wtorek, 4 stycznia 2022

O tkance nowotworowej

Ten tekst chodzi za mną od dawna…

…mniej więcej od chwili, gdy kolejna ekoterrorystka, mądralina, pchnięta imperatywem „ja wiem lepiej” uciera mi nosa, dowodząc, że moje myślenie, pragnienia, marzenia nie są trendy, nie są eko!

Nie są, a wiesz czemu?
Bo jestem komórką rakową, choćbym nie wiem jak wojowała pokrzykiwała i wskazywała palcem winnych, jestem nią tak ja, jak i ty, on, ona, oni. My ludzie nimi jesteśmy en masse.

Moja świadomość bycia taką rakową komórką na Ziemi nie sprawi jednak, że z dnia na dzień przestanę nią być. Musiałabym się wyprowadzić do lasu, wcinać mech i pić wodę ze strugi, do której przesiąka gówno ze sławojek, z sąsiedniej wsi. Umarłabym po dwóch tygodniach, może miesiącach?
Zrób to jeśli-ś taka eko! Żeby uratować planetę musielibyśmy wszyscy tak. Serio? Damy radę? NIE. Nie i już.

I tu dochodzimy do pewnego sedna (a jest ich kilka, jednak ono jest NAJ) do przeludnienia. OVERPOPULATION.
Optymiści będący z dala od ekologii, na haju stwierdzenia „jest doooobsz, ososicho?”, twierdzą, że mamy jeszcze mnóstwo możliwości wyżywienia tej liczby ludzi. Wywalam więc na takich wiaderko otrzeźwienia: jedzenie to nie wszystko. Potrzebna jest WODA, energia, budynki, i cały ten mega przemysł zawalający nas gadżetami, bez których nie umiemy już żyć. Co gorsza – nie chcemy. Kochamy je. Znaczy, umieją bez tego żyć kobiety Masajów, garść Aborygenów i kilkanaście plemion na wyspach Polinezji, ale i tam bez telefonu komórkowego już ani rusz…

Ekoterroryści poszturchują mnie, Ciebie, wywołując poczucie winy za każdy obłoczek CO2 wydalony w wydechu, i obłok, podczas podróży choćby do rodziców w Rzeszowie, czy Londynie, za pomylenie w śmieciach opakowania po mleku (papier czy folia?) i sto innych win, ale już jakoś nie mają tej siły i odwagi jechać i pouczać w tej materii mieszkańców Bangladeszu, Pakistanu, Indii, Indochin, Chin, Afryki i Ameryki Południowej (południa Hiszpanii) – producentów największej ilości plastiku – śmieci, a też jakoś nie ofukują największych producentów Różnych RZECZY i emitentów CO2. Czemu? Bo nas wpędzać w poczucie winy łatwiej. Jesteśmy pod ręką i tyłka nie trzeba ruszać. Nadto, taki szpasik – ekoterroryści wychowali się na tym samym śladzie węglowym i nadal go produkują

Zacne hasło: „Zacznijmy od siebie”! Zaczęliśmy i co? Czy wielcy producenci tanich ubrań coś zmienili w produkcji ciuchów z poliestru i wiskozy? NIE. Od kiedy Greta narobiła szumu, stać ich było na 1% „odwalcie się” – JEDEN procent ciuchów robią z ….recyklingu. Resztę nadal z nowego poliestru i innych, z ropy naftowej. To dotyczy wszelkich gałęzi przemysłu wielkiego i drobnego. Czemu ich nie oprotestujecie za emisję i produkcję plastiku i szeregu innych RZECZY?
Byłoby nam, o wiele łatwiej wejść w jakiś reżim oszczędzania, poniechania chcenia, gdybyśmy widzieli wór pokutny na łbach Wielkich Śmieciarzy i spektakularne przestawianie produkcji, zminimalizowanie emisji.
A tu NIC!!!
Ja durna, pochylam się, sortuję, nie kupuję łachów, kosmetyków, butów i innych RZECZY (bo po co), a Wielcy Śmieciarze nadal zawalają Ziemię produkcją i spalinami, wyrywając z jej trzewi co tylko im potrzebne. Zostawiając po sobie straszliwy syf – vide gaz łupkowy.
Gdzie tu sens rezygnowania z podróży do Wiednia czy Grecji (żyjącej GŁÓWNIE z turystyki) skoro wielka finansjera i Wielcy Śmieciarze (Chiny, Pakistan i inni) mają to centralnie w dupie?!

Co do świadomości… To moje odium rosnące do gatunku ludzkiego od wielu, wielu lat jest we mnie. Byłam „panią od biologii” i bardzo wcześnie zorientowałam się, że ludzie to tkanka rakowa dla Matki Ziemi. Jesteśmy straszni z tym naszym myśleniem abstrakcyjnym (wymyślaniem), pazernością, nakręcaniem się na coraz wyższy stopień cywilizacji technicznej. Czemu w to poszliśmy? I jeszcze te durne religie nakazujące mnożenie się w nieskończoność, i „czyńcie sobie Ziemię poddaną”. To już dobijające.

Wczoraj przeczytałam całkiem rzeczowy raport leśników o gospodarce leśnej (tak, cywilizacja techniczna sprawia, że GOSPODARUJEMY lasami, ziemiami, wodami etc) a tam nagle taka złota myśl pana leśnika: „bo las ma służyć człowiekowi” – que?! Ale serio to piszesz, gościu?

Z drugiej strony ci, którzy się wściekają na tę gospodarkę, niech pomyślą: z czego innego niż drewno chcieliby mieć meble? I, że ludzi wciąż przybywa i każdy zakładający sobie swoje gniazdko CHCE mebla! Chce ich w knajpach i kinach, filharmoniach i na własnym tarasie. „Drewniane, proszę, nie z plastiku!” A też chce tapicerki na nich, żarówki, abażura, garnków, pralki płaskoekranowego telewizora, płynu do mycia naczyń, aspiryny, dekodera, samochodu i tak dalej i dalej…

Jesteśmy NOWOTWOREM, bo żadne znane mi zwierzę na świecie nie potrzebuje do życia tylu RZECZY! Mąż pewnej piosenkarki wyprowadzając się zabrał z ich domu DWIE CIĘŻARÓWKI swoich RZECZY. Bez których pewnie żyć nie może. A ja? A Ty?
My – nowotwór tej Ziemi produkujemy rzeczy niszcząc tę planetę jak nic innego z organizmów żywych. I żadne zaklinanie rzeczywistości tego faktu nie zmieni.

Wczoraj mąż mówi, gdy oglądaliśmy film: „Patrz… jaki to jednak cud techniki, te przesyły” PRAWDA, ale z punktu widzenia ZIEMI, to efekt uboczny nowotworu, wymagający fedrowania, wyrywania pierwiastków rzadkich i niezbyt rzadkich, fabryk potrzebujących energii i wywalających ścieki do wód i spaliny w niebo.

Co możemy z tym fantem, tą wiedzą, tym obciążeniem psychicznym zrobić?
     A- zadręczać się. (powiesić, albo co…)
      - zadręczać siebie i innych wytykaniem i poszturchiwaniem, wpędzaniem w poczucie winy.
      - żyć wg własnych zasad oczyszczających sumienie i dać żyć innym - wyprowadzić się gdzieś w cholerę i żyć jak człowiek pierwotny. (jak bohaterowie serialu Bena Fogle’a „Życie na pustkowi”) i kwita. (Obawiam się że tych pustkowi początkowo zabrakłoby ale .. a po kilku miesiącach ponad ¾ wróci do cywilizacji z płaczem i radością)
    B – żyć w miarę jak się da rozsądnie, starać się produkować jak najmniej śmieci, i mając świadomość bycia „nowotworem” nie zadręczać się nadmiernie, bo i tak nic na ten „nowotworyzm” ani pędząca na nas eko-klima „kometę” nie poradzimy. Wielcy Śmieciarze nas załatwią! Nasze chciejstwo nas załatwi.
    C – żyć świadomie myśląc: „Ok, inaczej nie umiem, teraz piłeczka po stronie dzieci”. (Choć w Pakistanie, Indiach, Chinach, Am Pd, Afryce, Indochinach nikt nie bierze poważnie spraw klimatyczno śmietnikowych. Dla wielkiej liczby biedaków w tych krajach ważne jest co jutro zjedzą i gdzie naładują telefon). D – Żyć jak dotąd. Umrzeć, i tak się przysłużyć planecie.

Nie da się wpłynąć na 90% mieszkańców Ziemi żeby przestali CHCIEĆ. Nie da się wpłynąć na 10% tych, którzy dzierżą w łapach Wielki Przemysł by przestali CHCIEĆ.
Takie jesteśmy komórki rakowe… Najlepiej byłoby dla Ziemi, żebyśmy jednak wymarli. Przynajmniej na jakiś czas. 500 lat?
Potem można od nowa…

3 najtrudniejsze dla mnie filmy o TYM:
- Ostatni brzeg
- Wall-e
- Dont look up - spłynęły po ludzkości jak woda po kaczce.
UMRZYJMY! Ziemia odetchnie.  

sobota, 18 lipca 2020

Przywiązanie do ziemi czyli romantyzm.




Nasz polski problem, to przywiązanie chłopa do ziemi.
Taki nasz romantyzm, że ojcowizna, Chopin i wierzby przydrożne i że jak to porzucić?!


|Dawno temu opowiadała mi koleżanka mieszkająca w Kanadzie, że Kanadyjczycy nie mają żadnego problemu z relokacją. Gdy (pisała) Kanadyjczyk dostaje lepsza propozycje pracy (albo sam sobie znajdzie) to robi wyprzedaż garażową, sprzedaje dom z klonem i piwoniami, zabiera ukochanego kota i jedzie 600 - 1200 - 4000 km tam, gdzie jest lepsza praca. Tam sobie kupuje dom, sadzi piwonie i klon, i żyje bez łkania, że porzucił "łojcowiznę".
U nas to problem.
Rozmawiam z kobietą ze wsi, po zawodówce, kumata, w średnim wieku i dzieci 13 - 15 (czas jakiś temu): - Może byście wyjechali na winobranie do Francji (kiedyś, przed koroną jeszcze) całą rodziną? Najpierw nieco pobiedujecie, ale szybko wynajmiecie mieszkanie, a potem znajdziecie inną pracę, nauczycie się języka... Przerażenie w oczach. NO JAK TO?!
- ...albo jak Ewa, do Norwegii, tam też robota jest, zwłaszcza na północy. Ona pracuje w piekarni na noce, ale i inne prace są.
Przerażenie w oczach. ZOSTAWIĆ DOM?!
- ...ale jak to zostawić to?!
Domek ledwo się trzyma, Kaśka Dowbor nie chciałaby go remontować, spłachetek ziemi 6 kategorii. Nędza. Nie... "nie rzucim ziemi skąd nasz ród!" Będą tak brać z MOPSu, 1000 z pińcetplusa, bo dookoła roboty żadnej i pomysłu na życie żadnego oprócz przędzenia tej biedy za datek państwowy. I gnuśnieć.

Rozmawiam z córką. Jak wiecie, wyjechała wiele lat temu do Sydney.
Drogą wyboistą dotarła do stabilizacji ale ... nie do końca.
Znów ich świerzbi droga do lepszego, bo jest możliwość.
"Mamcik, gdyby to się udało, to wyprowadzimy się 120 km od Sydney do takiego ichniego Płocka, i tam Ben miałby fajną pracę i ja coś znajdę. To mieszkanie sprzedamy, spłacimy kredyt, a tam widziałam już fajny dom, dzieciaki i psy miałyby ...."
Bez żadnych tam romantyzmów i pojękiwania, że "tu się już urządziliśmy". No to się urządzą gdzie indziej na jakiś czas!

A my, Polacy zaraz musimy drzewo zasadzić i zakopać butelkę z napisem "MOJE!". Nadto za cholerę się nie ruszymy dalej niż NASZE miasteczko, NASZA wieś, bo JAK?!

Ja mam podcięte korzenie.
Nie jestem uwiązana do ziemi ojców bo i ojcowie ziemi nie mieli. Nie taszczę, jak Rebeca ze "100 lat samotności" worka z kośćmi zmarłych. Jak ich mam w głowie, w sercu i książce Taty, wspomnieniach Mamy.
Mogę tak jak mój mąż powiedzieć "Nie ważne gdzie, ważne z kim". A z NIM choćby i za krąg podbiegunowy choć raczej ze względu na wiek, wolelibyśmy cieplejsze rejony.
Nawet żałujemy, że nie zostaliśmy w Korei Pd, ale... wówczas wydawało nam się, że kulturowo odlegle a i bliżej dzieci...
O Australii też myśleliśmy, ale tam jeszcze Basi nie było.
Jedyna rzecz jaka nam stoi na przeszkodzie przed wyjazdem, to zdrowie, i finanse, bo Australia owszem, przyjęłaby emerytów ale pod warunkiem, że mielibyśmy własne zabezpieczenie emerytalne.
A my aż tak dobrze nie mamy...

Świat jest wielki, miejscami ciekawy i piękny, miejscami bezpieczny i nie mam żadnych problemów z tym, że ludzie się pakują i nie chcą dłużej żyć w tej naszej pisowskiej kruchcie.
Zaraz też zrobi się tu atmosferka, jak za ruskiego zaboru. jeszcze rok...

Cieszę się, że moja córka powoli, ale skutecznie toruje sobie drogę do lepszego jutra, że jak napisała mi świetne słowa "Mamo, ja tu SIEBIE lubię". Że żyje w kraju kolorowym i wielokulturowym i nikt tam nikomu gęby nie obija za rodzaj miłości jaki preferuje, ludzie są (widziałam) uśmiechnięci i wyluzowani. A gdy znany aktor wyląduje w szpitalu NIKT nie wysyła do niego lub jego syna nienawistnych i chamskich komentarzy, rząd nie wypowiada konwencji stambulskiej dotyczącej przemocy domowej, a hierarcha kościelna nie wtyka nosa do rządzenia.


To jednak odległy kosmos...









Smuteczek.

niedziela, 5 lipca 2020

Dokument WHO i wychowanie seksualne dzieci i młodzieży. PRAWDA jak jest.

Kochane, Kochani.

Kłamstwa związane z nauką dzieci o seksie czyli o płci narosły i stały się zgniłą purchawą. Przestudiowałam słowo po słowie dokument WHO w tej dziedzinie i Wam to doradzam, SAMODZIELNE, spokojne przestudiowania słowa po słowie, rubryk, ze zrozumieniem.
Sama wczoraj stworzyłam swoisty przewodnik.
Wklejam ów mój tekst i podajcie dalej, żeby odkłamywać te strasznie niesprawiedliwe osądy i kłamstwa sprawiające że ciemnota i zacofanie mają gdzie szaleć. Uczyłam dzieci o ich seksualności, robiło się to po to, że dziecko znało funkcje swojego ciała i wszelkie sprawy z tym związane, bo skoro uczymy o oddychaniu, jedzeniu wydalaniu wzroście i poruszaniu się czemu nie o rozmnażaniu i sferze seksualnej czyli płciowej?! Wszak to fragment naszego życia. I erotyzm też, bez niego nie ma pełnej miłości między partnerami, bo jest jej immanentnym fragmentem. Nawet u bardzo starych osób istnieje "miłość light" potrzebna jako fragment dobrego samopoczucia - przytulenie, pocałunek, uścisk osoby ukochanej. 
EDUKACJA nie może ukrywać fragmentu naszego życia i nazywać go wstydliwym czy tajemniczym jak średniowieczu. To niewiedza i zabobon niszczą ludzkie życie, a nie oświata. A dzieci poza nauczeniem czym jest ich seksualność uczy się na takich zajęciach ZACHOWAŃ ASERTYWNYCH - czyli gdzie są granice ich intymności, kogo mogą dopuścić bliżej a kogi nie i jak mówić NIE. Jak szanować własne ciało, do kogo udawać się po ratunek gdy czuje się dyskomfort czy wręcz zagrożenie.

* * *


Nazywam się Małgorzata Kalicińska.
Jestem matką dwójki dorosłych dzieci, babcią trzech wnuczek i co ważne, uczyłam w szkole podstawowej biologii. Piszę to, żeby rozwiać wszelkie narosłe legendy i nieprawdy związane z nieprawidłowym terminem seksualizacja dzieci” stworzonym nie wiem przez kogo, ale z pewnością ten ktoś nie miał dobrych intencji, ponieważ powołując się na dokument WHO (Światowej Organizacji Zdrowia) wmówił wielu ludziom nieprawdę. Zanalizuję dokument WHO w oparciu też o własne doświadczenia jako mamy, i jako nauczycielki. Zanim wezmę się za ów dokument, kilka słów prawdy.
Seksualność jest cechą organizmów żywych związaną z rozmnażaniem. Podobnie jak inne cechy – wzrost, odżywianie, poruszanie się, oddychanie odżywianie i wydalanie, rozmnażanie jest jedną z najnormalniejszych cech organizmów zwierzęcych. W tym człowieka. 
Pytanie:
- Dlaczego w szkole dzieci uczą się o cechach roślin i zwierząt, poznają cechy organizmów bez problemów, a nagle sfera rozmnażania się człowieka okryta jest woalem wstydu i niedomówień? Tak jak uczyłam dzieci o jedzeniu, oddychaniu wydalaniu wzrastaniu, tak samo opowiadałam skąd się biorą dzieci. Podobnie opowiadałam o tym jak się rozmnażają owady, żaby, ptaki i ssaki. Człowiek to ssak, a „seks” znaczy PŁEĆ.
Seks nie oznacza z automatu zachowań erotycznych – te są fragmentem jedynie pewnej sfery naszej płciowości. Nauka o seksualności nie ma nic wspólnego z pornografią czy rozwiązłością. Opowiada o wszystkim co wiąże się z ciałem i emocjami, a też potrzebami człowieka z jego płciowością i wszystkimi aspektami towarzyszącymi od fizjologii, przez emocje, choroby, po sprawy kryminogenne czyli przestępstwa z tym związane (molestowanie, gwałt, nakłanianie do czynów niechcianych czyli wszelka przemoc na tle seksualnym, a też nawet łagodne przekraczanie dozwolonych granic intymności człowieka (zwłaszcza dziecka) będące nadużyciem). Te lekcje prowadzone najnormalniejszym językiem biologii, przyjmowane są świetnie i ze zrozumieniem. Oczywiście język i poziom musi być dostosowany do wieku dzieci. Inaczej mówi się o tym „skąd się wziąłem/wzięłam” z dwulatkiem, a inaczej z szesnastolatkiem – prawda? I my nauczyciele to wiemy. Umiemy rozgraniczać i różnicować.
Ważne jest żeby nie robić z tego jakiejś niewytłumaczalnej i wstydliwej tajemnicy, bo jak wiadomo dzieci uwielbiają wszystko, co zakazane, a przecież nasze ciało nie może być źródłem lęku czy wstrętu. I jeśli nie chcą ich uświadamiać dorośli w cywilizowany i mądry sposób, zrobią to same w mniej lub bardziej „czysty”, albo „brudny” sposób. Wychowanie podwórkowe w tym względzie, a więc pokazywanie sobie filmików pono na telefonach czy oglądanie w tajemnicy świerszczyków nie jest tą właściwą drogą dowiadywania się o tym czym jest MOJA seksualność.

Seksualność. KAŻDY ją ma, bo każdy ma seks – CZYLI PŁEĆ. Tak – seks znaczy po łacinie PŁEĆ.
Zachowania seksualne są związane z płciowością ludzi i zwierząt, a nawet przecież rośliny też mają płcie. Więc „seks” nie jest słowem, które powinno budzić lęk, wstyd czy niezdrowe emocje. 
Dawniej (a i teraz też) dzieci wiejskie miały i mają zachowania seksualne zwierząt podane jak na dłoni w obejściu – nie raz widziały jak się rozmnażają gołębie, kury, gęsi, świnie, krowy czy konie. Tysiącleciami nikt nie robił z tego ceregieli bo zawsze był to pewien fragment wiejskiego życia blisko natury. Organizmy się rozmnażają. To niezbędny element życia. Zasługuje na światłość a nie tłumienie w oparach wstydu czy zażenowania. 
WHO, Światowa Organizacja Zdrowia stanęła na stanowisku, że tak jak dzieci stają się świadome swojego ciała – że widzą, czują zapachy, rosną, jedzą, trawią, wydalają, oddychają i poruszają się, tak samo muszą być świadome swojej seksualności czyli wszystkiego co jest związane z płcią. To różnice w wyglądzie w okresie rozwoju i później, i własne odczucia, które najpierw nieco niepokoją, ale wyjaśnione (po to się dzieci uczy o tym) stają się oswojone i są rozumiane. Własne uczucia, nastroje i chęci lub niechęci stają się sferą świadomą. Dzieci rozumieją co komu wolno w stosunku do nich i co same mogą lub nie w stosunku do innych. To bardzo ważne. I to jest ta sfera, która wg wszystkich światłych ludzi MUSI być chroniona, ale nie tak, żeby o niej nie mówić, okryć niepokojąca tajemnicą, ale dać dziecku indywidualną wiedzę o jego odczuciach i potrzebach (ciała i emocji), a też niepokojach, lękach obawach, i w związku z nimi nauczyć chronienia tej strefy stanowczym mówieniem NIE, w sytuacjach gdy ktoś dziecku proponuje albo robi coś, co dziecku szkodzi, sprawia przykrość lub jest przestępstwem. To się nazywa zachowanie asertywne – czyli nauka stanowczego odmawiania, chronienia własnego komfortu. Dziecko powinno być nauczone – jakie są granice jego własnej „strefy komfortu” czyli dobrego samopoczucia i komu, oraz w jaki sposób nie wolno NIKOMU jej przekraczać. NIKOMU! I tego uczy się dzieci na lekcjach związanych z ich seksualnością.
Skąd się wziął kłam, obrzydliwy i wredny, że niby WHO i ludzie mający uczyć dzieci o ich seksualności „będą uczyć czterolatki jak się masturbować”?

 
To jest absolutna nieprawda. NIEPRAWDA!

Jako matka, babcia kobieta i nauczycielka biologii z całą mocą twierdzę, że to jest wyssana z brudnego palca bzdura nad bzdurami. Żadna nauczycielka, ani nauczyciel nie ma takiego zamiaru. Sami mamy dzieci. Czy uczymy je technik seksualnych?
A skąd się to wzięło, to kłamstwo? Z niedoczytania dokumentu. I ze złej woli kogoś kto to powtarza jako niby prawdę. W dokumencie do którego link załączam na końcu, są różnego rodzaju rozdziały omawiające to zagadnienie. Jest też rozdział pt Psychoseksualny rozwój dzieci, w którym omówione są różne fazy rozwojowe i poznawcze dzieci pod kątem seksualności (podobne są opracowania o rozwoju dzieci pod względem wagi, wzrostu, a też rozwoju narządów wewnętrznych – płuc, grasicy, mózgu, układu sercowo naczyniowego itd.)

W tym rozdziale opisane są etapy rozwoju płciowego dziecka (a też jego świadomości i emocji) poparte stwierdzeniami np: dziecko 3 letnie pyta „skąd się wziąłem”? A czemu mamusia (siostrzyczka, koleżanka ze żłobka) ma „kieszonkę”, „cipkę”, a tata ma siusiaka, „kranik”, „ptaszka”? Wszak to normalne że dziecko rozróżnia płcie. Świetnie!
Dziecko dotyka swoich miejsc intymnych podobnie jak twarzy, uszu czy głowy. To normalne. Zawstydzanie dziecka w tym względzie jest głupie, bo to tak jakbyśmy je zawstydzali gdy pyta gdzie trafia jedzonko które się połyka, i co to jest kupka, po co wdychamy powietrze i po co pijemy wodę. Jeśli na takie pytania związane z seksualnością (PŁCIĄ) odpowiemy bez pruderii i wzbudzania wstydu, (bo po co?) dziecko nie rozwinie w sobie przekonania, że jego seksualność, a więc płeć TO COŚ ZŁEGO. Gdybym miała się odnieść do religii to przecież Stwórca stworzył całość człowieka – seksualność też, i nigdzie nie wspomniał w przekazach że to coś ohydnego czy wstydliwego.
Nie raz śmiejemy się, gdy przewijamy niemowlę płci męskiej, a kilkumiesięczny dzidziuś miewa mimowolny wzwód, po otarł się o pieluszkę. To odruchowe i niezawinione przecież. Ale… nie wolno dziecka w tym kierunku dla własnej rozrywki pobudzać. To już jest niedozwolone i niczemu nie służy.
Dzieci same z czasem, i chłopcy i dziewczynki odkrywają, że dotykanie miejsc intymnych bywa przyjemne, no bo jest i każdy dorosły to wie, więc czemu nagle dziecko nie miałoby tego zauważyć? Zamiast zawstydzać je (czyli jednak mocno skierować na to ich uwagę krzycząc czy zrzędząc czy strasząc) trzeba po pierwsze delikatnie sprawdzić czy dziecko nie ma infekcji, zapieczenia, odparzenia, a potem skierować jego uwagę na coś zupełnie innego, atrakcyjnego. Nie utrwalać tego, że drapanie, dotykanie czy głaskanie miejsc intymnych jest godne awantury i zawstydzania, zastraszania, bo to tylko wzmocni ów odruch. Każdy seksuolog to potwierdzi. To jak postępować, jest wiedzą dla edukatorów 😊 nauczycieli. I rodziców.
W rozdziale ogólnym jest taki ważny akapit o edukacji seksualnej:  "Edukacja seksualna zakłada także ścisłą współpracę z rodzicami i społeczeństwem w celu stworzenia przyjaznego środowiska. Rodzice są zaangażowani w prowadzoną w szkole edukację seksualną, co oznacza, iż są oni poinformowani wcześniej o jej rozpoczęciu. Daje im to możliwość wyrażania własnych życzeń oraz zastrzeżeń. Szkoła i rodzice nawzajem wspierają się w procesie ciągłego wychowania seksualnego. Korzystna jest również współpraca z innymi osobami i instytucjami mającymi istotną rolę w procesie edukacji seksualnej (społeczne i kościelne organizacje młodzieżowe, opieka społeczna, usługi zdrowotne i doradztwo, grupy religijne).
Nieporozumienie albo zła wola nastąpiła wtedy, gdy ludzie pobieżnie czytający dokument WHO nie zrozumieli czego dotyczy rozdział (dla nauczycieli) pt: MATRYCA czyli dokładny projekt tego jak i o czym uczyć dzieci. Podzielony on jest na trzy części ( informacje czyli wiedza/umiejętności(czego uczyć dzieci)/ postawy - jakich postaw oczekujemy).
Strona 38 dotyczy dzieci 0-4 lata – proszę czytać w rubryce umiejętności, postawy i znaleźć punkt w którym mowa jest o tym, że ktoś (?) ma niby nauczyć 4 latka masturbacji? Założę się, że żadnej instrukcji jak to zrobić nie ma, nie było, i nie będzie. 
Opowieści jakoby nakazuje się uczyć 4 latki technik seksualnych jest wrednym wymysłem ludzi którzy chcą innych nastraszyć. KŁAMIĄ. Jest owszem, mowa o masturbacji we wczesnym okresie dzieciństwa (bo malutkie dzieci bywa, że odkrywają wrażliwość stref seksualnych i chętnie się głaszczą, pocierają, bawią w lekarza albo mamę i tatę), ale o tym jest mowa w rubryce INFORMACJA – a nie „umiejętności”! To jest informacja dla prowadzącego, a nie wymóg by nauczać technik masturbacyjnych. Tymczasem, gdy się wczytamy w rubryki UMIEJĘTNOŚCI i POSTAWY znajdziemy tam inne ważne aspekty do nauczenia dziecka – a mianowicie: „Rozmowa o przyjemnych i nieprzyjemnych odczuciach dotyczących własnego ciała Wyrażanie własnych potrzeb, życzeń i granic, na przykład w kontekście „zabawy w lekarza”, „Wyrażanie i komunikowanie własnych emocji, życzeń i potrzeb”, i najważniejsze: „Zaufanie własnym instynktom. Stosowanie modelu trzech kroków (mówienie nie, odejście, rozmowa z osobą, do której ma się zaufania)” a też: „Rozróżnienie między zachowaniem się w sytuacjach prywatnych i publicznych Przestrzeganie norm społecznych i kulturowych Zachowanie stosowne do sytuacji Szacunek do własnego ciała i ciała innych osób Akceptacja norm społecznych dotyczących prywatności i intymności Respektowanie dla „tak” i „nie” innych osób Wpływ wieku na seksualność i zachowanie stosowne do wieku. Normy dotyczące nagości Umiejętność oceny sytuacji – kiedy można dotknąć drugą osobę, a kiedy robić tego nie wolno”Wielkie nieporozumienie dotyczy faktu, że dokument służący dorosłym jest napisany językiem świata dorosłych, nieco naukowym, ale jest rzeczą normalną, że edukatorzy, czyli nauczyciele rozmawiają z dziećmi językiem uproszczonym, pozbawionym aury wstydu i pruderii, ale też pojęcia dostosowuje się do wieku. Inaczej mówi się o związkach (mama, tata, siostra z narzeczonym czy pani z panem w filmie) z czterolatkami, a inaczej z szesnastolatkami. Polecam spokojne przeczytanie dokumentu SAMODZIELNIE, pamiętając o tym, że tak naprawdę chodzi o to, żeby dzieci wiedziały czym jest płeć (czyli seks) czym są związane z nim emocje i JAK NALEŻY UTRZYMYWAĆ GRANICE, których nikomu nie wolno przekraczać, jak okazywać niezadowolenie, jak się bronić gdy sytuacja jest niekomfortowa albo groźna i do kogo iść po pomoc bez lęku gdy np napastnik szantażuje „mamusia będzie smutna”, „powiem wszystkim co robiliśmy” etc.
Czyli tak naprawdę chodzi o to żeby dzieci od małego wiedziały że ich ciało jest ważne, nie jest źródłem wstydu, a nawet bywa źródłem przyjemności (i żadne zabranianie na nic się zda, gdy dziecko to odkrywa, trzeba mu tylko wyjaśnić, że nikt obcy nie powinien mu w tym „pomagać”, nawet jeśli to jest ktoś tak zaufany jak dziadek, tata, mama, babcia, wujek, ciocia, sąsiad czy …ksiądz, lekarz…)Edukacja seksualna przez fakt wyjaśnienia dzieciom i starszym dzieciom „na czym to wszystko polega” jak o siebie dbać, czym jest intymność, komu wolno, a komu w żadnym razie mnie dotykać i JAK wolno, a jak nie wolno, nie jest niczym złym. Uczy czym jest „ZŁY DOTYK”, jak sobie radzić gdy ktoś bliski (wtedy zwłaszcza dzieci są bezradne) przekracza granice przytulania, i całowania. Jak sobie radzić z seksualną agresją rówieśników i z kim rozmawiać w czasie poczucia zagrożenia.
Czy to jest ZŁE?
Ilu z rodziców umie o tym rozmawiać i chce o tym rozmawiać? Jak wiele jeszcze dziewczynek zostawionych jest samych sobie z pierwszą miesiączką, która przeraża je, bo nie widzą, co się stało? Nie mają pojęcia skąd się wzięła krew z ich ciała, bo mam wstydziła się z nią porozmawiać. Wciąż są takie przypadki. Nauczycielka, edukator czy jak tam nazwiemy taka osobę, opowie i pomoże fachowo, wyjaśni i zdejmie lęk. Wiem, bo sama nauczałam.

Na koniec opowiem jak to nauczanie o seksie wyglądało w 4 klasie szkoły podstawowej, 20 lat temu. Skończyliśmy już rozdziały z biologii, rozwój i rozmnażanie roślin, rozmnażanie zwierząt a też rozwój, budowa i rozmnażanie człowieka. Opowiedziałam dzieciom najzwyczajniej, jak to jest, gdy do jajeczka dociera plemnik, jak powstaje zarodek i jak się dziecko rozwija w macicy przez 9 miesięcy i jak przychodzi na świat. Słuchały z wielkim zainteresowaniem, jak też obejrzały naukowy film animowany, pt „Życie prze życiem” na którym animacja pokazuje jak dokładnie przebiega to świetne zjawisko od jednej komórki mamy i jednej taty – przez różne etapy rozwoju, aż do porodu i pojawienia się niemowlaczka na świecie. 
Na koniec zaproponowałam dzieciom pracę domową: „Porozmawiaj z rodzicami jak to było, gdy przyszłaś/przyszedłeś na świat. Jaki był nastrój w domu, co się działo w szpitalu, co potem?”. Dzieci napisały wspaniałe wypracowania w oparciu o rozmowę z rodzicami i dziadkami. Również o tym ile dostały w skali Apgar, i jak się urodziły, naturalnie czy przy pomocy cesarskiego cięcia. Jak się wszyscy cieszyli, jak wybrano imię itp. I tylko jedna dziewczynka przyszła do mnie przed lekcją.
- Ja nie mam tej pracy domowej, bo mam powiedziała, że o takich świństwach nie będzie ze mną gadać.
Na lekcji siedziała bardzo smutna...
Rodzice byli bardzo zadowoleni, mówiąc mi: „nie wpadłam na to, żeby porozmawiać z dzieckiem na TE tematy, zawsze uważałam, że za wcześnie, a przecież oni już wszystko wiedzą, z telewizji, z podwórka”. Prawda, i często tak jest że o wiele lepiej te sprawy jak też mnóstwo innych o wiele lepiej tłumaczy ktoś fachowy niż nieprzygotowani rodzice przed którymi dziecko czuje naturalny wstyd. Zwłaszcza gdy tę sferę życia w domu uważa się za wstydliwą, a przecież to najnormalniejsza rzecz pod słońcem!

MOJE CIAŁO. 😊

Tu link do dokumentu WHO:
https://stop-seksualizacji.pl/images/WHO_BZgA_Standardy_edukacji_seksualnej.pdf

wtorek, 5 maja 2020

Kim jest Herhor?


Od zawsze ludzie uwielbiali teorie spiskowe.
Czemu? Bo są atrakcyjne, tajemnicze i ten kto w nie uwierzy czuje się wyróżniony.
Rozpowiadane kiedyś szeptem, dzisiaj rozsyłane sobie na priv przez Internet (by zachować tajność) działają podobnie co 3000 i 2000, 300, 200, 20 lat temu. "Ciiiii, nie mów nikomu, tylko osobie zaufanej".
Były i są się o tyle groźne, że bazują na nieuctwie i ignorancji, wciskając ludziom niesprawdzone teorie. "Zaufana" dzisiaj to osoba, która wg siewcy teorii kupi ją bez margania. (zazwyczaj też będzie doskonałym źródłem dochodu cyklicznie  lub jednorazowo - hasłem niech będzie "strukturyzator wody".
Ale, gdy tylko zaoponuje, poda źródła wiedzy i skrytykuje teorię spiskową staje się automatycznie Wrogiem i osobą podejrzaną.
O co? O kontakt z nauką i faktami, a te działają na spiskowców jak słoneczny świt na wampiry. 🧛‍♂️🧛‍♀️🧛‍♂️
Ta silna wiara w coś czego nie ma, teorie które się nie trzymają kupy, nie wspierają ich żadne naukowe gremia, badania, wyniki obsiadają mózgi wierzących tak jak i inne teorie nie poparte niczym, ale głoszone w taki sposób, że ludzie w nie UWIERZYLI. (tu właśnie wkracza analogia  )
Rozumiem że kiedyś WIARA musiał istnieć, tak jak od zawsze istniał pewien rodzaj cwanego układu - "Ja wiem, wy nie wiecie, więc w imię mojej wiedzy jestem mocniejszy, MAM WŁADZĘ ! (vide starożytny Egipt i kapłani ukłon Panu Bolesławowi Prusowi za "Faraona") czy inne układy typu "ja wiem a wy nie wiecie".
Piedestał niesłychanie otumania. Ma słodki smak sławy! Skupia wzrok! Mniaaaam!
Pozostanę delikatnie w Egipcie, żeby nie jątrzyć. (ale wspomniana analogia ...  )
Herhor Który Wiedział, manipulował Ramzesem Który Nie Wiedział. Po co? Dla własnych korzyści.
Zresztą jako de facto władca Egiptu zrujnował Górny Egipt toralnie sam oczywiście żyjąc w maśle.
Teraz można zadać pytanie - kto dzisiaj jest Herhorem?
- Czy David Icke "brytyjski pisarz i mówca, który od 1990 zajął się głoszeniem teorii spiskowych. Były zawodowy piłkarz, reporter, telewizyjny prezenter sportowy, Icke twierdzi, że wśród ludzi istnieje rasa Reptilian, czyli zmiennokształtnych ludzi-jaszczurów. Według niego takimi istotami są m.in. były amerykański prezydent George W. Bush, królowa Elżbieta II i popularny piosenkarz country Kris Kristofferson. Mają oni 👽👽👽 tworzyć grupę, określaną przez niego iluminati lub zakon iluminatów, która kontroluje świat, usiłując stworzyć światowy rząd."
- Czy WHO i światowy spisek Niebardzowiadomokogo?
- Czy Bill Gates, który łoży kolosalne pieniądze na mnóstwo działań charytatywnych i nagle wciska mu się udział w stworzeniu koronawirusa po to żeby znów wydając kolosalne pieniądze wcisnąć nam szczepionki w których będą jakieś nanochipy po których staniemy mu się posłuszni. Eeee... Serio?
(sensatom polecam raz jeszcze przeczytać w oryginale całą wypowiedź Gatesa o koronowirusach i poprosić znajomego młodego i znającego język angielski lekarza, żeby wyjaśnił o co cho, to w miarę proste, gdy się uważało na biologii w szkole)
Kim jest Herhor? O, sorry mamy równouprawnienie - Herhorka? 
Odpowiedź bywa zawsze jedna - siewcą podobnych teorii zazwyczaj jest ktoś, kto na tym zyskuje (sławę (która ma boski smak) i pieniądze (tak samo).
"(...) ludzie, którzy wierzą w spiski, zupełnie dobrze się z tym czują. Może nawet czują się lepsi? Wyróżnieni? Wtajemniczeni? Bo przecież dostrzegli coś, co innym wydaje się nie do pojęcia i na co nie potrafią otworzyć oczu, a im się udało. "
"Niedawno spotkałem się ze studentami medycyny, opowiadali, że chcąc poznać sposób myślenia antyszczepionkowców i zwolenników „ukrytych terapii”, wchodzą na ich fora. Jednak dość szybko zostają rozpoznani, zdradza ich wiedza, jaką mają z zakresu anatomii czy fizjologii, natychmiast – po rozpoznaniu – są tam traktowani jak agenci wpływu, Big Pharma…" (profesor Tomasz Grzyb Uniwersytet SWPS) 

niedziela, 5 kwietnia 2020

Na ten smętny czas.

Refleksja po tekście Łukasza Łuczaja. Link na końcu.

Śmierć?

A nie, nie wyparłam, a wręcz odwrotnie.
Myślę o niej od jakiegoś czasu, od kilku lat bardzo konkretnie, oswajam, jak tylko się da oswoić bez histerii. Obłaskawiam, niemal dotykam myślami jaźnią, emocjami. Na wiele sposobów. Da się. Tylko powoli.
U wielu z nas to obawa przed utratą wizji i fonii świata, urwie się nam dalszy ciąg, jakby nam ktoś odłączył Net...
A fizycznie nie ma się czego bać. To przyjdzie jak sen. Byle bez poprzedzającego upodlenia bólem czy dramatem niesamodzielności.
Najgorzej jest, nie ze swoją śmiercią ale mojego ukochanka, Człowieka który jest mi ogromnie bliski. Bez Niego życie starci barwy, tak bardzo, że nie wiem czy sobie poradzę (gdyby On pierwszy). Poradzę... pewnie tylko po co?
Mimo krótkiego naszego "MY" (zaledwie 14 lat) spletliśmy się ciasno. Lubimy się, a to równie ważne jak "kochamy". Czasem nawet ważniejsze.
Od jakiegoś czasu śmierć staje się mocniej widoczna jako majaczący i coraz wyraźniejszy napis przed nami: META, STOP, KONIEC, The END czy jak tam sobie ją obłaskawimy.
Kiedyś, za młodu oczywiście, byliśmy świadomi jej nadejścia ale dość teoretycznie, dopóki nie zabrała kogoś bliskiego np starych rodziców. (Wypadki i śmierci nagłe to inna inszość)
Teraz my jesteśmy na ich miejscu, "następni w kolejce" i tę myśl warto oswajać.
O tyle jednak jest ona do oswojenia, gdy zbliżający się kres sygnalizuje ciało, gdy słabniemy, marnieje organizm, umysł gaśnie...
Mój wuj 96 powiedział do mojego byłego męża kilka miesięcy przed śmiercią :
- Wiesz, Maciek, umarłbym już.
- Ależ wuju...
- Daj spokój, daj spokój. Nudno mi. Wszyscy poumierali, sam jestem, i świata już nie rozumiem i nawet się nie staram, stał mi się kompletnie obcy, obojętny. Nudno mi tu. Umarłbym.
Nazywam to "stanem gotowości".
Nie mamy go jeszcze, stąd bunt. Mamy zaledwie 64 i 70, właściwie pełnię jeszcze sił intelektualnych i cielesnych (zwłaszcza Pan Inżynier) na 3/4 gwizdka! On wiadomka - spawa, zbija, konstruuje, toczy, obrabia, ogarnia wszelkie "męskie" prace. Nadto jest świetnym kompanem i moim Siwym. Ja mniej już zrywna, ale zasadziłam 5 drzewek wiśniowych! Nie skończyłam książki, no i mamy plany!
I co, tak hop siup, zejść na zarazę?!
Jakoś nie...
Co do pochówków, Łukasz ma rację TOTALNĄ.
Ja rozumiem względy epidemiologiczne że ciało do ziemi w ogródku nie bardzo. OK. Ale w proszku? Jak już nas krematorium wprowadzi w stan instant?! Do tekturowej urny, nasiona do środka i do ziemi! Czemu NIE?
NIE - bo niestety cmentarze i pochówek to kolosalny dochód księży.
Serio, serio. Nie popuszczą.
Wolałabym w moim wiśniowym sadziku.
I chyba trzeba będzie zachachmęcić tak, żeby jednak zrobić to po swojemu, a na smętarzu tylko poudawać.
No... Postanowione - jeszcze nie.


http://lukaszluczaj.pl/koronawirus-z-perspektywy-smierci/?fbclid=IwAR1eQTDzAHN13-cv1wEhwcfHd8wDgMWIO7lXjUJEUFAwB9x_ucaw98pqm60

poniedziałek, 6 stycznia 2020

Zagłada

Walą się ludzie po piersiach aż huczy. I samobiczują lekutko, nazywając się "najgorszymi pasożytami Matki Ziemi".
Ajajaj... Może im to pomaga?
Mnie nie bardzo, mnie wystarcza świadomość i moja osobista próba zmian przyzwyczajeń i na ile mogę nieszkodzenie bardziej.
Zdaje sobie sprawę, że jestem w tym łańcuchu szkodników jednym z miliarda oczek, że byłam i jestem konsumentką/użytkowniczką cywilizacji ale co to da, że się teraz zbiczuję, zabluzgam i załamię dłonie w geście rozpaczy?

Wśród nas jest obecnie wiodąca grupa ludzi świadomych ekologicznie, których co by nie mówić, wyniosła na fali Greta Thunberg. Gdyby nie ona nadal sprawy klimatyczne to byłby temat numer 10 na drugiej stronie prasy codziennej.
Jej zawdzięczamy szum, i zupełnie inne przyjmowanie od wiadomości, że płonęły wyręby w Amazonii, a też lasy na Syberii, w Afryce, że obecnie Australia wygląda na zdjęciu satelitarnym jak wysmażona skwarka, wcześniej wycinanie birmańskich lasów i puszczy amazońskiej, gigantyczne ilości śmieci i ścieków nie robiły na nikim wrażenia. Nius, jak nius...

Wielu z nas się ocknęło - staramy się jakoś tam zmienić własne wygodne nawyki żeby mniej śmiecić, mniej niszczyć.
Ale ja stale pytam - co z tymi, przy których mój kubeł ze śmieciami to marny paproszek, z producentami śmieci na skalę GIGA? Ścieków i trujących odpadów w ilościach MEGA?
Nikt ich nie zatrzymuje - przedsiębiorców z galopujących technicznie Chin, a też z Indii, Pakistanu, Ameryki Południowej? Kto im powie STOP? Nikt, bo się nie zatrzymają ani na chwilę, bo im ucieknie kolejny miliard zysku.
Kto ich oświeci? Kto zatrzyma tych, którzy tak gnają po krociowe zyski, które im nic nie dadzą gdy to wszystko pieprznie. Sądzą optymistycznie, że się zadekują na miłej wysepce Polinezji Francuskiej nie wiedząc o tym, że owe wysepki najprawdopodobniej zatoną.
A miliardy tych, którzy również mają ekologię gdzieś, bo walczą o miskę ryżu? Kto im przemówi do rozsądku? To oni zaśmiecili ocean wrzucając plastikowe dobro do kanałów Egiptu, Indii, Pakistanu i innych krajów (Ameryki Pd) w których śmieci wywala się w koło, po prostu.
A południowo hiszpańskie plantacje warzyw dla spragnionej ich Europy pochłaniające co rok, co dwa lata kolosalne ilości plastiku na namioty foliowe? Stare zakopując w ziemi, bo odbiór drogi? Sparciała folia kruszy się, rozwiewa ją wiatr i w strumieniach rzekach wodociągach płynie ta trutka...
Kto im zabroni?
Kto walnie w ich sumienia?
Producenci opakowań, butelek, blistrów plastikowych rzucają ten gorący kartofel, czyli śmieć w nasze ręce i to my konsumenci się teraz głowimy co robić z tą stertą?! To producenci powinni się za to wstydzić i wziąć odpowiedzialność! 

Lata temu już David Attenborough biolog nawoływał o opamiętanie się demograficzne, bo robiło się nas zwyczajnie ZA DUŻO. Od lat 50 liczna ludzi na Ziemi się potroiła. Ale wszak Ziemia nie generuje nowych zasobów, a wręcz przeciwnie. Ma też już przesyt w przyjmowaniu wydalin, odpadów, ścieków, gazów. Ale religie trąbią: RODZIĆ! Za nimi ekonomiści - RODZIĆ, BO KTO UTRZYMA TYLU STARYCH LUDZI?

I tylko jeden Bill Gates, jak kot na pustyni, sam mocno angażujący się w utylizacje wydalin, ścieków i śmieci, w pomoc najuboższym "wędką" a nie rybą nawołuje najbogatszych o podzielenie się majątkiem: "Bill Gates, drugi najbogatszy biznesmen po Bezosie, w swoim najnowszym wpisie przekonuje o słuszności większego opodatkowania najbogatszych oraz wyeliminowania luk pozwalających na omijanie podatków. Przekonuje m.in., że opodatkowanie pracy w stosunku do kapitału jest nie fair i faworyzuje bogatych."
Czy pieniądze coś tu zaradzą?
Czy zdążymy zapobiec globalnej katastrofie?
W latach mojego dzieciństwa baliśmy się globalnego, nuklearnego konfliktu - zagłady.
Dzisiaj widać, że wykańcza nas cywilizacja.

Jak to się skończy?
Co robić?
Sorry, ale nie wiem.

niedziela, 1 grudnia 2019

Cienka i czerwona...


A "uobrażalscy" jesteśmy na potęgę!
Wszyscy o wszystko się obrażają!
Żarty i szpasy, beka czy kpiny z czegoś, kogoś, (zwłaszcza z kogoś) w Polsce ( i nie tylko, wszędzie na świecie, ale wolałabym się porównywać do anglosasów niż innych, odległych nam kulturowo narodów) są powodem do obrazy majestatu, nadęcia i focha w rozmiarze balona, ba! Cepelina wręcz, wleczonego majestatycznie po forach dyskusyjnych.
Bywa, że kompletnie bez powodu, a raczej w efekcie "uderz w stół".

Ostatnie?
Proszę, choćby ostatnia fala obrazy z "nie świruj idź na wybory", czy inne publiczne żarty. GRUBE, ale gdzieś jednak (według mnie) nie dotykające jeszcze cienkiej, czerwonej linii.
(wg mnie ta linią jest kłamstwo, pomówienie).
U nas wpijającej się nam w tyłki jak źle dopasowane stringi. Pozbawieni tkanki podskórnego wyczuwania kpiny, żartu, dowcipu, cierpimy nie potrafiąc żartować i obśmiewać się. Wolimy obrażanie.

Nie wszyscy łyknęliśmy Monty Pytona, choć to już tyle lat... nie wszyscy Mela Brooksa ("Lęk wysokości" - "Ojej! Naśmiewa się z osób ...bla, bla, bla"), a już naprawdę wielu innych jest dla nas nie do łyknięcia (Sasha Baron Cohen czy ogólnie - amerykańscy dziennikarze - kpiarze).
Przyznam, że i ja skonstatowałam swego czasu, że ta cienka i czerwona linia zamieniła się dziwnym trafem w gumę i wżera mi się w stan ... smutu.
To dlatego, że nasiąkam od wielu lat tym naszym nadęciem? Jak to napisał prosto i bez żenady Profesor Zimbardo: "- Czasem, jak przyjeżdżam do Polski, mam wrażenie, że trafiłem do szpitala psychiatrycznego. Tu nikt się nie uśmiecha, raczej się odburkuje (...)"
Zresztą za te słowa - obraza majestatu i foch! Długo ciągano słowa profesora po łamach prasy i różnych forach dyskusyjnych. Jak śmiał?! 
Podobnie chlastano mojego kochanego Melchiora Wańkowicza który obnażał w swoich rozlicznych tekstach wady Polaków. OBRAŻA!!!
Z Piłsudskim problem, bo taki ukochany wódz, a jednak językiem nie przebierającym w słowach zbluzgał Naród i przedstawicieli takoż (słynne - kury szczać wam...)
Ostatnio "nie świruj idź na wybory" - niewinne hasło i ... Znów "obraziło, jak można"!!!
Do licha. Życzyłabym sobie, żeby ci najgłośniej wyjący z powodu obrazy majestatu poluzowali tasiemki gorsetu. Zdjęli te za małe stringi i nie ściskali tak pośladków.
Ludzie! Więcej dystansu i śmiechu!
Ja sobie oglądam z mężem Johna Oliwera, a też talk show Grahama Nortona, a też ogromnie lubię rozmowy Eleen Degeneres, poprzednio kilku innych showmanów i showmanek i doprawdy, tam granica jest mocno przesunięta. Kpiny, żarty bywają czasem bardzo cienkie, mocne.
No, chociaż moja osobista czerwona linia jakoś nie umie się zlać z tą, którą przekraczają w "rostowaniu" (Grillowanie - też u nas swego czasu było, ale padło) - ale wolna wola, tam się kpi z poszczególnych osób ZA ICH ZGODĄ, więc ogólna "obraza majestatu Narodu" - nie ma tam miejsca.
Może nie jest moim typem żartu "wojewódzczenie" albo "chajzerowanie", ale to nadal żarty, a nie "obrażanie Narodu polskiego" (i poszczególnych jego grup społecznych - jak się próbuje nam wmówić w fochach dziennikarskich nie mówiąc o komentatorach z nadęciem)!
TO jest u nas takie żenujące. To jest szczególny rodzaj "Straw man argument" - (czyli sofizmat rozszerzenia, atak na chochoła) stosowany bardzo często przez oburzających się - wziąć czyjś żart, rozdmuchać go i wmówić opinii publicznej, że
OBRAŻA. I jedziemy napuchnięci do granic pompując nasze niby wspólne ego, urażone i sponiewierane.
Serio?!
POTĄD. Przestańcie, bo Wam żyłka...
Czerwoną i cienką linię, która mi się wrzynała w pas, zamieniłam na pasek XL i poluzowałam znacznie.
I mam luz!
Czego i Wam życzę.