środa, 4 grudnia 2013

Kangury, czyli: Kochani, obiad!

Wiele lat temu odwiedziła nas Ania z mężem. Wyjechali do Kanady, mieszkali tam już tyle czasu, że ich obserwacje, opowieści były mocno osadzone w rzeczywistości.
Opowiadali o tym, że musieli się wyzbyć natury osadnika i nauczyć się mieć w sobie odrobinę nomady. Ze zdziwieniem słuchałam, że tak właśnie wychowuje się kanadyjskie dzieciaki; co rok klasy w szkole, do której chodziła ich córka, były tasowane, żeby dzieci nie przywiązywały się zanadto do swojej grupy i umiały co roku nawiązywać nowe kontakty. To – mówiła Ania – dlatego, że gdy Kanadyjczyk nagle dostaje inną pracę o 600 km dalej, sprzedaje dom, robi wyprzedaż garażową, zabiera ukochanego psa i ukochaną lampę po babci, pakuje rodzinę do samochodu i… jedzie! To bardzo ułatwia życie – mówiła Ania. My, Polacy, a i wiele innych nacji również, nie potrafimy oderwać się od tego, co się ma. Ja rozumiem - ziemia i majątek po dziadkach, kamienica od wieków w rodzinie, ale mieszkanie w bloku i „za nic się stąd nie ruszę” nawet, gdy w Toruniu albo w Cieszynie jest 10 razy lepsza praca?
Rozumiałam osiadłe życie Polaka bojącego się wędrówek, choć też dziwiło mnie, że Polak woli siedzieć na bezrobociu niż sprzedać mieszkanie i pojechać z rodziną tam, gdzie praca jest.
Ania i jej mąż nigdy nie mieli swojego miejsca na ziemi, tylko jakieś mieszkanie; okazało się, że rodzina za granicą uszykowała im w miarę miękkie lądowanie, więc łatwo im przyszło wyjechać za ocean. Tam zadomowili się i faktycznie kilka razy zmienili adres, żeby znaleźć swoje szczęście. Mają je!
Wiem, że nie każdemu to dane. Na przykład tym, których spotkałam – powodzianie. Nawet kilkukrotne powodzie zabierające im dobytek nie sprawiły, żeby pomyśleli o zmianie miejsca! Nie i już „bo to ojcowizna”.
Przeczytałam książkę Ani Kamińskiej „Miastowi czyli aronia losu”, popatrzyłam na własne doświadczenia. Jest teraz spory ruch migracyjny w Polsce, Szwecji i na przykład we Francji, opuszczania miast, rezygnowania z wyścigu, wygodnego życia i osiedlania się na wsiach. Życie uboższe materialnie ale bogatsze ...inaczej.
Już tak było, że mówiłam z przekonaniem: „TU, tylko tu!”. Tyle razy, że zdążyłam zrozumieć, iż życie, nasze wybory a też czynniki zewnętrzne, nad którymi nie mamy żadnej władzy, potrafią wywrócić do góry nogami nie tylko nasze życie ale i naszą filozofię życia. Kilka razy traciłam „moje miejsce na ziemi” i z każdym razem… było to mniej bolesne!
Zrozumiałam, że sadzone w wielu różnych miejscach drzewa nie będą mnie cieszyć cieniem, bo raz – jestem za stara a one za młode, nie doczekam ich owocowania i pełni, a dwa, wyprowadzka, zmiana nie musi oznaczać klęski! Zamiast dostawać bezdechu, ataku serca i usilnie kręcić głową w totalnej negacji należy się zastanowić i na karteczce papieru nakreślić wszelkie ZA i PRZECIW.
Przymierzałam się od jakiegoś czasu do takiej zmiany – kolejnej już i bynajmniej nie na Podhale czy nad morze, jak to bywało ostatnio (dziękuję moim przyjaciołom, za dane mi zaufanie i klucze do ich posiadłości). Myślimy od niedawna o kolejnej zmianie
w życiu. Wymaga wysiłku, bo nie jesteśmy młodzi ale już też nie związani z TU i MOJE tak silnie, żeby nie spojrzeć pod słońce w kierunku, o którym jeszcze kilka lat temu ani byśmy nie pomyśleli!
I zamiast czuć niepokój i mieć milion sprzecznych myśli – mam w sobie tylko wielką ciekawość, bo to zmiana wielka, ale wszak jadę do Rodziny i przyjaciół.
Czemu o tym piszę?
Bo to dla mnie ogromnie zaskakujące uczucie – byłam pewna, że nie umiałabym już, że jestem za stara, że nazbyt przywiązana do myśli, że czas osiąść. Ale gdy sprawy się skrystalizowały, nie mam w sobie trzepotu niepewności i uczuć ambiwalentnych.
Jak wielu młodych wiem, że podróże nie są niebezpieczne, ciężkie, że się coś porzuca, zawala, tylko jest to stwarzanie sobie nowej szansy, czasem konieczność, czasem wybór. A dom, DOM jest tam, gdzie postawię talerz i zawołam „Kochani! Obiad”!
W dzisiejszych czasach pracować można wszędzie, również poza Polską, póki są siły i rodzina przy boku. To przecież bardzo dużo!
Poznałam już świat i podróże na tyle, że wiem i jestem pewna, że nie ważne gdzie – ważne z kim. Na kilka lat? Może na amen?
Może faktycznie zamiast psa, będę miała kangurka?
  

3 komentarze:

  1. Zgadzam się, że to ekscytująca przygoda. Zgadzam się, że nie ważne gdzie, ważne z kim. Wiem też, że nie musi to być na zawsze i nie musi być dlatego, że nie ma w Polsce pracy, perspektyw itd. Można zrobić to też po to, by żyć w innym miejscu. Z ciekawości i po prostu.
    Z całego serca życzę powodzenia :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No dobra, ale my tu, czytelnicy, czekamy na jakieś kolejne fikołki na trzepaku. Będą? Nie będzie? Bo tam daleko, choćby i z kangurkiem na dywaniku, to nie wiadomo, jak sprawy się potoczą. :(

    OdpowiedzUsuń
  3. Czym skorupka za młodu nasiąknie. A nasiąkała brakiem mieszkań, pracą w każdej miejscowości. Po co zmieniać, jak tutaj można żyć. Dlaczego mam się oddalać od tego, co znam.
    Dopiero teraz można się co nieco ruszyć. Ale - starego drzewa się nie przesadza. Niech młodzi eksperymentują - oni to lubią.

    Pozdrawiam serdecznie - Halina

    OdpowiedzUsuń