wtorek, 13 sierpnia 2013

Co, Gocha?

Opowiadał mi to ktoś znajomy, użyję jak On – osoby pierwszej.
Zmarła mama, ojciec został sam w mieście odległym od mojego o 550 km. Po jej odejściu tatko wydawał mi się w wystarczająco dobrej formie żebym nie musiał się zamartwiać. Moje wątpliwości rozwiewały częste telefony. Było OK. Po kilku latach postanowiłem tatę odwiedzić na dłużej, bo już było mi głupio, że tyle czasu latałem po świecie, pracowałem, a Jego tak jakoś odstawiłem na boczny tor. Ucieszył się, uściskał mnie i gadaliśmy długo i fajnie. Na stół tatko postawił obiad: pięknie upieczona goloneczkę, chrzan ogórki i… karafkę zmrożonej wódeczki. Przemilczałem. To w końcu dla mnie tak się szarpnął! Nawet nic nie powiedziałem jak wcinał z apetytem chrupiącą skórkę, lubi tłuszczyk. W duchu jednak rósł mój niepokój. Wychyliliśmy po kilka kieliszeczków owej zimnej wódeczki. Tatko rozmawiał nienasycony moją osobą. Ożywiony i jakiś inny. Potem wiadomo, herbata, jakieś ciasto i nagle widzę, jak pój ojciec sięga po papierosa! Tego już było za wiele. Pamiętałem jak mama…
- Tato! Tato, proszę cię! Co to jest?! Palisz?!
- Synek! Rzadko, ale zawsze lubiłem po tłustym, zapalić!
- A cholesterol, mama byłaby …
- Synku… – ojciec popatrzył na mnie niemal boleśnie – mama miała idee fix na punkcie zdrowia. Codziennie garści jakiś leków, paraleków witamin… Zawsze wszystko wyolbrzymiała, sprawdzała, badała i każdą nowość natychmiast tu implantowała. Ty wiesz ile mnie kosztowało odstawienie fajek? Tak lubiłem sobie zapalić! No, dobrze, niezdrowe. A jedzenie? Nagle wszystko okazało się niezdrowe i złe, bo się naczytała babskich gazetek! Już tylko nam zostały te obrzydliwe warzywa na parze, ciemny chleb po którym zawsze miałem straszne wiatry, ryba z wody – wyobrażasz sobie?! I do picia woda, albo herbatka ziołowa! Ohyda! I stale tylko: „Nie wolno ci i nie wolno!”
… A teraz jej nie ma. Ja synku, mam 80 lat i co? Nadal uważasz, że nie powinienem sobie pozwolić na to, co tak bardzo lubię? Dobre jedzenie, zimna wódeczka do śledzika, czasem papierosek, szachy z kolegami to taka radość! Tylko właściwie to mi zostało.
Zapytałem, czy chociaż chodzi do lekarza. Chodzi. Bierze tylko coś na serce. Resztę wywalił tych tam ulepszaczy zdrowia z reklam telewizyjnych. Jak się barwnie wyraził „piguły na głowy bolenie i dupy swędzenie”.
–  I wiesz – mój kolega oświecił się sam – dokładnie zrozumiałem, o co mu chodzi. Ma umrzeć zdrowszy, czy radośniejszy? Nazajutrz nie mówiłem nic, jak jadł na śniadanie gorące parówki z jajkiem, bo choć wiem, że to gówno, on je wcinał z apetytem. Zjedliśmy świetne flaki z piwem w jego ulubionej knajpie, a w parku znów wyjarał szluga – mój kochany ojciec!
Był taki dowcip o starym małżeństwie i św. Piotrze, pamiętasz? Gośka, czy my nie świrujemy z tymi modami, wpadliśmy w jakąś schizofrenię z tymi nibylekami, poprawiaczami wszystkiego i zdrowym jedzeniem? Czytałaś o mafii cholesterolowej i wmawianym nam leczeniu bo dwunastu facetów tak ustawiło poprzeczkę, że właściwie każdy, Gośka, KAŻDY ma podwyższony cholesterol! Czytałem, że jak ktoś ciężko pracuje to mu skacze fizjologicznie nawet do 400. Mama doprowadził to ich „zdrowe życie” do absurdu i właściwie zamęczała tatę tym swoim zapałem. A zmarła pierwsza. Co? …Jak myślisz, Gocha?  


wtorek, 6 sierpnia 2013

Carlos gdzieś w Polsce.



Coraz bardziej niezwykła robi się Dolina Charlotty.
Ktoś tu zwariował!
Gdzieś w Polsce, na wiosce, czyli na prowincji, komuś się chciało mieć wielkie marzenia i w dodatku je realizuje! I to jak…Dolina jak dolina, hotel jak hotel, ale wielka sala koncertowa na powietrzu, jakby współczesna muszla koncertowa, jak niegdyś w parkach, powiększa się z roku na rok, bo i występy tutaj stają się sławne i trzymają poziom. Od lat występują tu stare gwiazdy rocka, co rok są jakieś tuzy, wielkie nazwiska które z biegiem lat nie tracą blasku. No, może niektóre, ale kilka dni temu grał tu ktoś, kto świeci i świeci równomiernym światłem od lat – Carlos Santana.
Kiedyś bałabym się, że zawleczony jakimś cudem tu, do „jakiejś Polski” odbębniłby swoje i pojechał zainkasowawszy gażę, ale od lat wiem, że jeśli gwiazda jest gwiazdą nie nominalną, a faktyczną, to nie partaczy i nie bylejaczy tylko dlatego, że nie gra na stadionie w Woodstock. A Santana jest wielką gwiazdą. Nie zawiódł.
Dygresja – wiele lat temu byłam w Warszawie na Stadionie Gwardii na koncercie Joe Cockera. Rewelacyjny koncert, świetna z nami – widzami rozmowa muzyczna, dobra robota z szacunkiem dla słuchaczy. I tu podobnie. Maluśka uwaga – koncert się zaczął o 30 minut wcześniej (21.30), ale za to trwał dłużej niż zazwyczaj. Ponad dwie godziny ciągłej muzyki. Na powiększonych od zeszłego roku drewnianych trybunach zmieściło się … 10000 ludzi. Po prawej stronie (patrząc na scenę) wielki zakątek kulinarny w którym można zaliczyć kiełbasę z grilla, kurczaki i wielkie karkówki z lekka uprzykrzające koncert zapachami ale trudno! Niech tam! Oczywiście piwa – ocean, ale pijanych jakoś nie było… Może sprawiła to zaporowa cena? Także zaplecze toaletowe (WC) zapewniło komfort wytrwania na takiej imprezie – brawo organizatorzy!
No ale ad rem!
Carlos ubrany na biało, w białych tenisówkach i białym kapeluszu rozpoczął muzycznie, a z wokalem dołączył później, zresztą od wokalu to ona ma dwóch świetnych, młodych chłopaków. Zespół towarzyszący, to dwie perkusje, klawisze, wspaniała gitara basowa i sekcja dęta.
Bardzo dobre nagłośnienie. Głośno, ale nie ZA głośno i to ucieszyło. (Rok temu Uriach Jeep dało zbyt wiele basów i ogólnie decybeli, aż organizm wierzgał. Co za dużo ….). Właściwie nic nowego, że zacytuję REJS: „Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem. Po prostu”. I naród to lubi – standardy na których się wychowaliśmy, podane z prostotą oryginału, nieco tylko ubarwione podczas improwizacji. Na widowni (widzę to w Charlotcie od lat) sama młodzież! To, co że średnia wieku to 50 lat? W oczach każdego, z lekka siwego faceta, z lekka posiwiałej pani widzę, że to nastolatki! …Sprzed lat. To w Dolinie mamy o wiele mniej, jesteśmy maturzystami albo studentami – bo wtedy właśnie pokochaliśmy Santanę i innych kochanych, starych ramoli grających nadal z werwą i pazurem. Rockmani – to my!
Koncert:
Niestety (i nie Carlosa to wina) dialog z nami nie wyszedł dostatecznie głęboki. Muzyczny dialog. Carlos wplatał pięknie w swój występ cytaty muzyczne, np. zapowiadając „Marię” jego klawiszowiec zagrał dyskretnie Szopena (ukłon dla nas mości państwo!) ale publiczność … nie zareagowała żądna samej piosenki i potańczenia. OK., żywiołowo zatańczyliśmy latino, zasłaniając sobie wzajemnie scenę. Gdy jednak zaczynały się muzyczne zabawy i owe improwizacje – naród siadał nie mając już możliwości balowania. Dla mnie – lepiej. Na koncert przyszłam, a nie na dyskotekę choć przecież do kilku utworów bioderka same falowały! Inne cytaty również jakby bez echa – a to kawałek Beatlesów, a to inne rockowe kawałki – bez echa. Pod koniec spory fragment z Jamesa Bonda – słynna melodia jakoś nie wyłapana przez ogół. Przyjęte jest na świecie, że podczas takiej zabawy – „łapiemy” cytat i klaszczemy z radosnym pomrukiem dziecka, które znalazło schowane jajko. Może zanadto pochłonął nas zachwyt samym faktem że Santana u nas gra? Nie wiem. Sami z Siwym wyłapywaliśmy te „wkładki” i nagradzaliśmy uśmiechając się do siebie po prostu.
Świetny wieczór!
Carlos wie, że jesteśmy tu dla tych utworów przy których rodziła się nasza dla niego sympatia, u niektórych wręcz uwielbienie. O ye como ‘va, Europa (jakże często mylona z Sambą pa ti), Maria Maria, Corazón Espinado i Smooth. 
Co jeszcze?
Wesołe rzeczy, które widzę dopiero na zdjęciach – karteczki ponaklejane na sprzęcie grającym – jakby przypominajki – „Be extra nice to Dave”. Albo „Be extra nice to Dennis”. To jakaś ich wewnętrzna sprawa, śmieszna dla nas – odkrywających to na powiększonych zdjęciach. Może się skłócili przed koncertem i karteczka pomaga w utrzymaniu miłej atmosfery? J Zabawne.
Koncert się kończy dziwnie – rozbłyskami. Czyżby dodatkowy ligt show?!
Nie – burza z piorunami! Lunęło, gdy Carlos grał bisy.
Powoli się rozchodzimy bo 10000 ludzi musi jakoś dojść do rozrzuconych po okolicy parkingów czyli jakieś circa 5000 aut i wąska szosa – do Ustki i Słupska. Ale, co tam ten ciepły, letni deszcz!
Było świetnie, wzniośle w sercu po obcowaniu ze znakomitym muzykiem, i kimś, kto był bardzo zaskoczony jakąś polską Doliną Charlotty, (musiał od innych muzyków usłyszeć dobre zdanie) skoro wywołał na scenę organizatora i duszę Charlotty Mirosłwa Wawrowskiego i ofiarował mu białą gitarę wraz z bukietem białych róż. Pan Mirek płakał jak dziecko, a ja z nim. No, tak mam.
Dodam, że dowiedzieliśmy się że gros pieniędzy z koncertów, Carlos przeznacza dla głodnych dzieci przez swoją fundację Milagros.
Wzruszona koncertem i sercem Carlosa – Wasza eM.