poniedziałek, 7 marca 2016

I chciałabym i boję się.

Tak sobie wczoraj porozmawiałam z miłą panią redaktor o tym, jak to jest z samotnością. Że generalnie nie mamy łatwo, my ludzie 50 plus, kobiety i mężczyźni, gdy rozsypie się życie w stadle, gdy z powodów różnych stajemy się nagle singlami.
Część z nas z ulgą wchodzi w to samotne życie, a przynajmniej prężnie udaje, że jest świetnie, a część najzwyczajniej cierpi mniej lub bardziej i z czasem pojawia się pragnienie znalezienia kogoś bliskiego.
Nie pierwszy raz spotykam się z zarzutem, że tym moim bohaterkom tak łatwo to przychodzi: - Przecież kobieta po pięćdziesiątce dzisiaj nie ma szans!
Jak przed wiekami w Polsce panuje przeświadczenie, że pani po pięćdziesiątce to staruszka nad grobem. To do pewnego stopnia prawda, bo większość pań, wybaczcie, ale same zapędzają się w kozi róg. Mężczyźni podobnie. Panie z powodu polskiego „nie wypada”, i „oj, ale co ludzie powiedzą”, a panowie zazwyczaj z powodu zbyt wybujałych apetytów na cud i brak ….lustra.
Owe nazbyt rozdęte wymagania też dotyczą pań. Jak wszyscy, to wszyscy
Kiedyś bardzo mocno i z dziennikarskim zacięciem pobyłam sobie na portalu randkowym, korespondując też z kilkoma osobami – kobietami, mężczyznami. To spora dawka wiedzy o pragnieniach, które zazwyczaj są wygórowane. Właściwie takie powinny być, bo przecież chcemy znaleźć kogoś wartościowego, fajnego (co za pojemne słówko doprawdy!). Jak to pięknie napisał Tomasz Jastrun, bo i on obserwował pragnienia znanych Mu kobiet do zapełnienia samotności (przytoczę z pamięci, bo cytatu nie znajduję): „Najpierw to ma być przysłowiowy rycerz bez skazy na białym rumaku. Później stopniowo te wygórowane cechy sprowadzane są do realnego poziomu, aż wreszcie pojawia się to najważniejsze marzenie - …żeby był.”
Niestety nie każdy ma w sobie tę mądrość, żeby wiedzieć, iż „towar z second handu” nigdy nie będzie idealny.
Panowie z odzysku, obciążeni poprzednim życiem rodzinnym, mający już swoje nawyki i ustalone poglądy chcą koniecznie młodej, zgrabnej, lekko może tylko zaokrąglonej, uroczej domatorki, która umie i chce ugotować rosół.
Panie chcą uroczego dżentelmena, który uwolniony już z poprzednich więzów czy to rozwodem czy wdowieństwem nie ma żadnych „ogonów”, czyli dzieci i wnuków i jest dokładnie taki jak w ich… marzeniach.
I jeśli nie zrobimy korekty, to zapewniam, że z takim nastawieniem nie ma co polować, szukać, czekać. Ideałów NIE MA!

Wrócę do moich bohaterek literackich, które w jakiś sposób są pewnym moim alter ego.
Ja piszę z obserwacji życia. Pominę fakt, że kobiety 50+ są na rynku pracy niewidzialne, bo ten tekst nie o tym. Ale niestety w codziennym życiu też tak bywa, tylko że tu same sobie zakładają tę pelerynę, w której są niedostrzegalne. Ta peleryna to cały zespół przyczyn, od religijnych i obyczajowych „NIE WYPADA” do wyidealizowania kandydata tak, że nikt nie spełni takich oczekiwań.
Wymienię: nie wypada „wyjść do ludzi”, nie wypada pierwszej zagadać, pośmiać się (cóż to za afrodyzjak i wabik taki pełny i lekki śmiech!) pożartować, potańczyć, pospacerować.
Nie wypada i już! Wypada siedzieć w domu i mieć za złe.
Pani wyraziła się o Mariannie z „Lilki” z niedowierzaniem:
- Taka, jak pani pisze, niezbyt atrakcyjna Marianna, a po rozstaniu z mężem mężczyźni lgną do niej chmarami?!
„Chmarami”? Całych dwóch jej się przytrafiło. Trener i niezbyt udany Marcin. Też mi „chmara”! Niemniej ona, uwolniona z więzów małżeńskich i pompowana odwagą przez starego przyjaciela Włodzia i Lilkę po prostu dała sobie szansę. Odważyła się na przygodę na siłowni. I co? Świat nie runął w posadach.
Oczywiście można było stworzyć wokół siebie aurę kompletnej niedostępności i wówczas Jaro – Ofelia nawet by na nią nie spojrzał okiem chętnego faceta.

Trochę podróżowałam i wiem, że w innych krajach kobiety 50+ są zauważalne, kolorowe, wesołe i pewne siebie. Nawet jeśli na rynku pracy mają równie niewesoło, wesołe i odważne, nieskrępowane są w życiu. Chyba w myśl zasady „lepiej żałować za grzechy, niż żałować że się nie grzeszyło”. Wchodzą w romanse, tworzą sobie nowe związki, nie obawiają się mieć przygód miłosnych, kochanków, bo czemu nie? Mają chęć, to widać, to się nazywa kobiecość i odwaga.
Niestety w Polsce wiele pań ma tak silne hamulce, że każdy widzi oczyma duszy pas cnoty i żelazną zbroję, choć pod nią, w głębi siedzi samotna i spragniona czułości kobieta. I na nic żale dopóki tej zbroi nie zrzucą i nie oddadzą na złom.
Panowie którzy nie umieją sobie znaleźć partnerki mają przynajmniej odwagę skorzystania z usług profesjonalistki, która za opłatą zrobi wszystko jak jest w zamówieniu. Polka cierpi w milczeniu i nawet wibratora sobie nie kupi, bo nie wypada.
Wracając do moich bohaterek książkowych, to zarówno ja, jak i kilka moich znajomych miałyśmy „swoje za uszami”, gdy samotność nas dopadła. Jedna z moich uroczych znajomych atrakcyjna pani 60+ nie dość że bizneswoman, wysportowana jak górska kozica, to i apetyt na seks spory i realizacja owego – odważna. Bo jej wypada! Ona ma ochotę, więc jakoś to sobie organizuje, ma chętnych na miły romans, podróż, przygodę. Bo i mądrzy mężczyźni wiedzą, że gdy sami już nie mają powabu młodzieńca spuszczają z tonu i drobne zmarszczki, fałdki a zwłaszcza „kalendarz” im nie przeszkadzają, byle był „feeling”, czyli urok, wdzięk i wspólna chęć bez obciążnika: „ależ to nie wypada”.

Mój ulubiony tekst „Przez zamknięte okno motyle nie wlatują” jest nadal aktualny.
Trzeba nie tylko marzyć, chcieć, pragnąć, ale też zrzucić z siebie balast „nie wypada” i „ja, to JUŻ nie”, „na pewno nikt mnie nie zechce”.  
Widziałam tyle świetnych popięćdziesiątek, szczupłych i nie, po liftingu i bez, ale radosnych i kolorowych, wiedzących czego chcą od życia. A ich romansowi mężczyźni lub nowi partnerzy? Mają nadwagę albo nie, zakola, albo łysiny, siwe włosy, plamki na skórze, zmarszczki, przeżycia i ustalone poglądy, nawyki. I z pewnością kawał ciekawego życia za sobą – ile interesujących tematów do poruszenia, aby tylko była chęć wzajemnego słuchania!
Czasem dojrzałe panie sarkają że nie są zainteresowanie nowym związkiem bo „po jaką cholerę mi facet?! Żeby mu prać gacie?”
Hmmm. Jeśli miłość i wspólne bycie na dobre i złe pani sprowadza do „prania gaci”, to biedna ona. Po pierwsze owe gacie dzisiaj pierze pralka, nadto muszą być wyprane tak samo jak nasze własne, a po drugie: gdy się kocha to nawet wieszanie tych gaci na sznurku cieszy J

Mój obecny mąż, którego spotkałam (ku zdumieniu niektórych pań) w Internecie, to dzisiaj mój najlepszy przyjaciel. Jest bardzo interesującym i mądrym mężczyzną. Nade wszystko polubiłam Jego wady, bo jak każdy je ma, ale reszta to bonus! On też musiał polubić moje wady, przyzwyczajenia i inność. Np. jestem bałaganiarą, roztrzepańcem, a on to jakoś świetnie to ogarnia. Żeby być razem trzeba było z obu stron pewnych starań i złamania obaw, i odwagi. Uznania faktu, że jesteśmy różnie ukształtowani, mamy swoje przyzwyczajenia, większe, mniejsze ułomności, i jeśli się to przyjmie z wyrozumieniem, uśmiechem i tolerancją można pięknie żyć razem, bo cała reszta, która nas uwiodła – intelekt, humor, czułość, seks i zwyczajna codzienność jest poza dyskusją. Jest frajdą. W naszym przypadku opłacało się. Starzejemy się razem zgodnie i pogodnie.