, niedzielni katolicy, kompletnie nieszanujący przykazań w domach, w których mało kto kogo szanuje a wychowanie sprowadza się do: „Zjadłeś? To zmykaj”.
Ani też kościół, który sam będąc wręcz maniakalnie kontra homoseksualizmowi, przyzwala na takie zachowania swoją postawą. 
Dam głowę, że NIGDY z ambony nie padły słowa o tolerancji, a po samobójczej śmierci chłopca, na pogrzebie, nad białą trumna i naręczami białego kwiecia od żałobników, szkoły (zapewne wielk wieniec) odbędą się jakieś świątobliwe pojęki i modlitwy za papieży i kardynałów i zamkną temat.

I jestem pewna, że nikt nie uświadomił matce, że powinna iść do prokuratury i wnieść oskarżenie. Stylem amerykańskim – śledztwo prowadzone z żelazną konsekwencją powinno wyłuskać sprawców i teraz powinien się rozpocząć akt wychowawczy (spóźniony) nie tylko dla rodziców tych małych bestii, ale dla szkoły i księży.

W tytule napisałam UTYSKIWACZE, bo otwieram komputer i czytam mniej lub bardziej sensowne utyskiwania zazwyczaj bębniące w klawisze: „Zawiedliśmy jako społeczeństwo…”  
Jak mnie to wkurza! To jest znakomity chwyt rozmydlający! Bo to dobrze brzmi, ale to nieprawda, albo prawda połowiczno – romantyczna.
A smutna prawda jest taka, że zawiodły służby: 
- służba pedagogiczna, ślepi wychowawcy (zazwyczaj wychowawczynie), którzy nie chcą/nie mogą – niepotrzebne skreślić – wychylać się w ciasnej społeczności i dyrekcje szkół niedostrzegające problemu. A nawet, gdy wszyscy oni widzą i wiedzą, to są pozbawieni realnych narzędzi wychowawczych. Mogą tylko mówić (w języku TYCH dzieci” p****ić bez sensu”), czyli ględzić na godzinach wychowawczych a i tak z lękiem, że zaraz wpadnie rozjuszony rodzic i nakrzyczy, że nie życzy sobie pedofilskich nauk. Kuratorium pogrozi palcem i sprawa przyschnie.
Choć wiemy, że jest jeszcze gorzej: wielu nauczycieli ma takie same homofobiczne poglądy, jak ci młodzi nienawistnicy. I to nie jest pierwszy przypadek – pamiętacie dziewczynkę z kaszubskiej wsi? Ktoś wyciągnął jakieś wnioski?

- zawiodły służby policyjne, czyli nie ma nikogo, kto poprowadziłby zbolałą matkę w paragrafy i wyjaśnił, że podpis pod oskarżeniem jest jej obowiązkiem wobec utraconego dziecka a też tych mobbingowanych (po polsku – zaszczuwanych, bo „mobbing” jest za słabym określeniem). Te służby od policjanta śledczego po prokuratora winny się zająć wyłapaniem adresów IP i postawić rodzicom zarzut obojętności a dzieciom zwyczajnie powiedzieć, że ZABIŁY.
Ach tak!? Zabiły? TAK. Słowem jak nożem czyli hejtem.  
Zaraz się odezwą wszelkiej maści obrońcy dzieci z okrzykiem "NIE WOLNO, to dla nich zbyt obciążające!" Ale to dobrze, że obciążające, bo te dzieci są kompletnie odciążone od wszelkiej, życiowej odpowiedzialności!
- zawiodła także ich (nie moja) religia. Przyzwolenie kościoła na nienawiść i hejt. Przyzwolenie na udawanie pobożności, przyzwolenie na wiernych, dla których „jezdem katolikiem” (pisownia celowa) oznacza „no, przecież chodzę do kościoła” bez większej refleksji, I w dupie mają przykazanie - „miłuj bliźniego swego”.
A przecież te dzieci dopiero co uczyły się do komunii!!!

I wiem, że nadal dzieci zastraszane przez inne dzieci będą popełniać samobójstwa, bo nikomu, kto jest nawet po części za to odpowiedzialny, nie przyjdzie do głowy, żeby się postawić ogólnej postawie kompletnej niemocy i wziąć byka za rogi.

Nie ja jestem odpowiedzialna za to, co się stało, więc proszę mi nie wypisywać bzdur, że „my wszyscy”.
To idiotyczny chyt mający na celu jakieś dziwne, zbiorowe ekspiacje. Rozmydlenie. Zabiły i doprowadziły do tego (i innych aktów desperacji) KONKRETNE osoby będące na wolności. Co więcej - nie poczuwające się do winy!

Winni są:
- dziennikarze dający tubę hejterom i zapraszający do studiów telewizyjnych i radiowych debili głoszących nienawiść, służby i ogólne przyzwolenie na dziecięcą swawolę w imię bezstresowego wychowania.
- rodzice tych szczujących młodocianych katów i tylko NIKT im tego uświadomić nie potrafi. I to właśnie tym rodzicom (i podobnym), których syn napisał publicznie „dobrze, że zdechł” powinno się odebrać prawa rodzicielskie a syna/córkę (bo i panny bywają katami wobec słabszych) odesłać do Ośrodka o Zaostrzonym Reżimie, którego w Polsce nie ma. Są za to ośrodki, w których takie uszkodzone dzieci, zamiast być naprawiane, są tylko – w zasadzie – więzione i uczą się gorszych rzeczy od starszych, jeszcze bardziej zdeprawowanych, kolegów.
- kuratoria i nauczyciele lekceważacy sprawy mobbingu czyli niszczenia słabszych.
Zazwyczaj robią wielkie oczy i mówią "NIC nie wiedzieliśmy..."
Krzyknęłabym: "To do okulisty i laryngologa!"
W Stanach są robione dla takiej trudnej młodzieży obozy w plenerze z wykwalifikowaną kadrą psychologów i pedagogów, podczas których wykonuje się potężną i trudną pracę wychowawczą. W tym samym czasie ktoś też pracuje z rodzicami.
My zamiast tego mamy chwilową histerię, ekspiacje osób publicznych z tekstami „to nasza wina”. I na tym koniec! I do następnego razu, bo to łatwe, a trudniej jest wykonać swoje obowiązki – od rodzica, przez nauczycieli i księży po prokuraturę. „Bo to małe dzieci, nie rozumieją”
Zostawione sobie wyrosną na następców Brejvika…

Mam POTĄD tej dziwacznej logiki utyskiwania. Działać powinni ci, którzy od tego są. POLICJA, Ministerstwo Edukacji.

PS Tak, ja też napisałam tekst. Ale byłam wychowawczynią, matką. Wykonałam kawał dobrej roboty.
Moje dzieci nie są ksenofobami. Te szkolne dzieci też na ile mogłam, na tyle wychowywałam w pełnym poszanowaniu ludzi i prawa.
Pamiętam że gdy byłam wychowawczynią, dyrektror mnie zawiadomił, że dwójka moich uczniów (siódma klasa) dokonała wymuszenia na pierwszoklasistach. I żebym poszła na komendę i jakoś to załatwiła bo rodzice maluchów juz tam byli.
Poszłam.
Poprosiłam komendanta żeby wezwał rodziców tych moich ancymonów i urządził im taka dintojrę żeby im kapcie pospadały. I żeby jednego z nich (niestety tatuś przemocowy, wojowałam z nim latami) pouczyć na boku, że to własnie wina jego durnych metod wychowawczych.
Także odbyłam mocną godzinę wychowawczą. Naprawdę mocną.
NIGDY juz chłopcy nie popisali się podobnymi ekscesami.
MOŻNA.
EDUKACJA ale i dotkliwe kary dla rodziców!