piątek, 25 listopada 2011

W całej Korei knajp i restauracji jak narąbał, więc tylko wybierać!


Stoją reklamy, zdjęcia potraw, weź tu i wybierz. W końcu jest! Knajpa koreańska z rysunkiem dachu domu i zdjęciami zapraszającymi do środka. A mnie po głowie chodzi taka ich specyficzna zupa... Na pięterku nic szczególnego, ot knajpka. Stara adjuma przynosi kartę i przyjmuje zamówienie na galbi stew. Czyli micha pociętych krótko żeber wołowych, które Koreańczycy uważają za najsmaczniejszą część krowy. Tak mają i już!
– Poczekaj zaraz dostaniesz te swoje miseczki! – mówi Włodek.
– Oj, – przypomniałam sobie ze chciałam zupę.
– Nie „Oj!”, zupa jest w tym daniu też, zobaczysz!
On ma rację. On wie!
Najpierw adjuma (dojrzała kobieta) niesie nam (jesień jest, więc na ciepło się wita gości) małą glinianą wazę z gorącą, ryżową herbatą. W niej mała drewniana chochelka i dwie miseczki. Tak, tak! Gliniane. Herbata ryżowa przypomina rozgotowany ryżowy krupniczek z prażonego ryżu i jeszcze tam, niewiadomowiczego. Bez soli i cukru przypomina ryżankę serwowaną w szpitalu dla chorych na dyzenterię. Ale, piję to i... wcale mnie nie odrzuca. Nawet miłe! Latem zazwyczaj to zimna woda, albo zimna herbata zielona, albo jaśminowa. Zaraz też dostajemy „poczekajkę”. Na stole adjuma stawia dwie miseczki – na jednej mały placuszek „korean pizza”, czyli naleśniczek, w którym zatopiono jakieś warzywne farfocle. W drugiej ciepły makaron ryżowy wymieszany ze smacznym czymś. Pojadamy, bo zgłodnieliśmy!
Krótko po tym na nasz stół zostaje postawiona mała maszynka gazowa, na której stoi misa z owym galbi, czyli żeberka wołowe pocięte i wcześniej ugotowane do miękkości, a teraz wrzucono do nich garść klusek ryżowych (coś jak nasze kopytka), garść czosnku i obranych kasztanów jadalnych o słodkawym smaku, plastry cebuli i białej rzepy, plasterki marchwi i grzybów shiitake, plus ostra papryczka – a jakże! To wszystko zalewa się sosem z wody, sosu sojowego, a może i ostrygowego (chyba sojowy, bo łagodny w smaku) i niech się gotuje ciesząc nasze oczy i nos! Obok ląduje 14 miseczek z różnościami. Jest miseczka z moją ulubioną, charakterystyczną, koreańską zupą (a przecież nie lubię gotowanych małży!!!). To właśnie wywar na małżach z dodatkiem pasty ze sfermentowanej soi, w której są jeszcze całe jej ziarenka. Ma charakterystyczny smak, tak jak i charakterystyczna jest polska skwaśniała mąka żytnia. Do tego kawałeczki serka tofu i młoda dymka. Pyszna jest! Włodek narzeka, że za słona. Może ciut.
Obok miseczka z taką dziwną zupką, jakby taką do popijania na bieżąco – to wywar z zielonych wodorostów, mało słona. Włodek ją lubi, ja mniej, ale jak wymieszałam obie – pycha!
Dostaliśmy też po miseczce ryżu z czerwoną fasolą. Bez soli, po azjatycku. (Bo inne rzeczy słone!) W mniejszych miseczkach mnóstwo różnego kimchi. Ze świeżutkich listków rzodkwi wymieszanych tylko z sosem sojowo-czosnkowo-papryczanym, ostrym oczywiście, są delikatne i chrupiące. Kiszone warzywa – kiełki fasoli lekko podkiszone, jasne miękkie i delikatne, zielona dymka mocno ukiszona na czerwono z papryką, kapusta koreańska też na czerwono i mała, biała rzodkiew (też kiszona – a jakże), i wodorosty kiszone, i suszone maluśkie rybki, solone, omaszczone pastą sojowo-papryczaną, marynowany w soi i papryce naleśnik w kawałeczkach i jeszcze jakieś inne „pipsztyki”, które stanowią o specyfice tej kuchni. W kubełku podano szczypce, łyżkę wazową i nożyczki, gdyby mięso potrzebowało być pocięte, ale nie potrzebowało, bo dosłownie rozpływało się w pałeczkach. Jadłam, jakby mnie głodzili.
Nie dam rady czegoś takiego uczynić w domu, musiałabym mieć różdżkę Harry’ego Pottera i znać koreańskie zaklęcie. O, zaklęcie to chyba nawet znam – Abrakadabra, hansik, cooking! (hansik – kuchnia koreańska). I nawet, jeśli coś „pomerdałam”, to wyszłoby coś z koreańskiej kuchni. Jak nie galbi stew, to galbi tang, albo inne bulgogi, kimbap czy coś.
Tylko różdżki nie mam.
Ale postaram się z głowy, z pamięci, ze zdobytej tu wiedzy, bo ja nie tylko jem, ale i uczę się, co jest czym i po co! I że nawet jak nie lubię małży to nie do końca to jest prawda, bo lubię!
A o fermentowaniu soi wiem bardzo dużo… Ale o tym kiedy indziej!

No i jest w Internecie Pani Maangchi*! Ona mi podpowie!




* specjalistka od koreańskiej kuchni w Necie

1 komentarz: