niedziela, 26 lutego 2012

Kimchi


W Korei, kiedy się ustawiamy do zdjęcia, fotograf gdy już jest gotowy woła do nas: kimchiiii! I my musimy odpowiedzieć: kimchiiii! Po, to żebyśmy byli na fotce uśmiechnięci. Koreańczycy uwielbiają kimchi, bo to jest z nimi od zawsze.
Co to jest? Kiszonka!
Śniadanie koreańskie to miseczka ryżu i kimchi, zazwyczaj z kapusty. Piekielnie ostre, kwaskowe i czosnkowe. Czerwone od pasty papryczanej.
My też umiemy kisić kapustę ale my kisimy kapuchę łagodnie. Sól, troszkę marchewki, jabłko czasem kminek. Kisimy poza tym ogórki, grzyby i buraki.
W Korei kisi się wszystko! To wielowiekowa tradycja przechowywania żywności. Nie umiano tam magazynować jedzenia w lodzie (zimy są ale z tym lodem kiepsko, nie zawsze jest), więc wymyślono owo kiszenie. Okazuje się bowiem, że zakisić można wszystko: warzywa owoce, zioła. Także białko (co niestety nam Europejczykom nie smakuje), ale widziałam zakiszone ryby, kraby, ikrę, jajka.

Najbardziej znane jest kimchi z kapusty, niesłusznie zwanej pekińską. To jak najbardziej koreańska kapusta podłużna i wielka. Zbierana późnym latem i jesienią choć potrafi pozostać na polu do połowy zimy. Właśnie pod koniec lata na początku jesieni odbywa się wszędzie w miasteczkach i w klasztorach wielkie kiszenie. Każdy może przyjść i uiściwszy jakąś (niewielką opłatę za materiał) stanąć w fartuchu i rękawicach do wielkiego, długiego stołu na którym są miski z masą do kiszenia i donoszone są główki kapusty. Można sobie nakisić ile się chce i tylko zadbać o pojemnik, w którym zabiera się to do domu.
Ale i tak to mało, bo przeciętny Koreańczyk zjada tego mnóstwo. Albo kupuje to albo ktoś w domu stale kisi. Kiedyś to się przechowywało w wielkich, glinianych beczkach przed domem w ogródku, w patio, czy podwórku. Dzisiaj w koreańskich mieszkaniach są teraz specjalne lodówki do przechowywania kimchi! Zazwyczaj stoją w logii.

Jak się to robi?
Najpierw kapusta jest rozpołowiona i zasolona – liść po liściu morską solą. Więdnie tak sobie kilka godzin i nasiąka solą. Potem trzeba tę sól spłukać pod bieżącą wodą. Sporządza się masę do kiszenia. Gotuje się gęsty krochmal z mąki ryżowej z cukrem. Dodaje się odrobinkę soli, sproszkowaną ostrą paprykę, pastę z ostrej papryki, ciut pasty sojowej, sos ostrygowy i sojowy, i surowe warzywa pocięte w słupek: zieloną dymkę, białą rzodkiew, marchew, imbir, mnóstwo siekanego czosnku i… trochę posiekanych ostryg albo kalmara. To nadaje kiszonce specyficznego smaku.
Smaruje się tą pastą każdy liść „na gęsto”, właściwie się te liście przekłada tą pastą. Połówki kapusty już nasmarowanej zawija się to w „kukiełkę” i układa ciasno w pojemnikach. Pojemniki się odstawia w chłód.
Zdaniem Koreańczyków to jest jadalne już następnego dnia ale oczywiście nie jest jeszcze ukiszone. Przechowuje się to w temperaturze plus 2-4 stopnie.
Zjadają to w szybkim tempie bo to nie tylko surówka. To też dodatek do wielu potraw duszonych, smażonych.
Podobnie kisi się wszystko!
Robi się też water kimchi, czyli warzywa podawane w lekko słonej i kwaśnej zalewie. To jakby kompot zamiast surówki, w którym pływają chrupiące warzywa.
Robię w domu i lubię, a w Necie pokazuje to znakomicie Koreanka, Pani Maangchi. W Polsce gotowe kimchi bywa w sklepach z kuchniami świata. Strrrrrraśnie ostre, czasem tak ostre że płukałam.
Ogórki też tak kiszą, nacinają w czworo i pakują tę glajchę z warzywkami i na kilka dni do kiszenia. Ale można i nazajutrz :-)
Serdecznie polecam!


 
kimchi


water kimchi

niedziela, 19 lutego 2012

Instrukcja obsługi dziecka.


Dzieci są od zawsze, dzieciństwo – od niedawna. (zasłyszane ale fajne!)
Kiedyś dziecko musiało jakoś dać sobie radę z życiem, z chorobami. Zazwyczaj w warstwach niższych było drobnym utrapieniem, bo trzeba je długo ubierać i żywić, a pomocy w polu – żadnej. Wiadomo było jednak, że kiedyś dorośnie i wtedy – do roboty!
W pałacach i dworach dziecko było owszem, rodzone, ale zajmowały się nim niańki, karmiły mamki a potem to już guwernantka, guwerner. Do rodziców mówiły jak do obcych z dyganiem: „proszę ojca, proszę mamy”. Wieczorem zanim oddaliły się do pokoi dziecinnych dostawały rytualnego buziaka w czółko od zajętych rodziców. Żadnych pieszczot, bo to „psuło dzieci”. Baty – tak i to sprawiane przez pedla albo woźnego, służącego, guwernera, albo kogoś tam ze służby.
Wyrastała armia neurasteników.
Lepiej się miały te wiejskie bachorki karmione maminym, ciepłym cycem, żyjące w jednej izbie z rodzeństwem rodzicami, babkami. Ktoś ponosił, ktoś pokołysał, pobawił się, dotulił.
Kiedy czytałam książkę o tym jak były urządzone domy w minionych epokach, był tam też rozdział o tych częściach domu dla dzieci – a autorka pozwoliła sobie na małe wtrącenie o tym, jakie było tych dzieci chowanie. Niewesołe. Mycie w zimnej wodzie, niańki i guwernantki nie zawsze miłe i kochające, a zazwyczaj kostyczne, nieporadne zalęknione gniewem jaśniepaństwa, gdy dziecko źle dygnie lub zapomni słówka po francusku.
Kojarzy mi się to ze współczesnością, gdy psychologowie przytaczają i takie sprawy:
Pamiętam 11latka, który zadzwonił z ekskluzywnej dzielnicy Sztokholmu i płacząc, powiedział, że ojciec wyjechał na tydzień na golfa, mama na narty i że zostawili mu jedzenie w lodówce i kazali zająć się dziewięcioletnim i siedmioletnim rodzeństwem. Był przerażony i błagał, żeby ktoś przyjechał.”

Gdy wynaleziono wreszcie DZIECIŃSTWO (w Polsce wielkie zasługi miał tu Janusz Korczak) zaczęło się dostrzegać potrzeby dziecka jako CZŁOWIEKA.
Minęło od Jego (Janusza Korczaka) i wielu innych prac, nauk, wiele lat, a wciąż bywamy nieumiejętni w traktowaniu dzieci.
Wam wrażenie, że winna za to jest pycha ludzka. O ile kupując nową pralkę czy telefon uczymy się obsługi, czytamy instrukcje, o tyle uważamy, że z ciążą – wiedza o wychowaniu malucha sama przyjdzie. Nieprawda!

Na świecie istnieje wielki rozziew w traktowaniu dzieci. Na północy – Norwegia, Szwecja, Finlandia zinstytucjonalizowała dzieciństwo może zbyt radykalnie? W biednej Azji dzieci są w dramatycznej sytuacji – zwłaszcza dziewczynki. My, w centrum Europy wcale nie mamy powodów do samozadowolenia, bo wciąż w wielu przypadkach, nie umiemy uczyć się traktowania dziecka jak człowieka. Czemu?
Powodów wiele, a jeden z nich zapamiętałam doskonale: Program w TVP z tzw trudną młodzieżą (dzieci bite, źle traktowane – „ogarnięte” mądrze przez Jerzego Fedorowicza). W studiu księża. Rozmowa o przemocy wobec dzieci i pytanie do księży: dlaczego pośród dziesięciorga przykazań nie ma żadnego (!) o szacunku dla dziecka?! Są dwa o cudzołóstwie, ale zabrakło „Czcij dziecko swoje” albo „Kochaj dziecko swoje jak siebie samego”.
Księża wili się, ale odpowiedzi nie udzielili…
Inne powody to brak wiedzy, własne problemy emocjonalne, ubóstwo duchowe, poczucie bezkarności, zła wola i zwyczajny brak miłości instynktownej, o której znakomicie pisze Vitus Drosher w swoich publikacjach. Ssaki po urodzeniu małych wylizują swoje potomstwo, obwąchują i to jest ten chemiczny proces, który sprawia, że „cząsteczki zapachowe” ze skóry dziecka dostają się do nozdrzy i krwioobiegu samicy a z krwią do mózgu. Tam na poziomie szyszynki, podwzgórza powstaje proces tworzenia się hormonu „opiekuńczego” samicy. To nieromantyczne wyjaśnienie miłości samiczej do dziecka.
Ludzie mają oprócz tego umiejętność myślenia abstrakcyjnego, czyli mogą wspomagać procesy biochemiczne. U ludzi oboje rodziców są Rodzicami na równi i dzisiaj widzę wielu wspaniałych ojców
Dlatego wymyślono, na przekór dotychczasowym sposobom rodzenia dzieci, system rooming-in. Dotychczas jeszcze dwadzieścia lat temu – dziecko po porodzie było zabierane do sali noworodków, żeby położnica mogła odetchnąć, czyli zabierano jej możliwość biochemiczego działania organizmu! Niemowle było oderwane od ciała matki, w którym tkwiło 9 miesięcy (był to JEDYNY znany mu świat ciepły, cichy, oswojony) do całkiem innego – jasnego, głośnego, pozbawionego bezpiecznego zapachu matki, a jeszcze współtowarzysze niedoli wydają wkoło dźwięki świadczące o podobnym zrozpaczeniu! I tylko 5 razy na dobę ktoś niesie ich do karmienia. Na pół godziny z mamą. Straszne! (sama tak rodziłam…)

Wiele matek tak czy inaczej pokochało swoje dzieci, ale i wiele podążając za modami na „zimny wychów” etc sprawiała, że dziecko rozwijało się bez pieszczot dotyku, miłości. Później samo stawało się zimnym rodzicem, nie umiało kochać. Chwała dzisiejszym ojcom zaangażowanym, którzy od niemowlęctwa tulą, kąpią, usypiają – uczą się jak wychowywać maleństwa!
Sam rozsądek, kaftaniki, i najlepsze odżywki nie wystarczają. We współczesnym świecie Europy Środkowej, w którym jesteśmy totalnie skołowane różnymi teoriami a nade wszystko zawstydzone kobiecymi cechami, atrybutami (bo są „płciowe” a nie „genderowe”) obserwuję wręcz fizyczny protest młodych „wyzwolonych” mam, jakby przeciw naturalnej tkliwości i czułości należnej matce. Młode pokolenie odważnych, zwycięskich kobiet wstydzi się, nie znosi wręcz tego, co dotąd było normalne – „rozmiękczenia” macierzyńskiego, tego kołysania, ciepełka, kaczuszkowania i misiowania. A też tkwi w tym totalne niezrozumienie faktu, że maluchom potrzeba tkliwości – DOTYKU, lulania, mruczanek, uśmiechu, do prawidłowego rozwoju!
Odrzucanie nauki o wychowaniu dziecka (polegającym na mądrym traktowaniu ciała i ducha małego dziecka) na rzecz „ja wiem lepiej” skutkuje w późniejszym wieku zdziwieniem, że „moje dziecko jest… niegrzeczne, krnąbrne, neurasteniczne. (dowolne wpisać).
Oczywiście w zalewie poradniczym warto poszukać osób mądrych, wielkich autorytetów (jeśli aż tak jesteśmy zdystansowani do innych – współczesnych)– ot choćby Janusza Korczaka, którego teorie są do dzisiaj podstawą wiedzy o dziecku i dzieciństwie.
Tak czy inaczej „przepieszczenie” niczym dziecku nie grozi! Niedopieszczenie zazwyczaj skutkuje problemami. Błędy wychowawcze poczynione we wczesnym dzieciństwie to bomby z opóźnionym zapłonem które dorosłym już dzieciom często rujnują życie.
Warto poczytać skąd się biorą problemy emocjonalno – psychologiczne (takie jak BPD, DchA, DDA), i masa innych. Bardzo często źródłem ich jest paskudne dzieciństwo. Nie tylko bicie, maltretowanie molestowanie, ale i chłód emocjonalny, prawdziwie lub pozorne odrzucenie, brak miłości, akceptacji i szacunku.
Zawsze mnie dziwi – dlaczego w szkołach nie ma zajęć o tym?
Skąd u wielu rodziców taka pycha, że wszystko sami wiedza lepiej?

postscriptum:
Żeby nie było - ZNAM MNÓSTWO cudownych, młodych mam i tatuśków!

 fot z obrazeczkiniki.bloog.pl

wtorek, 14 lutego 2012

Prośba mojego kumpla dla jego bratanka


Mateusz ma autyzm. Często porównywany jest ten "stan" do zamknięcia osoby w szklanej bańce, niby widzi i słyszy się wszystko wokół siebie, ale jest bariera i nie może nic do nas dotrzeć. 
Mateusz ma prawie 9 lat, od 3 roku życia uczestniczy w różnego typu rehabilitacji: pedagogicznej, psychologicznej, integracji sensorycznej, logopedycznej itd. Wówczas nie reagował nawet na swoje imię. Trzy lata temu po raz pierwszy wyjechaliśmy na trzytygodniowy turnus rehabilitacyjny, jego efekt był zaskakujący chyba dla wszystkich, otóż po powrocie z niego Mateusz zaczął mówić - zrozumiałymi dla wszystkich słowami. Teraz Mateusz chodzi do pierwszej klasy, ładnie czyta, potrafi pisać i liczyć, ale ciągle ma problemy ze rozumieniem.
Obecnie rehabilitacja Mateusza skupia się na tym, żeby właściwie odbierał określone sytuacje i prawidłowo reagował, czyli normalnie funkcjonował w swoim środowisku.
Nawet nie da się porównać Mateusza dziś z Mateuszkiem sprzed pięciu lat. Wtedy walczyłam o pierwsze słowo "mama", a teraz o to, żeby nie odróżniał się od rówieśników. 
Autyzmu nie da się wyleczyć, zatem rehabilitacja Mateusza była, jest i będzie niezbędna. 

Przeczytałam kiedyś ogromne ilości publikacji o autyzmie, trafiłam na jednym z portali na wypowiedź dorosłego już mężczyzny, który miał autyzm. Pisał on o tym, jak widzi świat, utkwiło mi w pamięci jedno zdanie w stylu: to tak jakby założyli Ci za mały o dwa rozmiary, drapiący kombinezon, włożyli na ręce rękawice narciarskie i kazali nawlec igłę.

Kochani, proszę o przekazanie 1% podatku dla Mateuszka
Jak to zrobić?

W zeznaniu rocznym PIT należy wpisać KRS: 0000037904

oraz cel szczegółowy: 7462 Paradowski Mateusz

Dziękuję, Mariola


sobota, 11 lutego 2012

Pojęcie mainstreamu


Tekst Basi Grabowskiej, mojej córki.
Tak mi odpowiedziała na moje pytanie - Lalka, wyjaśnij mi pojęcie mainstreamu*, jak Ty to widzisz?. No i mam za swoje...

Jedno z modnych i szalenie istotnych, jak się okazuje, określeń, które trzeba znać, by wypowiadać się o szeroko pojętej kulturze i sztuce.
Nie dość, że trzeba je znać, to jeszcze warto mieć na jego temat opinię i to opinię nie dowolną. Otóż nie za dobrze jest o mainstreamie nie mieć opinii żadnej, wstrzymywać się od głosu czy unikać jednoznacznej odpowiedzi. Jak tak robisz, to pewnie jesteś mainstreamowy i boisz się przyznać. Jak jesteś jawnie za mainstreamem to lepiej w ogóle się już nie odzywaj. Modnie i odpowiednio jest być przeciw. Wszak mainstream to papka, chała, bezwartościowa karma dla mas, żenada i strata czasu. I nie cytuję tu wyłącznie tzw. hipsterów (kolejne modne, warte znania określenie grupy społecznej wyznającej idee „no logo” i wszelakiej alternatywności we wszystkim) ale różnorakich moich znajomych. Sama nie raz w rozmowach zetknęłam się ze stwierdzeniami typu: „kiedyś ich słuchałem, ale teraz to już
sprzedali za dużo płyt”, „poznałem fajną dziewczynę, ale… No nie będę z kimś, kto ogląda seriale”, „Fajne to było na początku, ale teraz każdy to sobie wrzuca na Walla”. No i zgłupiałam.
Czy to źle, że coś jest popularne, lubiane przez wielu i zrobiło komercyjną karierę? Oczywiście, fajnie być czasem oryginalnym i wyjątkowym, wyłuskać z archiwów świetną piosenkę, której nie słyszał jeszcze nikt i zbierać pochwały za niebanalny gust. Bardzo fajnie! Przyznaję, że lubię czasem tak zabłysnąć, ale – powtarzam to do znudzenia – nie żyjemy w świecie zerojedynkowym! To, że ktoś lubi muzykę niszową nie znaczy, że ma automatycznie gardzić rzeczonym mainstreamem i wywyższać się kosztem mainstreamowców. Czemu w ogóle tyle pogardy i wyższości w podejściu do kultury?
Do spisania spostrzeżeń o mainstreamie skłoniło mnie ostatnie zamieszanie
wokół Gotye i jego piosenki „Somebody I used to know”. O tym australijskim artyście belgijskiego pochodzenia wcześniej nie wiedziałam nic. Piosenkę usłyszałam w radiu, zlokalizowałam na youtubie i wrzuciłam na FB bo tekst wydał mi się bardzo interesujący (lubię piosenki opowiadające historię) a muzyka z gatunku „w pierwszej chwili strasznie irytująca a po trzecim przesłuchaniu nie mogę o niej zapomnieć”. Nowe, ciekawe, dzieje się.
Po około miesiącu na FB powstają hate-page, hasła anty no i oczywiście rzesze przeciwników. Dlaczego? Bo się Gotye „przejadł”? Może – stacje radiowe naprawdę potrafią zakatować każdy przebój. Ale jak coś się przeje to tego unikasz i już. Nie tępisz.
Skąd więc taka nagonka na Gotye? Bo przestał być świeży i oryginalny i stał się – niezamierzenie przecież! – hymnem mainstreamu?
Ja się przyznaję bez bicia – jestem mainstreamowa. Słucham muzyki popularnej ze wspomnianą piosenką Gotye włącznie, oglądam seriale na kablówce, chodzę do kina na wysokobudżetowe, hollywoodzkie produkcje i dobrze się przy tym bawię. Sprawia mi to przyjemność i chyba nawet miło mi, że dzielę tę przyjemność z milionami innych ludzi. Kiedy jednak mam ochotę na podniesienie sobie ilorazu i sięgam po „ambitną” książkę, „trudny” film, „bolesną” sztukę, specyficzną muzykę lub inny intelektualnie wymagający materiał, to nie czuję natychmiastowej potrzeby zdeptania telewizora i ogłoszenia światu, że oto Zafon/VonTrier/Warlikowski/Von Lekow to jedyny właściwy kierunek a reszta to chłam.
Wierzę w homeostazę i koegzystencję uzupełniających się, zróżnicowanych a nawet (czy może zwłaszcza) sprzecznych pojęć i wartości. Na wszystko jest miejsce we wszechświecie. I na Gotye, i na Na Wspólnej, i na kinematografię fińską. Nie widzę żadnego powodu aby którekolwiek tępić. I jeśli na coś w moim świecie nie ma miejsca, to na niczym nieuzasadnioną nienawiść i pseudointelektualną indoktrynację. Nie mam wystarczającej determinacji do zgłębiania tematu na tyle, by szafować przykładami, ale jestem przekonana, że również wśród filmów niszowych zdarzają się słabizny, że w muzyce alternatywnej nie brakuje nieznośnej kakofonii a w undergroundowych sztukach czasem po prostu nie wiadomo o co chodzi i reżyser się przestrzelił z interpretacją. W tym samym czasie w mainstreamowych pasmach TV można wyhaczyć perełki jak dobry cover wykonany przypadkiem na czyimś koncercie unplugged, wciągający i doskonale zrealizowany serial historyczny (np. Rzym czy Dynastia Tudorów), lekką i komediową acz świetnie zagraną sztukę (choćby „Love!” Strzeleckiego). Nie dajmy sobie wmówić, że tylko underground oferuje nam rozrywkę intelektualną a mainstream nas z niej wyprał i należy się go publicznie wypierać. Nie dajmy sobie wmówić, że coś przechodząc z niszy w mainstream traci na wartości, bo to już absurd. Sztuka – jak to zwykle w życiu bywa – to zachować umiar i umiejętnie czerpać z KAŻDEGO dostępnego gatunku rozrywki.
Chyba wrzucę sobie na Walla Gotye…



*Mainstream – z angielskiego „główny nurt”. W wielu dziedzinach życia, nurt myślowy bądź stylistyczny reprezentowany przez większość artystów, twórców lub innych ludzi zaangażowanych w daną dziedzinę. Na płaszczyźnie kulturowej mainstream jest utożsamiany z popkulturą. W opozycji do mainstreamu stoją subkultury, kontrkultury, underground i wszelkiego rodzaju myślenie i twórczość niszowa, która nie ma takiej popularności i
tylu zwolenników co mainstream.