niedziela, 16 grudnia 2012

U Basi i Gosi



Kolega Witek tak mi napisał:
 
„…jako syn mistrza sztuki drukarskiej, wychowany wśród setek książek (przeczytanych w znakomitej większości), po długim grzebaniu w pamięci, stwierdzam, że Twój opis przygotowania do Świąt Bożego Narodzenia i opis Wigilii w „Domu nad rozlewiskiem” jest najpełniejszy - świadomie pomijam np. wspomnienia Wańkowicza – te Twoje strony po prostu pachną Świętami, moja Ty ukochana mistrzyni, zwyczajnego słowa…”
Chwalę się, wiem, ale to bardzo miłe.
Czytelnikom dla przypomnienia, nieczytelnikom dla pokazania (może a nuż się skuszą):

Wigilia i okolice. 

Śpieszyłam się do domu, bo dziewczynki, Marysia i Paula z Jannem, mają już dziś przyjechać. Znów będzie głośno, pełno. Kiedyś tego nie lubiłam, bałam się? Teraz tęsknie za ich świergotem, problemami...
Jednak zjechałam z mojej stałej trasy i pojechałam dalej, za starą stolarnię. Tam aż pod kępę drzew koło jeziora.
Zatrzymałam samochód pod domem Wrony. Trochę mi było głupio, ale co tam! Zatrąbiłam. Z domu wyglądającego tak, jakby miał się za chwilę przewrócić, wyszła Wrona. Malutka, sucha, zdziwiona.
- Słucham?  -spytała.
 - Pani Aniu, ja nazywam się Małgorzata i jestem córką Basi, tej, co uczyła w szkole. Obie, mama i ja pytamy czy maja państwo opał na zimę, bo wiem skądinąd, że chyba nie.
 - A, co to, wszyscy o mnie gadają? Zbieramy z mężem w gałęzie w lesie. Tak jakoś, mamy trochę...
- Z chrustu niewiele jest ciepła. Tomasz leśniczy podwiezie pani drewna na opał. Dobrze?
- Ale jak? Czemu? Ja nie mam pieniędzy! - ucięła gniewnie - I nie trzeba się litować!  - dodała.      
- A pomóc ze szczerego serca, można? Taki prezent na Gwiazdkę?
- U nas nie ma Gwiazdki. Do widzenia! - trzasnęła drzwiami.

Mama spojrzała na mnie z politowaniem.
 - A ty się spodziewałaś, czego? Radości z wdzięcznością? Ją wszystko boli. Nikt nigdy nie był dla niej dobry. Potem zaczęła pić i wiesz, co dalej.
 - To może jednak zawieźć im ten opał? Zimno mają.
 - To zupełnie inna sprawa. Pogadamy jak Tomasz wróci.

Na podwórku zawrzało.
Przyjechały dzieci równo z Tomaszem. Funio jazgotał jak oszalały. Najpierw, oczywiście groźnie. Potem radośnie.
 - Poznałeś! Świrku mały! Poznałeś! - Marysia kucnęła koło Funia i dawała się lizać po głowie, twarzy, rękach.
 - Siusiu! - krzyknęła na powitanie Paula i pobiegła do łazienki.
Z samochodu wyszedł Janne.
Rzeczywiście - zjawiskowy. Taką urodę lubię u facetów. Blond jak pszenica włosy, krótkie i gęste, dobrze obcięte. Pod ciemniejszymi brwiami te niebieskości - oczy pogodne i miłe. Uśmiech szeroki i szczery.
- Hallo! Ja jestem Janne, ich koliega. - przywitał się po polsku.
- A ja, Gosia. Ich mama.
- Tak. Ja wszistko wiem! Paula wszistko powiedziała mi. Ja wiem i o mama i o babcia i o Kasia. O panu Tomaszszsz...owi też wiem! - podał rękę Tomkowi
- Chodźmy do domu, bo zimno. Janne, zajmiesz się bagażami?
- Ja pomogę - powiedział Tomasz.
Przy kolacji głośnej i wesołej, jak rzadko, padła również sprawa Wrony i drewna. Ustaliliśmy, że koniecznie tak, trzeba im dowieźć. Tomasz kiwał głową a dziewczyny i Janne już się namówili do współpracy. Natychmiast przejęli się losem pani Ani i uradzili, że ją uszczęśliwią. Banda Aniołów.
Janne już był wniebowzięty, bo: „On porąbie sobie. Tak! Dawno nie rąbał a u dziadka na wsi zawsze rąbie!”
Kaśka słuchała, śmiała się i patrzyła zachłannie na wszystkich. Tomasz przyniósł z samochodu greckie wino i zrobiło się posiedzisko – jak mówi mama. Gadaliśmy tak długo w noc, aż wreszcie Tomasz pożegnał się i my też zaczęliśmy się zbierać.

Kaśka miała dziwnie rozświetlone oczy i rumieńce, wiec zaraz jak tylko dzieci poszły spać, mama zmierzyła jej gorączkę. Oczywiście jak to robią mamy – policzkiem. Termometru wcale nie potrzebuje.
- Pokaż gardło, Kasiu. No, tak. Angina jak ta lala. Do łóżka! A ja zaraz zaparzę ci bzu. Z miodem.
- Może lekarza, mamo?
- Do jutra – nie. Późno jest. Zobaczymy po kamforze i bzie. Biały – świetnie zwalcza nawet ropną. No i oczywiście aspiryna.
Mama wierzy, że aspiryna jest super lekiem i rzeczywiście mnóstwo schorzeń nią zwalcza. A może to siła jej sugestii?
Kaśka głośno płucze gardło w łazience a Mama - Wiedźma ma ściągnięte brwi, gdy tak miesza parujący bez. Rośnie opodal ogródka - cała kępa. Mama w lecie zbierała białe kwiatostany i suszyła w słońcu.
 - Jak byłam mała, te kwiaty to były kalafiory - powiedziałam tak sobie.
 - A tarta cegła z kredą, to było kakao - odpowiedziała mama.
 - A łopian to był rabarbar.
 - A liście derenia to były pieniądze. Papierowe.
 - A płaskie kamyki, to bilon.
 - A ja w krzakach miałam dom.
 - A ja na podwórku, za trzepakiem....
Spojrzałyśmy na siebie. Mama ciepło i świetliście, jakby wspominała wspólne ze mną zabawy. Ona też kiedyś była małą dziewczynką. Kocham ją.

                                               * * *

Białe kwiaty czarnego bzu, na zaziębienia i anginy.

Zebrać baldachy białego kwiecia Czarnego Bzu.
Ususzyć w półcieniu, przewiewie. Wsypać do lnianego woreczka.
Zaparzać w razie anginy, zaziębień, bólu gardła. Można je też, zasypac cukrem. Jak puści sok, dodać kieliszek wódki. Taki syrop jest pyszny i też dobrze robi na zaziębienie. Działa znakomicie nawet na lekką anginę nie leczoną antybiotykiem.

Zabrałam dziewczynki i Jannego, do Szczytna.
Ja potrzebowałam dostać się do banku, oni połazić. Kiedy wróciliśmy w domu pachniało kamforą, miodem i zaparzonym bzem. To zapewne Kaśka tak jest leczona.
Mama w kuchni miała hiobową minę.
- Karolakowa zmarła.
- O, cholera! - wyrwało mi się - Ale mają święta! Skąd wiesz?
- Ola zatrzymała się tu wracając z Biskupca. Weszła tu do mnie. Powiedziała. Dawno nie widziałyśmy się. O mój Boże! Jak oni teraz będą żyli bez mamy? Widziałaś ją. To była taka Mamma, Mamissima. Matka.
- Będą musieli...
- Biedaki. Z Kaśką źle. Był lekarz. Upiera się przy antybiotyku, bo „będzie szybciej”. Wykup. Ja zdejmę jej czopy z gardła.
- Co zrobisz?!
- Zdejmę czopy. Łyżeczką. Potem zapędzluję gencjaną. To najlepszy sposób. Antybiotyk dobrze, ale tylko przyśpiesza. Ona nie ma serca jak dzwon... Jedź.

(…) Kupiłam antybiotyk i jeszcze wino u Elwiry. Miała dostawę hiszpańskiej „Rioji”. Lubię je od czasu pobytu w Barcelonie. Ma taki świetny bukiet czarnej porzeczki. Podobno tylko tamtejsze, katalońskie winogrona mają taki smak i aromat.
Jest wystarczająco półsłodkie i wystarczająco cierpkie do kolacji wigilijnej.
(…)
W kuchni pachnie rybami i wre praca kolektywna.
Mama obiera śledzie i podaje Mani. Ta zaś kroi je w romby albo w makaronik i przekłada cebulą, którą drobno kroi Janne. Ma już oczy czerwone jak u królika. Paula z drugiej strony stołu blisko kuchni, trze marchew na grecki sos. Ciekawe, czego doda w tym roku? Papryki? Chili? Curry? W półmisku piętrzy się usmażona ryba.
- Cześć wszystkim. Mamo, chodź na chwilę.
Wchodzimy do jej pokoju. Pachnie geranium i jej perfumy.
- Spotkałam w aptece Janusza. Nic takiego, gadu – gadu i zaprosiłam go z tatą na Wigilię, bo będą sami.
- ...No i....?
- No i rozkleiłam się i nie wiem czy to wytrzymam, bo jak wracałam z miasta to mi się tak zrobiło... Pogłaszcz.
 - Moja ty, zakochana kobieto - Gnom przytulał mnie do policzka - Goniu, jeszcze przyjdzie twój czas, twoja miłość. Tylko nie śpiesz się. Nie popędzaj. Pamiętasz jak Tomasz ci to tłumaczył? A może nie ten ci pisany?
- Na razie chcę jego!
- Wiem. Może zaczaruj go?
- Mam uszyć lalkę? Lalka? Lalkiego? - zaśmiałam się. Już mi się z nosa leje oczywiście, oczy rozmazane. Głupia.
- Nie umiem cię pouczać. Jesteś już duża i sama wiesz. Daj buziaka i chodź do kuchni. Ja zajrzę do Kaśki i sprawdzę temperaturę. Daj ten antybiotyk. Tu masz chusteczki. A Janusz tak od razu się zgodził?
 - Nie, ma zapytać taty...
Dobrze tak. Mama traktuje moje bóle tak jak powinna. Przytulaniem. Od tego są mamy.

Usiadłam w kuchni blisko dzieciaków. Nalałam sobie koniaku i siedzę! Nic nie robię, nie wtrącam się. Oni szaleją i cieszą się wszystkim.
Janne jest urokliwy, serdeczny. Mimo wieku, zachowuje się jak dzieciak. Moje panny też. Dobrze, że Paula przylgnęła do nas. Siedziałaby teraz w Warszawie w jakimś pubie z palantami jakimiś i piła piwo. A tak, może się napić tutaj. I mogę też ją przytulić, jak mama.
- Paula, Mania, Janne – chcecie piwa? Otworzyć wam?
Każde dostaje szklaneczkę piwa i każde z nich przytulam. Łaszą się i odwzajemniają. Janne szczególnie. Jest wdzięczny za akceptację, za zaproszenie, za nastrój. Jest bardzo rodzinny.
- Byliście u pani Ani?
- Tak, - odpowiada on. – Tak, byliśmy wszistkie ale ich nie biło w doma, więc Tomas powiedział, żebi zwalić drewno na ....
- Na podwórko - powiedziała Paula.
- I co?
- I już! Janne wyraźnie był z całej akcji zadowolony. Podobało mu się spiskowanie i cała ta zabawa w „Niewidzialną Rękę”.
 - Mamcik, a oni mają, co jeść na święta? - to pyta Maria moja córka – Anioł.
- Nie wiem. Chyba nie, ale ona mi warknęła, że u niej nie ma Gwiazdki.
- Rozumiem ją - mruczy Paula - Ale jeść trzeba.
- Zrobimy kosz i już! Mamo, przynieś puste słoiki. Zaraz zapakujemy śledzie i rybę. Jest tego jak dla wojska... Wieczorem babcia ma robić pasztet, to też się go dołoży. Ja mogę upiec ciasto. I będzie!

Jakie to łatwe! Po prostu, podzielić się! W każdym domu prawie, jest dużo jedzenia. Teraz się i tak przejadamy. Jest kult żarcia. Moje dzieci – Anioły czują już powołanie do uszczęśliwiania ludzi. No i niech!

Kosz został spakowany. Jeszcze kawa, cukier jakieś babci przetwory: ogórki, grzybki, dżemy... Teraz poczekamy na pasztet.
Mama wyszła od Kaśki.
 - Ma gorączkę, ale dużo śpi. Pije napar z bzu, miód, więc musi być
dobrze. Teraz nakryłam ja po uszy, bo wietrzymy. U niej już otworzyłam. Pozmywajcie dziewczynki a ty Janne, wskocz na krzesełko i uchyl lufcik. Wywiejemy rybie zapachy a od Kaśki zarazki. Szybko, sprzątamy! Przyszła druga zmiana!
Mama mądra jest. Zawsze dużo wietrzy. Nie lubi zasiedziałego powietrza. Owszem ciepło tak. Luby smrodek – nie.

Śledzie w kilku smakach i postaciach stoją sobie już gotowe. Jedne na półmiskach inne w słoikach. Ryba po grecku, w tym roku z odrobiną kuminu (kumin – przyprawa wschodnia. Mocniejsza odmiana kminku.) i innym niż zwykle przecierem pomidorowym, też leży już gotowa w miskach i słoikach. Wszystkiego musi być dużo.
- Dzieciaki, teraz idźcie sobie a ja i babcia zajmiemy się pasztetem.
- Cześć wszystkim! - zagrzmiało od progu. Tomasz wszedł roześmiany - Głodny jestem!
- Gosiu zrób Tomkowi kanapkę albo, co tam a ja musze pójść do spiżarni po mięso.
Tomasz siedział, jadł i opowiadał o tym, co robił i z kim gadał na „śledziku” w nadleśnictwie. Miał dobre wieści o wykupie leśniczówki i polowanie się udało. Obwiązał się ścierką i zaofiarował do krojenia mięsa.
- To ja nie jestem potrzebna? - spytałam.
- Siadaj, wyjmiesz kości z zajęczyny - odpowiedział - Ale najpierw nalej nam po maluchu. Basinku, napijesz się ziołówki?
 - Tak, poproszę. Malutko. O, zakąsimy gorącymi skwarkami. U nas w domu jak Bronia robiła przetwory ze świniaka, zawsze smażyło się duże skwarki i kładło na chleb. Jeszcze gorące. Mama, znaczy babcia Bronia wypijała zawsze do tego kieliszek mrożonej wódki. Jak żył Michał, twój Gosiu, dziadek - Michał, to on nalewał wszystkim. Sobie mamie i masarzowi, który przychodził robić przetwory. I mówił: Na dobre zdrowie! Na trawienie i apetyt! Siulim!
- Co to „Siulim”? - zapytałam.
- Toast żydowski. Adoptowany później na salony. To, siulim! Na dobre zdrowie, na trawienie i apetyt!

Siedzieliśmy w kuchni. Tomasz kroił pieczone mięso i kręcił przez maszynkę. Mama poprzedniego dnia upiekła i udusiła je rano. Zająca, mięso i podroby, wszystko osobno. Teraz to, co zmielił Tomasz łączyła w dużej misce mieszając i sypiąc przyprawy.
Ma opaskę na czole i okulary na nosie. Co chwila spogląda na nas i uśmiecha się. Później kieruje wzrok do miski, jakby ten uśmiech wkładała do pasztetu. Śmieszny mój Gnom.

Teraz zaczyna się coś, czego jeszcze nie widziałam. Tomasz już rozpalił chlebowiec, tę część pieca, w której przed wojną piekło się chleb. Rozgarnął równo węgle i wkłada formy z pasztetem. Każda stoi w większej, wypełnionej wodą.
- Czemu tak? - pytam mamę.
- Nie wiem! Moja mama tak robiła i było świetnie. Nie zadaję sobie pytań. Skoro tak to robiła i było dobrze, znaczy jest O.K.
Proszę. Żadnych wątpliwości. Tradycja i już!
Gadamy sobie, ja zmywam a pasztet pachnie. Ziołami, gałką muszkatołową, mięsem... Za oknem już wieczór i mróz. Sporo gwiazd i księżyc. Wiem, bo poszłam za Tomaszem na werandę po drzewo. Zamykam za nim drzwi, bo ma zajęte ręce.
Jest tak pięknie! Powietrze kryształowe, zimne i orzeźwiające po kuchennym cieple. Z ust leci mi para. Nie czuję chłodu. Jestem rozgrzana i ciut zmęczona. Taka szczęśliwa, że tu jestem! Że wszystko robimy razem, że dzieci są...

Mój Boże! Jeszcze rok temu, dwa, nie myślałam takimi kategoriami. Zosia robiła w domu wszystko pod moją nieobecność. Ja siedziałam w firmie, taka damcia i wracałam już na gotowe. No, może robiłam zakupy coś tam sprzątałam, ale nigdy nie było tak w kuchni, jak tu – gorąco, gwarno, wesoło...
No i sama czułam się, trochę dzieckiem.
Teraz mówię o mojej młodzieży: „moje dzieci” jak mamcia! 


 sxc.hu

8 komentarzy:

  1. Ach.... już nie mogę się doczekać Wigilii
    Wesołych Świąt Pani Małgorzato
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj to są prawdziwe Święta... Proste, ciepłe, radosne. Oby każde u każdego takie były. Wesołych Świąt Pani Małgorzato.
    A ja tymczasem dziś zabieram się za "Irenę" - w końcu. Czekała na mnie pachnąca świeżym papierem...
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pamiętam tę część książki o świętach, pamiętam całą powieść, wszystkie części, bardzo mi się podobała.
    U nas też gwarno w święta, córka zjeżdża do domu z jeszcze-nie-zięciem, ich koty dwa też, ale śpią u jeszcze-nie-teściowej córki, nasz Franiu by je zjadł, Jacki Russelle nie tolerują innych zwierzaków, jeśli są pierwsze w domu i chowane jakiś czas same. Szkoda. Syn, mąż i ja. Wieczerza, potem gramy w planszówki lub karty, pasterka, ale o dziewiątej, więc nie to samo. No i w obcym kraju, nie ma Bóg się rodzi, tym bardziej nie to samo.
    Ale my ci sami i dobrze

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję Wam!
    Piszcie, że Koty i dzieci, że wnuki i choinka, że grzyby i karp.
    Piszcie jak u Was? Z czasem mniej, czy bardziej gwarno?
    To takie dziwne święto, które obchodzi też tych, dla których religia ma mniejsze albo wręcz nie ma znaczenia, bo to jest takie święto Rodziny, prawda?
    Pozdrawiam :-)
    Autorka.

    OdpowiedzUsuń
  5. Pani Małgorzato, dziękuję za "Irenę" - dwa dni i pochłonięta każda litera, każde słowo. Trochę łez, trochę uśmiechu i najważniejsze - uświadomienie sobie, że druga strona widzi sytuację inaczej. Dlaczego o tym nie pomyślałam?
    Wigilia w tym roku u nas samotna. Tzn. tylko ja i mąż - nowy start w Norwegii. Ale będzie telekonferencja przez Skype - chociaż tyle w tym roku. Jest choinka, będą pierniczki, sałatka i inne świąteczne specjały. Tacy my sobie młodzi z tradycją. Mam nadzieję w przyszłym roku zorganizować duże święta ze rodzicami i teściami i szwagrem i kogo tam jeszcze przyniesie. Musi się udać. :)
    Jeszcze raz - wszystkiego dobrego w te Święta.

    OdpowiedzUsuń
  6. Pani książki, pani Małgorzato są dla mnie jak balsam dla duszy a już w szczególności Dom nad rozlewiskiem i jego dalsze dzieje....niedługo święta i będą to jakże inne święta, będzie rodzinnie a jednak innaczej , zabraknie tej najważniejszej osoby , mojej ukochanej ponad życie mamusi odeszła od nas w tym roku to pierwsze Boże Narodzenie bez niej... i pomimo tej magicznej atmosfery nie potrafię się cieszyć nadchodzącymi świętami. Napewno sięgnę po " Dom nad rozlewiskiem " po raz któryś z kolei aby się wyciszyć i przenieść w magiczne miejsce na mazury. Pani , Pani Małgorzato życzę błogosławionych świąt Bożego Narodzenia .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mama i tak będzie z Wami.
      Oni - Zmarli nasi Kochani, mają na to swoje sposoby.
      Pozdrawiam serdecznie!
      M.

      Usuń
  7. Dziękuję serdecznie za miłe słowa....Dzisisaj dopiero zauważyłam, że nie podpisałam się pod moim komentarzem nadrobię to dzisiaj. Jeszcze raz serdecznie pozdrawiam Wiesława ze Zgorzelca.

    OdpowiedzUsuń