niedziela, 13 kwietnia 2014

Kto tu rządzi, czyli muzyka w knajpach.

Spotkanie ze znajomymi. Dajmy na to - po latach, bo dzisiaj zazwyczaj spotykamy się z rzadka, więc tak już w tym naszym większym gronie bywa, że czujemy się jak „po latach”. Spotykamy się we wziętej knajpie. Znana, dobrze karmi, mainstreamowa, „wiecie, uwielbiamy tu przychodzić” zachęca organizator.
Nawet u takiej mizantropki jak ja (nie lubię wypadów „na miasto”, „na kawusię”, etc, unikam spędów i spotkanek na plotki) pojawił się miły dreszcz. Z niektórymi to ja się nie widziałam… kilka dobrych lat! No, ciekawe co u nich?
No, nareszcie! Co prawda w knajpiszczu jeszcze jakaś inna impreza i sporo osób niezorganizowanych, prywatnych, na zwykłej kolacji z pogaduchami, ale nic to! Nasza grupa zeszła się sprawnie i zasiadła do stołów.
Luźna uwaga, dość ciekawa: mimo powszechnego poruszania się taksówkami towarzystwo kompletnie olewa wódeczkę pijąc tylko czerwone albo białe wino (niezłe). Signum temporis, chyba coś się zmienia.
Niestety zostaje włączona muzyka, która o dziwo (ja to jednak dzika jestem) nie gra w tle. Mocno akcentuje swoją obecność i żeby pogadać musimy podnosić głos – widzę jak wszyscy pochylają się z lekka do siebie i mówią bardzo głośno.
Knajpa słynie z muzyki na żywo i faktycznie pojawia się kapela i rżnie nagłaśniając swój występ dodatkowymi decybelami, które mogłyby obsłużyć sporą salę w miejskim domu kultury. Ktoś siedzący vis a vis mnie próbuje kontynuować zaczętą niedawno myśl ale ja kompletnie nic nie słyszę a z ruchu warg jakoś kiepsko… A chciałoby się pogadać, bo zaczęliśmy fajny temat!
OK. Dajmy wybrzmieć kapeli.
Żaden to jednak szał, więc jednak próbujemy coś, jakoś pogadać ale rezygnujemy, siedząc tyłem i bokiem do kapeli (taki układ stołów, to przecież knajpa a nie sala koncertowa) gapimy się bezradnie po sobie, kontemplujemy już kontemplowane sto razy zdjęcie na ścianie, światło na filarze i śliczną pannę, która przechodzi środkiem, paprotkę i widok za oknem. 
Gdyby nie ten okropny hałas byłaby to idealna ilustracja do powiedzenia „nastała niezręczna cisza”. Niektórzy dzielnie mimo wszystko próbują rozmowy, więc jest wrażenie harmidru, bo drą się jak na stadionie. Przyszli wszak POGADAĆ!

Nareszcie skończyła się może i fajna ale przeszkadzająca tu ewidentnie część artystyczna, odetchnęliśmy i szybko wracamy do wątków, tematów ale nie, nie dane nam będzie! Wróciła muzyka „z puszki”. Wszyscy w knajpie wrzeszczą do siebie, żeby się porozumieć, natężenie hałasu koszmarne i tak naprawdę „…co u ciebie? Jak tam Zosia? Tata jeszcze żyje? Co ty powiesz, wyjechał?” – nie ma sensu. Jak odpowiedzieć?
Gardła zdarte, mimo, że to nie wódka daje animuszu, myśli się rwą, przedzieramy się przez okropny hałas nie mogąc poprowadzić sensownej pogaduchy. Zadziwia mnie to, że nikt nie reaguje a przecież podchodząc do siebie, przysiadając się i próbując pogadać męczymy się i głośno tłumaczymy z tego, że nie dosłyszeliśmy ostatnich słów. 
Wołamy kelnera i prosimy o ściszenie, nachyla się i prosi o powtórzenie, „że CO?!” bo niedosłyszał. „MUZYKA ciszej? Nie, nie da się!”  - kelner wzrusza ramionami i pokazuje gestem rozkładanych rąk, że nic się nie da zrobić.
To nieprawda i to mnie wkurza ostatecznie. Zbieram się do wyjścia.

Dziwię się. Wszyscy (to widać) się męczą, każdy wykrzykuje – „powtórz! SŁUCHAM?! Gdzie? Co?” ale mało kto idzie do szefostwa i prosi o wyciszenie. Muzyka daje za ostro, nie ma tu dyskoteki, ma być tłem. Ludzie ją przekrzykują, to nie jest rozmowa.
Kto tu jest dla kogo?! Muzyka dla nas, czy my dla niej?
Muzyka w knajpach bywała oczywiście od zawsze, ale bez wzmacniaczy i było OK. Ktoś grał na fortepianie, pianinie, skrzypcach w tle. Dzisiaj to my jesteśmy tłem, dla ostrej muzyki „z puszki”. A nawet gdy jest to występ „do kotleta” – powinniśmy mieć możliwość pogadania. To wszak nie sala koncertowa! To śpiew „do kotleta” – właśnie, coś jak surówka dla ucha, powinna być słyszalna ale nie nachalna.
Byłam okropnie zmęczona tym wydzieraniem się powtarzaniem słów i krzyczeniem ludziom do ucha urywków zdań, żeby w ogóle dotarło.
To jest ŻADEN poziom rozmowy, to nie spotkanie towarzyskie, to męka! I tylko nikt z obsługi knajpy tego nie rozumie, a ludzie nie wiedzieć czemu, równie co ja umęczeni, nie poszli gromadą z transparentem CISZEJ!!! Dziwnie zrezygnowani, podlegli?

 
Umawiamy się na prywatne spotkania gdzie będziemy mogli porozmawiać jak normalni ludzie. I niestety w TYM gronie to się może nie udać, ba, z pewnością się nie uda. A taka była świetna okazja!
Ktoś to wyjaśnił tak, że współczesna młodzież nie umie rozmawiać, więc „niezręczną ciszę” zagłusza się muzyką. Nawet jeśli to prawda (nie sądzę), to ja do cholery, jestem ciut starszą młodzieżą i jeszcze pamiętam jak się rozmawia!
I niestety wiem, co mi napiszecie – To nie chodź do takich knajp!
To znak naszych czasów – ustępowanie. Ale czemu? Nie można po prostu ściszyć?!


PS. Napisałam do Pana Menadżera. Ciekawa jestem czy coś w ogóle się stanie?
Tak, odpisano mi nieprawdę: "20.00- 22.30 muzyka na żywo nie za głośno w tle w formie koncertu.
22.30 - 2.30 Dj przy czym rytmy głośne i taneczne po 23.00"
Nie znoszę takiego wyłgiwania się, ale coż lokal skreślam. Śródmieście, greckie żarcie i szybka obsługa, nie sprawią, że będę to miejsce polecać. W piątki i soboty NIE DA SIĘ tu rozmawiać.  

3 komentarze:

  1. Dzisiejszy świat zalany jest dźwiękiem, z radia, z telewizorów, komórek i komputerów, głośników w sklepach i pasażach. Bo Homo Plebsum bez dźwięku czuje się źle, bo dopóki mózg zalany jest kakofonią, dopóty nie musi myśleć. Pisał o tym kiedyś Terzani, było też świetne słuchowisko Pawła Huellego pt. "Przypadek
    dźwięku". Polecam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wlaśnie, widzę, że nie tylko mi to przeszkadza. Od siebie dodam, że długo czekałam na przyjemne ćwiczenia nieopodal mojego domu. Pewniego dnia widzę plakaty zachęcające do udziału w Zumbie. 20 m od mojego bloku. No to już nie ma wymówek, idę. Pochodziłam trochę. Program super, idealny dla mnie. Tylko zamiast enderfin po ćwiczeniach wracałam wypompowana z powodu hałasu. Sala niewiele większa od mojego salonu (nasz salon ma 25 m2), a decybeli jak na ogromną salę gimnastyczną. Poprosiłam o ściszenie muzyki. Uzyskałam odpowiedź, że to właśnie o to chodzi, żeby głośno było bo to ponoć takie energetyczne. Guzik z pętelką, w tym hałasie żadna frajda dla mnie. Zrezygnowałam, a szkoda...

    OdpowiedzUsuń
  3. A moze menadzerom o to wlasnie chodzi, zeby ludzie przychodzili, nie rozmawiali tylko konsumowali... bo jak sie rozmawia to sie mnie je? Nie wiem, takie tylko przemyslenie. To tez nie sa miejsca dla mnie, a wybor obecnie jest duzy, gdzie mozna i porozmawiac i zjesc :)

    OdpowiedzUsuń