piątek, 30 października 2015

Zaraz Zaduszki...




Fragmenty akurat na teraz z ksiązki "Kochana moja. Rozmowa przez ocean"
(Która znów zawita do księgarni Matras)

Kochana Moja!
(...)
Wiesz, byłam wczoraj na smętarzu. Podoba mi sięto słowo – smętarz.
Jest lepsze niż cmentarz, prawda?
To też jesienny spacer. Jest przed listopadem, więc ludzi
tu było więcej niż normalnie, to ta pora polskich
świąt zadusznych. Wczoraj było już jesiennie, żółtolistnie,
przyjemnie ciepło, tak na lekką kurtkę i bez
parasola :. Pojechałam przed zmierzchem. Porobiłam
porządki, porozmawiałam z rodzicami. Gadałam „do
nich” o Tobie, żeś daleko, o Staśku, jaki z niego fajny
tatko dla małej Mati i Poli. Gdyby mnie ktoś podsłuchał
– pomyślałby, że jakaś szurnięta, bo mówiłam cichym półgłosem,
zapalając znicz. Jak myślisz – zwariowałam?

A jak tam, na antypodach, wygląda dialog ze zmarłymi?
Jak cmentarze? Wizyty bliskich? Nam pomaga
aura – na Wszystkich Świętych (mój kolega mówił,
że to największe imieniny świata, więc powinno się
tęgo popić) i Zaduszki, czyli niegdysiejsze pogańskie
Dziady, zazwyczaj zimno, szaro, smutno. Kiedyś towarzyszyły
temu rodzinne obiady, teraz chyba nie.
Wycinam dynię, wiesz? U nas w Polsce Halloween
z dyniami i świeczką oraz przebierańcami jakoś nie
może się zaaklimatyzować.
Po powrocie z smętarza zjadłam zimne samosy
z obiadu z gorącą herbatą, tą koreańską, która de facto
wygląda jak dżem cytrynowy. Rozgrzewająca, fajna!
Siwy był na swoich sportowych zajęciach. Krzepki
z niego pan, ćwiczy regularnie, świetny jest! Sama go
sobie zazdroszczę! :
I wiesz, co jeszcze tak lubię w jesieni? Targ i tę
feerię barw i kształtów dojrzałych owoców i warzyw.
Teraz jest festiwal papryki, a kończą się gruntowe
pomidory. Zrobiłam przecier, to jasne, ale dla kogo?
Ty nie wpadniesz znienacka, by wypić duszkiem ów
przecier prosto ze słoika… Mati za mała, ale nauczę
ją! Obiecuję! Powiem, że ciocia Basia tak robiła i że to
dobry zwyczaj – wtedy będę znów robić tego przecieru
mnóstwo.
Jadacie czasem hinduskie potrawy? Podam Ci
przepis na te samosy, pyszne danie i doprawdy mało
skomplikowane.
Ściskam Cię jesiennie – Mama

Samosy – indyjskie pierożki warzywne lub łączone
z mięsem. Zostało mi kilka okrawków z indyczyzny –
usiekałam i na patelnię, na której była już laska cynamonu
(do wyjęcia zaraz po podsmażeniu), kumin,
curry, kolendra mielona, ciut gałki, usiekana cebula,
czosnek, imbir. Po lekkim podsmażeniu i ścięciu białka
w mięsie dodaję szpinak (obojętnie jaki) i może być
ciecierzyca albo (ja tak robię) posiekane, ugotowane
ziemniaki z wczoraj i papryka (też została z wczoraj).
To smażę na klarowanym maśle i łyżce oliwy.
Sól, pieprz i mała filiżanka piwa, wody, wody z octem
jabłkowym.
Potem maszyna do chleba wyrabia mi ciasto – inne
niż na pierogi – tłuściejsze, z małą filiżanką oliwy. Jest
cudownie plastyczne.
Trochę lepienia i do piekarnika – po posmarowaniu
rozkłóconym (co za piękna nazwa!) jajkiem.
Nadzienie może też być stricte wegetariańskie – na
ciecierzycy, ziemniakach, soczewicy.
Do tego jakieś sosy – jogurtowe, winegretowe, jakie
tam chcecie.

Mamuś!

Lubię chodzić po cmentarzach. Wiesz, jakieś pięćdziesiąt
metrów przed grobem dziadka ktoś na krypcie
postawił posąg rycerza na koniu. Koń jest w pozycji
wzniesionej, wierzga przednimi nogami, rycerz ma
w dłoni miecz, całość jest wyższa ode mnie, więc sięga
może nawet dwóch metrów? Stylistyka posągu jest
toporna, grubo ciosana, trochę w stylu Przodowników
Pracy na Placu Konstytucji. Myślę, że to celowe, by
postać tworzyła zwartą bryłę – może chcieli uniknąć
obtłukiwania cieńszych elementów, może rycerz miał
być z założenia męski, mocny i silny, by symbolizować
coś ważnego dla rodziny zmarłego? Uwielbiam tę
rzeźbę, choć pewnie niejeden nazwałby ją przesadną,
patetyczną i niepotrzebną. A ja ją uwielbiam, bo jest
piękna i inna, bo jest warta odwiedzania, warta zatrzymania
się, przyjrzenia z każdej strony i zastanowienia,
kto tam leży, kim był, jaki był. Lubię patrzeć
na tabliczki na płytach i umieszczone na nich inskrypcje.
„Tu spoczywa Elżbieta, na zawsze w naszych
sercach i pamięci…”, „…dołączyła do Aniołów…”,
„…najdroższa moja żona…”. Czasem jest jakiś cytat,
wers z Biblii, słowa poety. Lubię patrzeć na nazwiska
i imiona, które dziś są już całkiem zapomniane
– Apolonia, Ludmiła, Romuald, Eustachy. Bajeczne!
Często zatrzymuję się przy grobach zapomnianych,
zawalonych, pożartych już częściowo przez glebę
cmentarza, zatopionych w trawie i mchu, opatrzonych
całkiem już zatartym i nieczytelnym nazwiskiem i zastanawiam
się, czemu nikt go nie odwiedza. Może też
umarli? Wyjechali? Może to był zły człowiek i nikt
nie chce go pamiętać? Może nie wiedzą, gdzie jest
pochowany i po prostu nie mogą go znaleźć? Tam też
stawiam czasem świeczkę. Za zapomnianą duszę.
Widzisz, Mamuś, tak mnie jakoś wychowałaś, że
groby są mi chlebem powszednim. Już jako dzieciak
urządzałam pochówki biedronek, żuczków i innych
robali. Przybiegałam do Ciebie z wypiekami na twarzy,
informując o kolejnej udanej ceremonii, a ty odpowiadałaś:
„Ta biedronka pewnie wciąż żyła! No nic,
wygrzebie się z tego piachu przez noc…” i wracałaś
do gotowania.Zawsze jednak pamiętałam,
by każde moje zwierzątko pochować. Pewnie
nawet nie wiesz, jak się zmarło mojemu ślimakowi
afrykańskiemu, Dżordżowi. Ja już byłam tu na obczyźnie,
kiedy Gosia poinformowała mnie, że Dżordż
się nie budzi, a muszla zaczyna podejrzanie śmierdzieć.
Wiem, że to tylko ślimak, a ślimak to przecież
nie pies, wiem, że on nie miał mózgu zbyt dużego,
nie aportował, nie łasił się i pewnie nawet nie kojarzył,
że do kogoś należy, ale łza mi się w oku zakręciła.
Gosia doskonale rozumiała powagę sytuacji i pochowała
Dżordża pod drzewem na osiedlu. Z pochówku
otrzymałam szczegółowy raport, włącznie z informacją,
że towarzyszący jej przy procederze P. (kolega).
„zachował powagę i nawet nucił z namaszczeniem
marsz pogrzebowy”.
Kończę już, bo mi się dziwnie zrobiło… Nie chcę
myśleć o śmierci…
Buziaki, Mamuś!
Wyślij przepis na grochówkę bo ostatnio poległam.
B.

środa, 28 października 2015

Submission po polsku.

 Submission, choć ja nie o Huellebecq’u

Najpierw był film Theo van Gogha i Ayaan Hirsi Ali o tym tytule i o tym temacie. Polski odpowiednik tego słowa – ULEGŁOŚĆ – to nie jest dokładnie to, co znaczy submission. W wulgarnym, ale „obawełnionym” tłumaczeniu „danie… ciała”.
To pojęcie z kręgu zła, oznacza brak oporu, rezygnację i zgodę na wszystko.

Zanim Tomasz Lis napisał swój tekst „Rewolucja przy urnach” (ostatni Newsweek powyborczy), mój mąż głośno i gniewnie powtarzał już od ponad roku, że PO daje ciała, że udawanie klasy („my nie będziemy walczyć w ten sposób”) jest skończonym idiotyzmem, poddaniem się. Już dawno PO powinna była zaprosić do roboty specjalistów od PR. Zwłaszcza czarnego. Bo jaka różnica? Czarny czy biały, złoty czy z gówna, ma zadziałać!
Już dawno PO powinno było nauczyć się metody działania na „łapaj złodzieja” i przyswoić sobie starą zasadę: „Kłamstwo sto razy powtórzone prawdą się staje”, "Nie ma lepszych, są tylko szybsi".
Nie będę analizowała dalej przyczyn upadku PO, ale nie odmówię sobie gorzkiej prawdy, że będąc władzą arogancką i leniwą, zapatrzoną w siebie i kompletnie zapominającą, kto tu jest dla kogo (posłowie są NASZYMI pracownikami, za NASZE PIENIĄDZE), zagalopowali się i musieli z hukiem palnąć głową o ścianę, ale nawet po tym palnięciu powinni może krzyknąć chociaż „o, k….”, pocierając guza. Ale nie. Nadal senne samouwielbienie i niedowierzanie (w ten kiepski scenariusz, który mieli przed sobą), wzięły górę.

Mój dziadek mawiał „ucz się od wroga”.
Pamiętam scenę z Indiany Jonesa z mieczem i coltem. Pogoń i walka, mistrz miecza staje i uśmiecha się zwycięsko, wymachuje mieczem z klasą i pełną wiarą w swe siły, a Indiana, olewając i ten miecz, i to mistrzostwo, i tę klasę, wyjmuje colta i trrrrach!
Przykre porównanie, bo lubimy Indianę, ale on tu się wykazał desperacją, uratował życie za wszelką cenę, nawet zlekceważenia dobrego obyczaju. Bo co po nim, gdy życie na włosku? PiS nie jest Indianą. Walczy o Wszechwłądzę. Jest różnica.
I o to mam żal już nie tylko do PO, ale też do tych wszystkich, którzy mają na sumieniu to, co się stało. Te 48% polskiego społeczeństwa, które co wybory - okazuje swoją miękkość, oportunizm i podległość byle komu. Nie idą! Nie bo nie. Wszystko im jedno.

Co jeszcze zawiniło?
Edukacja. Trzeba nie mieć wiedzy, wyobraźni, zapotrzebowania na kulturę życia publicznego, na klasę i nade wszystko nie mieć mądrości, logiki, wiedzy o najprostszej ekonomii, (albo umiejętność czytania tekstów, analiz dobrych ekonomistów), żeby kupować tanie i populistyczne bzdety wciskane w rozdziawione dzioby roszczeniowych obateli.
EDUKACJI zabrakło i to od 25. lat! Religia zastąpiła wszystko. Nikt już nie wymaga myślenia, rozbioru logicznego, wnioskowania, czytania między wierszami. „Realizowanie programu” i msze zastąpiły nauczanie myślenia analitycznego, szerokie myślenie, łaknienie wiedzy o świecie i czytanie rzeczy sensownych, zamiast 50 twarzy czegośtam, kolejnego darcia szat alkoholika, czy poradnika jak być bogatszym.

Moje pokolenie jeszcze coś pamięta, rozumie, wspomina i wie, jakie są zagrożenia płynące z ograniczenia demokracji, z demokracji rzekomej, jedynowładztwa, czym się kończy majdrowanie przez Władcę przy Konstytucji przy ograniczonej demokracji. Młodzi już nie. Tak, wiem, NIE WSZYSCY, ale to za mało. Ci, którzy wolą iść za Wodzem i purpuratami, bo wierzą w moc przemówień zamiast dialogu, w to, że ludziom trzeba narzucać jedynie słuszny światopogląd i penalizować każdy inny, wybrali SIŁĘ. Krytykując przemoc np. Stanów Zjednoczonych, jako „żandarma świata” sami stają się żandarmami – wymuszając określone postawy, wołając kogo i za co zapuszkują, kto jest „ukraińską Żydówą”, a kto „następnym do odstrzelenia” i na kogo czekają sznury na latarniach. Decydują o naszym życiu, wmawiając nam że to "po bożemu", a jak nie - więzienie.
Polak do Polaka…
I nawet tego nie dostrzegają, że są w tych swoich działaniach tożsami z władzą totalitarną byłą i obecną. Każdą.
Dzieci nam zbrunatniały… Smutne.

A my, zdumieni? Zdziwieni, że jednak dialog, demokracja, tolerancja i współistnienie, wielokulturowość, wolność nie są dzisiaj dla obecnej władzy wartością, szepczemy do siebie otumanieni: „Ale, no… jak to się mogło stać?”
Submission. Daliśmy ciała. Na całej linii.
Dlaczego? Pisałam o tym na blogu. Bo wymachiwaliśmy mieczem, zamiast nauczyć się strzelać z colta, bo za mało w nas odwagi bycia aroganckim, butnym i chamskim. Gdy widzimy na ringu arogancję, butę i chamstwo – z mety przegrywamy albo poddajemy się walkowerem. Goście zapraszani do telewizji rejterowali stając twarzą w twarz z kimś, kto perorował z siłą czołgu.

O to też mam pretensje do mediów. Do dziennikarzy zapraszających do studia ludzi jak na ring. Nie po to, żeby ROZMAWIALI, ale żeby się prali po pyskach, bo szefowie w mediach sączą im do uszu rozkazy: „zaproś Ryje! (dla niewtajemniczonych w slangu telewizyjnym: „ryje” to osoby znane) Kontrowersyjne i zaciekłe! Niech się gryzą, wykrwawiają – to podnieca publikę, zwiększa oglądalność! No, dalej!”. I dziennikarze ulegli szefom (submission) spełniali to dając tubę każdemu, kto głośniejszy i ostrzejszy, bardziej bezczelny, arogancki i mówiąc wprost: chamski. Politycy czy inni specjaliści nawykli do klasy, kultury, grzeczności zawsze obrywali od pyskaczy milknąc uprzejmie. Submission.
I tak przez osiem lat, na własnej piersi dziennikarze, których nie wymienię ale sami wiemy KTO – wyhodowali dzisiejszych sukces Jedyniesłusznej Partii wdzięcząc się do nich i pieszcząc.

Żart słowno alkoholowy Jana Himilsbacha ze SPATiFU: „Inteligencja – wypierdalać!” nie jest już dzisiaj żartem. Ewoluował w słynnych „wykształciuchów”, które nie pojmują nadal, że w zderzeniu z rzeczywistością są śmieszni z tą swoją nieporadnością i uprzejmością, jak Duduś z „Podróży za jeden uśmiech”. Tak, brakuje nam, zdumionej inteligencji, siły i bezkompromisowości bezczelnego Poldka, ale obawiam się, że dzisiejsi podtatusiali Poldkowie poszli za Kukizem i Marcem rozwalać i kląć, wołając, że starzy mają wyp….ć, bo „teraz młodość!”
Przypomnę: Kukiz ma 52 lata a Marzec - Liroy 44 – zaiste, młódź.
A reszta? No trochę głosów poszło za Nowoczesną i Razem, ale to mało, za mało, żeby było normalnie.

Reszta (47%) cieszy się ciepłą wodą i obniżkami w Biedronie. Są „submission” ulegli – i nawet o tym nie wiedzą. 

wtorek, 27 października 2015

27 października 2015

                                
                                   27 października 2015
...Mistrz napisał.



(...)
Kajsim zabył złoty róg,
u rozstajnych może dróg,
copke strasny wicher zwiał
bez tom wieche z pawich piór;
żebym chocia róg ten miał -
ostał mi sie ino sznur.
- - - - - - - - - - - - -
Straśnie sie zasumowali,
tak im czoła zmarszczek spion,
jakby ciężko pracowali...
CHOCHOŁ
To ich Lęk i Strach tak wzion,
posłyszeli Ducha głos:
rozpion sie nad nimi Los.
JASlEK
Tak sie męcą, pot z nich ścieko,
bladość lica przyobleko; -
jak ich zwolnić od tych mąk?
CHOCHOŁ
Powyjmuj im kosy z rąk,
poodpasuj szable z pęt,
zaraz ich odejdzie Smęt.
Na czołach im kółka zrób,
skrzypki mi do ręki daj;
ja muzykę zacznę sam,
tęgo gram, tęgo gram.
(...)
Tańcuj, tańczy cała szopka,
a cyś to ty za parobka?
JASIEK
Kajsi mi sie zbyła copka -
przeciem druzba, przeciem druzba,
a druzbie to w copce słuzba.
CHOCHOŁ
(w takt się chyla a przygrywa)
Miałeś, chamie, złoty róg,
miałeś, chamie, czapkę z piór:
czapkę wicher niesie,
róg huka po lesie,
ostał ci sie ino sznur,
ostał ci sie ino sznur.
(Kogut pieje).
JASIEK
(jakby tknięty przytomniejąc)
Jezu! Jezu! zapioł kur! - -
Hej, hej, bracia, chyćcie koni!
chyćcie broni, chyćcie broni!!
Czeka was WAWELSKI DWÓR!!!
CHOCHOŁ
(w takt się chyla a przygrywa)
Ostał ci sie ino sznur.
- - - - - - - - - - - - - -
Miałeś, chamie, złoty róg.
JASIEK
(aże ochrypły od krzyku)
Chyćcie broni, chyćcie koni!!!
(A za dziwnym dźwiękiem weselnej muzyki wodzą się liczne, przeliczne pary, w tan powolny, poważny, spokojny, pogodny, półcichy - że ledwo szumią spodnice sztywno krochmalne, szeleszczą długie wstęgi i stroiki ze świecidełek podzwaniają - głucho tupocą buty ciężkie - taniec ich tłumny, że zwartym kołem stół okrążają, ocierając o się w ścisku, natłoczeni).
JASIEK
Nic nie słysom, nic nie słysom,
ino granie, ino granie,
jakieś ich chyciło spanie...?!
(Dech mu zapiera Rozpacz, a przestrach i groza obejmują go martwotą; słania się, chyla ku ziemi, potrącany przez zbity krąg taneczników, który daremno chciał rozerwać; - a za głuchym dźwiękiem wodzą się sztywno pary taneczne we wieniec uroczysty, powolny, pogodny - zwartym kołem, weselnym -)
(Kogut pieje).
JASIEK
(nieprzytomny)
Pieje kur; ha, pieje kur...
CHOCHOŁ
(nieustawną muzyką przemożny)
Miałeś, chamie, złoty róg...

wtorek, 6 października 2015

Ksiądz kochający budzi większe oburzenie niż ksiądz gwałcący, czyli seppuku pewnego Zakochanego Księdza.

Ja jednak jestem romantyczką.
W osobie księdza, którego trafiła strzała Amora, vel Piorun Sycylijski, widzę co innego niż zastępy policzkujących go publicznie Polaków. Romantyczka…
I nie coming-out tego pana mnie zaskakuje, ale bracia Polacy.

Oto kilka lat temu przyszła pora na coming-out’y celebrytów i mieliśmy wysyp wywiadów z osobami LGBT, które pięknymi słowami opowiadały, jak to cudownie wreszcie wziąć głęboki oddech i wykrzyczeć światu, że jest się zakochanym, kochającym i kochanym Człowiekiem. Hura!
Poszły za tym w ślad konferencje, sesje w kolorowych czasopismach, wywiady a tabloidy dorabiały różniste tła. Ach, jakie mamy poczucie uwolnienia, Prawdy i jak pięknie zrzuciliśmy kajdany fałszu i zakłamania! Tęcza na placu Zbawiciela, kolorowe parasolki i cud z miodem!
Ze zdumieniem obserwuję, jak wobec księdza, który naiwnie uczynił to samo (a dlaczego by nie?) Polacy, nawet nie bardzo katoliccy i niekatoliccy, a i bracia ze środowiska LGBT biegną z gwoździami i wołają gniewnie jak w musicalu Jesus Christ Superstar:
- Crucify him! Crucify him!
Nie takiej reakcji środowiska spodziewał się ksiądz Charamza, choć wiedział, że oberwie od swoich, zapewne sądził, że społeczność LGBT powie mu choć dobre słowo.

Padają słuszne skądinąd argumenty, że „widziały gały co brały”, gdy wstępował w kapłaństwo. I później też wiedział… No, nie ukrywajmy – wiedział.
Ksiądz Charamsa wiedział i wierzył. Ale od jakiegoś momentu przestał.
I oto przyszedł moment, w którym otaczający go fałsz i obłuda a nawet podłość przekroczyły masę krytyczną i nasz bohater zdecydował się wkroczyć na drogę Prawdy z okrzykiem – DOOOOOOOOŚĆ!
Co było punktem zapalnym?
Stara, wyświechtana miłość, w którą dzisiaj nikt, kto policzkuje publicznie księdza Charamsę, nie wierzy. Księża, ateiści, a nawet geje zarzucają mu cynizm i wyłącznie chęć zaistnienia w przestrzeni publicznej, którą dotąd oni zajmowali – commingoutowcy i księża opluwający LGBT, wszelkie ekstrema.
Inni jeszcze widzą w tym spiskową teorię, że oto za chwilę mamy synod w sprawie rodziny i że zapewne jakieś postępowe gremium podpuściło księdza, żeby wyskoczył jak przysłowiowy Filip i zaszumiał, przytoczył piękne i okrągłe słowa papieża o homoseksualistach. O tym, że kościół powinien być jak szpital…
Jeśli faktycznie byli tacy spiskowcy, kierujący księdzem z tylnych rzędów to na co liczyli? Trudno przewidzieć, ale jeśli tacy są, to są optymistami na granicy naiwności. Celibat pozostanie, a niechęć do homoseksualistów jest wpisana w uczucia naszych biskupów niezależnie od zaleceń papieża.  

Prywatnie nie ma dla mnie znaczenia gest księdza Charamsy. Gratuluję endorfin i odwagi, a też świadomości jak bardzo oberwie. Żal mi księdza Charamsy, który ewidentnie odlatuje na skrzydłach uczucia.
Niemniej aberracja celibatu i najzwyklejsza miłość, a w tym miłość homoseksualna dotyka wielu, BARDZO wielu księży, kleryków, zakonników.
Mnie też od zawsze uderza ten fałsz, ale nie o tym ja! Mnie dzisiaj zaskoczyła furia z jaką środowiska niekatolickie i LGBT rzuciły się na księdza.
Jedyna, która oficjalnie go wspiera (oprócz mnie
romantyczki) jest Anna Dryjańska (feministka!), która słusznie zauważa:
- ksiądz kochający budzi większe oburzenie niż ksiądz gwałcący
Prawda, jakie to prawdziwe?
I jeszcze:
Wbrew pozorom, prawda nie wyzwala rzymskokatolickich przywódców, tylko przysparza im kłopotów, bowiem ideologia watykańska opiera się na udawaniu.
Kobiety udają, że nie stosują antykoncepcji i nie przerywają ciąży, mężczyźni udają, że się nie masturbują, młodzież udaje, że nie uprawia seksu przed ślubem.
Rodzice dzieci z in vitro udają, że do zapłodnienia nie doszło w klinice leczenia niepłodności, a duchowieństwo udaje, że skutecznie stłumiło naturalne potrzeby seksualne. Księża (nie wszyscy) udają, że ich partnerki to tylko gosposie, a księże dzieci udają, że ich ojciec jest wujkiem. I jakby tego było mało, wszyscy udają, że są heteroseksualni.
Reguły są przecież jasne: ksiądz nie może być gejem, tak samo jak działacz węgierskiej partii Jobbik nie może być Żydem. Przy takiej potworności blednie wszystko inne, nic dziwnego więc, że ksiądz kochający budzi większe oburzenie niż ksiądz gwałcący. Wartości religijne nie muszą mieć nic wspólnego z etyką. W gorących komentarzach internetowych Charamsa już porównywany jest do Judasza.
Rzesze hetero-Jezusów z satysfakcją wymierzają wirtualne policzki.”

Obserwuję z jak dziką frajdą ludzie wymierzają mu te policzki, jak bardzo Polacy to lubią. Czy dlatego, że on tak egzaltowanie, szczerze mówi o swojej miłości? Czy dlatego, że faktycznie oni tacy są praworządni, że ukartowany happening pt „spróbuję kruszyć beton katolicki” tak ich razi? Nie rozgrzeszą księdza, który po latach doznał iluminacji?! Który MOŻE da początek dyskusji o skostniałych doktrynach?
Szczerze mówiąc nie rozumiem TAKIEJ skali hejtu.
No, jestem romantyczką. Sądzę, że GDYBY ksiądz nie zakochał się w swoim Eduardo, nadal żyłby uciśniony, w kłamstwie i hipokryzji. Miłość, stan zakochania to wiadro endorfin we krwi i wtedy świat wydaje nam się prosty, do zdobycia! Zawojowania! A endorfiny dodają skrzydeł, spidu, wielkiej odwagi. Pamiętam jeszcze jak wygląda taka miłość.
Mało kto widzi na filmach z wyznaniem księdza Charamsy zakochanego chłopaka. Ja widzę. (Romantyczka!).
Większość widzi błazna i zaprzańca zapominając, ilu zakochanych (znanych) mężczyzn wołało jeszcze niedawno ze sceny, ekranu, z tabloidu:
 – Jestem gejem! KOCHAM! Jestem kochany! Jakie to wspaniałe uczucie wołać o tym! Jaka to WOLNOŚĆ! To mój publiczny comming out! Piszcie o tym, mówcie! Fotografujcie nas!
Postawiono im tęczę na placu Zbawiciela i co….? Charamsa się na nią nie załapie? Niegodny?
Bo zrobił to wg jakiegoś scenariusza, ukartował to? To źle?
Bo zmienił zdanie, dojrzał, zrozumiał skalę hipokryzji, w której żył 12 lat?
Bo uwierzył, że choć trochę zarysuje, nadłamie, katolicki beton?
Bo chciał coś jeszcze na tym ugrać dla siebie? A czemu – nie?
I czemu budzi tak wielką niechęć swoim oświeceniem?

Naiwny, zakochany mężczyzna - ksiądz oberwie. Popełnia publiczne seppuku po NIC. Tylko po to, żeby oberwać od tych, na których liczył, bo polscy geje spoliczkowali go tak, jak gorliwi katolicy.

PS. Stefan Niesiołowski jawi się dzisiaj, jako osoba o wiele bardziej zabetonowana niż papież Franciszek. „Ten pan napluł kościołowi w twarz!” (pomijam wstręt z jakim mówił o wzajemnych relacjach księdza który trochę chyba przesadził z czułymi gestami, ale cóż ENDORFINY robią swoje. Mnie czułe gesty nie brzydzą)
A jednak, nie napluł, panie profesorze. To kościół pluje w twarz swoją obłudą, ukrywaniem pedofilii, udawaniem, że nie ma pojęcia o skali seksualności wśród księży, o (de facto) rodzinach (ksiądz i „gosposia”) żyjących na plebanii (na księżowskie dzieci alimenty płaci kuria), o powszechnym homoseksualizmie wśród duchownych.

„Modli się pod figurą a diabła ma za skórą” -  tak odbieramy tę hipokryzję i choć i Zakochany Ksiądz robił to przez lata, na jego plus zapisałabym ocknięcie się i prośbę o reformowanie kościoła, w imię zasad współczesnej wiedzy i humanizmu, z oczywistym kosztem publicznego wystawienia się na hejt.

Jako puentę zacytuję piosenkę Jana Kaczmarka :
Oj, naiwny, naiwny, naiwny…