czwartek, 17 lipca 2014

Pod czereśnią

Pod czereśnią…

Pamiętam czarowne wakacje, spędzone z kuzynką w Starych Jabłonkach koło Ostródy. Miałyśmy po 16 lat.
Tam wujostwo znaleźli bardzo miłą rodzinę, która wynajmowała pokoje wczasowiczom. Żadna tam agroturystyka, czy pensjonat! Na pięterku były trzy pokoiki o średnim standardzie - czysto i wygodnie, ciasno ale wiadomo, że chodzi tylko o to, żeby tam spędzić wakacyjne noce bo dni spędzało się na plażowaniu, chodzeniu po lesie i po polach, zwiedzaniu, wyjazdach do pobliskiej Ostródy, Tardy…
Państwo Symonowiczowie byli bezdzietnym małżeństwem. Ona Kaszubka, on lwowianin. Oboje starsi, myślę że pani Alina miała 55+ a mąż 60+ Uroczy, mili ludzie z przedwojenną klasą.
W przybudówce mieszkała siostra pani Aliny - pani Renata, stara panna (!) kulejąca na nogę, a w ogrodzie pełnym kwiatów i drzewek owocowych  nieopodal mieli swój mały domek - pani Dorota, (kolejna siostra) i jej mąż.
My z kuzynką zajmowałyśmy jeden, malutki, mansardowy pokoik, a obok wprowadziło się małżeństwo z Warszawy - państwo Anna i Tadeusz Soplicowie. Ona ogromna, ze śladami dawnej urody, on niegdyś wysoki, szczupły, dzisiaj skrzywiony ale dziarski jak dragon.
Pani Alina nie karmiła wczasowiczów – o to troszczyłyśmy się same. Koło ziemianki stała drewniana półaltana  w której na stole stała maszynka na prąd, chyba nawet dwie, czajnik, był też zlew z zimną wodą, a rolę lodówki pełniła właśnie owa ziemianka. Miałyśmy w niej swoją półeczkę na pieczywo, serki topione, dżem, cukier i herbatę.  
Po południu, po jakichś zajęciach nad wodą czy wycieczkach wracałyśmy i robiłyśmy sobie namiastkę obiadu. Jakieś gotowane ziemniaki, kawałek kiełbasy z patelni, czy grochówkę z parówką, jajecznicę z makaronem.
Później małe sprzątanie i już zaczynały się powolne przygotowania do popołudnia pod drzewem.
Pani Alina wycierała stół stojący pod wielką czereśnią w sadzie. Państwo Soplicowie przynieśli zapewne ze spaceru do miasteczka paczkę ciastek, raz coś upiekła pani Dorota, a raz pani Alina - na zmianę.
W letniej kuchni już parował czajnik. Słońce chyliło się ku zachodowi, lipcowe powietrze pełne było brzęczących polatuch - pszczół, bąków, motyli i komarów. Z ogrodu dochodził zapach maciejki, telewizor stał sobie zapomniany w salonie nakryty serwetką i milczał. Latem nikt tu nie oglądał telewizji.
Powoli schodziliśmy się pod wielką czereśnię. Na stole stały już szklanki i filiżanki, kompot z rabarbaru albo jabłek, patera z ciastkami i… karafka gruszkowego wina pani Renaty. O, wina robiła świetne! Dostawałyśmy, mimo młodego wieku po kryształowym kieliszku a to porzeczkowego, a to tego gruszkowego. Starsze panie wychowane przed wojną w majątku przez wykształconych rodziców nie widziały w tym niczego złego. Szesnastoletnie panny to nie siusiumajtki i kieliszek wina im nie zaszkodzi.
My dostawiałyśmy na stół miseczkę uzbieranych własnoręcznie jagód lub wczesnych wiśni. Pomagałyśmy nalewać kawę lub herbatę, a potem siadałyśmy na ławeczce i słuchałyśmy niezwykle ciekawych opowieści biesiadników. ŻADNYCH słów o polityce i narzekania! Wspominki i opowiastki!
Dość interesujące były przedwojenne dzieje pana Symonowicza ze Lwowa i późniejsze z okresu zawieruchy wojennej. Ciekawsze były wspomnie­nia z domu rodzinnego wszystkich trzech sióstr mieszkających przed wojną w jakimś majątku na Kaszubach. Były takie …jak stare koronki, pachniały jaśminem i były pełne dziewczęcych wspomnień o psikusach, mamie, tacie, ciotkach, konnych wyprawach, zabawach a to wszystko w sepii.
Chłonęłyśmy te wszystkie opowieści niemo wpatrzone w rozmówców, bo były takie inne niż to, co się działo współcześnie. Lubiłyśmy opowieści o codziennym życiu w majątku, o świętach, miłosnych przygodach itd. Najbardziej jednak czekałyśmy na opowieść pani Anny o przedwojennych rozrywkach arystokracji warszawskiej. O balach w resursie, strojach, i zalotach. Pani Anna zapewniała nas, że przed wojną była szczupłą i wiotką dziewczyną i nie szczędziła detalicznych opisów swoich sukien, prunelek, wachlarzy, fryzur i biżuterii. Czasem zwracała się do męża z zalotnym: „Prawda, kochanie?”. Wówczas pan Tadeusz całował ją w pulchną dłoń i mówił szarmancko:
„Oczywiście, Aneczko”. On też miał dar opowiadania. Skrzywiony jakąś boczną skoliozą, stale żartował i nadal adorował żonę, przynosił jej z pokoiku szal żeby się nie zaziębiła a ona wysuwał ku niemu dziubek mówiąc: „dziękuje Ci Tadeuniu”.
Wieczór stawał się ciemniejszy i wtedy stawiano na stole świece albo lampę naftową a rozmowy płynęły i płynęły…
Nie było płynów na komary, więc gdy robiło się chłodniej i bardziej brzęcząco - nie do wytrzymania, kończono wieczór. Wolno się rozchodziliśmy – my oczywiście sprzątając i zanosząc wszystko do kuchni pani Aliny. Przypomniałam sobie że mówiło się „pozmywać statki”…
Hmmm. Kto dzisiaj tak mówi? Czy są jeszcze takie stare czereśnie? Stół z serwetą i piękne wspominki?
Dobrze jest mieć dobrą pamięć!

(tekst z lekka poszerzyłam i poprawiłam, bo w książce „Fikołki na trzepaku” pomyliłam imię pani Aliny a i dzisiaj nie jestem pewna czy naprawdę Alina?... Czyli pamięć dobra, ale nie do końca!)

10 komentarzy:

  1. weselnapiekarka17 lipca 2014 15:11

    Wspomnienia,szkoda tamtych,nie tylko przedwojennych czasów.Zadumałam się przy miseczce wspaniałej zupy krem z cukinii według przepisu z Pani książki"Życie ma smak"Dziękuję .

    OdpowiedzUsuń
  2. U mojej Babci na Kujawach też się myło statki, żeby potem je potoknąć :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. to jest temat na co najmniej trzy ksiazki1111111

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja myję statki. A wiekowa jeszcze nie jestem.

    OdpowiedzUsuń
  5. Pani Małgorzato,
    właśnie zakończyłam lekturę Pani książki pt." LILKA". Nie spotkałam się wcześniej z Pani twórczością. Przyznam, że spodziewałam się happy endu-u, a tu proszę niespodzianka. Dla mnie osobiście bardzo przykra, ponieważ mam na imię Lilka i bardzo utożsamiłam się z postacią. Pomimo wszystko uważam, że warto pisać o tak ważnych sprawach życiowych. Nie mam pojęcia czy Pani to przeczyta, ale cieszę się, że na mojej drodze stanęła Małgorzata Kalicińska! (myślę, że przynajmniej w części główna bohaterka odzwierciedla autorkę). Mój wiek bardziej pasuje do wieku Pana Grzegorka, ale za moim przyjacielem powtarzam: w każdej sytuacji i wszędzie trzeba być człowiekiem. Pozdrawiam. Lilka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja przeczytałam chyba wszystkie książki P.Małgorzaty-są wspaniałe,polecam!!!

      Usuń
  6. U mojej babci tez sie mylo statki :)
    Malgorzata z Ostrody

    OdpowiedzUsuń
  7. Pani Małgorzato - dziś skończyłam czytać Pani "Fikołki na trzepaku". Wszystkie Pani książki kocham, ale za "Fikołki..." szczególnie dziękuje. Znalazłam tam dużą dawkę wspomnień z mojego dzieciństwa. Ta książka nie jest napisana, ona jest namalowana , czytając przenosiłam się razem z Panią na wieś, na trzepak, na podwórze, do lasu i nad rzekę. Przy opisie żniw wzruszyłam się do łez, wydawało mi się, że opisuje Pani moje ukochane dzieciństwo na wsi, z pajdą upieczonego przez babcię chleba i kubasem zsiadłego mleka na przyzbie z moimi koleżankami i kolegami z sąsiedztwa. Pani jeździła na wieś na wakacje, ja na wsi mieszkałam. Do nas też przyjeżdżali letnicy, zbieraliśmy jagody, grzyby, babcia uczyła nas doić krowy, była letnia kuchnia, łapanie chrabąszczy o zmroku, taplanie w błocie, w kałużach po burzy... Zimą to ja jeździłam na letnisko do Łodzi do naszych ukochanych letników, tam miałam trzeciego dziadka, którego bardzo kochałam, a także przyjaciół z podwórka z trzepakiem, na którym wszyscy robiliśmy fikołki. Ech, łezka się w oku kręci .Dzięki Pani wspomnieniom wróciłam do tych najszczęśliwszych chwil mojego życia , a do książki na pewno jeszcze nie raz wrócę, bo w mojej bibliotece - tak jak wszystkie napisane przez Panią książki - zajęła specjalne miejsce. Dziękuję.... i jak zapewne wszyscy wielbiciele Pani książek -proszę o jeszcze - Bożena

    OdpowiedzUsuń
  8. moja teściowa myła statki i ja czasem żartuje i mówię że idę myć statki na co mój 3 letni syn patrzy ze zdziwieniem gdzie ja idę, a 17 letni syn uśmiecha się bo pamięta jak babcia myła statki albo staciory ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Miód na serce, kocham Panią za wspomnienia, napisane tak pięknym językiem.
    "Lilka "wprawdzie bez z happy endu ale i tak przebija coś pozytywnego, np. opieka jaką otoczyła ją siostra, czułość, cierpliwość, śmiech przez łzy, wspieranie przez całą rodziną nawet tę przyszywaną i nawet były mąż i jego flama są ok, tolerancja i super. Czy są dalsze dzieje Marianny?

    OdpowiedzUsuń