sobota, 12 stycznia 2013

Tanio i kolorowo… czyli podaż i popyt



Miejscowy targ.
Poza zalewem chińskiego badziewka mam tu produkty z „domu i zagrody”. Trochę jabłek, (kupione wcześniej w Broniszach, bynajmniej nie z własnego sadu, bo sadów nikt tu, w okolicy nie ma), podobnie marchew i selery.
Kolejka jest do stoiska z łososiem, makrelą i pangą – rybą jak styropian, kompletnie pustą odżywczo. Ale jest bieluśka i taka ładna, oskórowana i wyfiletowana. Łatwa w obsłudze!
A gdzie jazie, szczupaki, czy zwykłe karasie w mokrych pokrzywach albo łopianie, w koszu z wikliny?
Wyrobów i przetworów własnych mało, czasem jakieś wędliny ukradkiem wędzone i sprzedawane bez zezwolenia sanepidu. Kto by przechodził taką drogę przez mękę? I tak by nie zezwolili. Szkoda gadać.
Zresztą gospodynie nie robią w domu już właściwie żadnych przetworów – wszystko mają z marketu, bo słoik słodkiej, zżelowanej wody z napisem „dżem” jest… tani. Rzadko kto z kupujących rozumie, że wyjątkowo tania szynka – dzisiaj tylko 2.99 za 100 gram, to zwykła cena 29.90 za kilogram. A wszelkie ceny poniżej, to już wyrób szynkopodobny z zapachów i proszków, masy tłuszczowej z dodatkiem wszelkich konserwantów. Fuj! W ogródkach wiejskich, bywają jeszcze jabłonie czy wiśnie sadzone ręką dziadków, dzisiaj zapuszczone, zaniedbane, ale nikt owoców nie zbiera, zwłaszcza jabłek. Jesienią gniją w trawie. Wnusio zje kiwi i bananka.
Rzemiosło nam umarło – próżno szukać struganych drewnianych łyżek – są za to z bambusa czy egzotycznego drewna robione w Wietnamie.Glinianych mis, garnków, też nie ma, mamy za to pięknie pakowane cienkie, chińskie filiżanki kiedyś rarytas królów, dzisiaj zalały już świat. Zamiast wiklinowych koszy, wiklinowych pojemników zabawek etc. (wikliny ci u na w bród) wszechobecny rakotwórczy plastik. Zamiast uprzęży ze skór, lejc, obróżek dla psów pasków do spodni – nic, bo komu potrzebne lejce i uprząż? A paski z plastiku obok, razem z resztą chińskiego towaru – miliardy zabawek dla dzieci z czegoś, czego nikt nie sprawdził, czy aby nieszkodliwe, okulary, które można kupić bez konsultacji z okulistą, dziwnie śmierdzące chemią puchate kapcie bajecznie tanie, ale nie wiem ile zawierają trujących substancji zabijających powoli, powodujących raka, alergie, bezpłodność i Bóg wie co jeszcze. Ale są tanie! Do tego kolorowe, więc ludzie chętnie kupują, bo drewno, wiklina, glina już takie kolorowe nie są.
Co mogę na koniec? Tylko tyle, że najbardziej mi żal:
Kolorowych jarmarków, blaszanych zegarków
Pierzastych kogucików, baloników na druciku
Motyli drewnianych, koników bujanych
Cukrowej waty i z piernika chaty

I naszych własnych rzemieślniczych wyrobów z polskiej gliny, drewna lipowego, skóry, wikliny, lnu, sitowia też mi żal. Ale to nigdy nie będzie tak tanie jak plastik z chińskiej sztancy, takie różowe i błyszczące.
Mam wrażenie, że Chiny traktują nas jak kiedyś europejscy żeglarze – naiwnych Afrykańczyków, rzucając nam lusterka i paciorki.
Dlatego lubię ten odradzający się powoli ruch nas, gospodyń domowych i naszych mężów, chwalących się własnoręcznie hodowanym zakwasem na chleb, sposobami wypiekania tego chleba. Lubię opowieści o przetworach, o zbudowanej w ogrodzie wędzarni, własnoręcznie zrobionej bajecznej nalewce, wiśniowym winie, a nawet bimberku z żyta i buraków.
Nie dajmy się!
Domowe, miejscowe, to zdrowe, łatwe, przyjemne i jaka satysfakcja! Lubię żegnać moich bliskich, kiedy wracają do siebie z moimi przetworami z lata.
Chleba tylko im nie daję. Synowa sama piecze.



 Targowisko gminne, fot. Maja Stasinowska, canna.pl/tuszyn/

8 komentarzy:

  1. Ja też unikam , tej plastikowej tandety , niestety wszędzie jej pełno , mieszkając w mieście od jakiegoś czasu tworzę swoją wiejską zagrodę , rano pieje 8 różnych gatunków kogucików , mogę cieszyć się swojskim jajkiem , czyli wszystko się da , a w czeluściach piwnicznych stoi prawdziwa wędzarnia , pachnąca swojską kiełbasą .
    Pozdrawiam serdecznie .

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja mam mocne postanowienie nauczenia się przetworów w tym roku...Po pierwsze, żeby oszczędzić córeczce cukru i konserwantów -nie ma jak dobra motywacja :-)Po drugie - bo odświeżyłam sobie "Dom nad rozlewiskiem" i tez tak chcę zamykać w słoiczki letnie smaki - nie ma jak dobra zachęta :-)
    Ps. Dziękuję Pani za "Irenę", właśnie skończyłam z łezką w oku. A na obiad była pomidorówka i mielacze ;-)

    OdpowiedzUsuń

  3. Najbardziej przykre jest to że sami z tych dobroci zrezygnowaliśmy,zauroczyły nas kolorem,często ładnym opakowaniem i ceną towary nie mające nic wspólnego z naszymi produktami.Przykre że nawet kobiety z mojej wsi/te młodsze/zrezygnowały z hodowli przydomowej czy grządek.Na szczęście to "zauroczenie" mija i wracają do łaski swojskie produkty .Tylko że coraz jest tych małych,dobrych gospodarstw mniej.

    OdpowiedzUsuń
  4. Trafnie poruszony problem, ja też już go zauważyłam. Chociaż dziwi mnie to, że w moim przypadku to mama zachwyciła się tym "dobrobytem" a ja, chyba w ramach buntu, robię sama chleb (pełnoziarnisty,razowy), przetwory i ciasta..

    OdpowiedzUsuń
  5. Obserwuję, Kochani, nawrót tych domowych przetworów.
    Panowie robią chleby, nalewki, wino. Panie w słoiczki zamykają to, co latem i jesienią znalazły na straganach. I ja jestem za tym, żeby ta frajda (celowo nie używam słowa moda) przechodziła na innych jak wirus. Moja synowa wzięła się za chleby, mój Siwy siedzi i rozrysowuje zewnętrzną wędzarnię z piecem chlebowym i altaną, żeby latem w „letniej kuchni” posiedzieć, zjeść nieskomplikowane ziemniaki ze zsiadłym mlekiem i w jakiś sposób żyć lokalnie, zwyczajnie, rodzinnie i zdrowo.

    OdpowiedzUsuń
  6. Mi się wydaje, że to z wiekiem przychodzi, że człowiek zatęskni za swojską nalewką, wypiekanym przez siebie chlebem, jabłkiem z własnego sadu i własnej roboty wędliną. Tak jest u mnie. Im starsza, tym więcej to doceniam, tak więc i sad załozony własną ręką i wędzarnia zrobiona, i nawleki swoje. Uwielbiam to!

    OdpowiedzUsuń
  7. obecne targi to totalny szajs i byle co , a szkoda ...
    kiedyś tylko tam jeżdziło się po coś ekstra, na prawdę przez duże E.
    A dziś ... smutna rzeczywistość.

    Ja 2 lata temu wybudowałam dom na wsi, w ciszy,przy granicy z lasem . Dopiero tu słyszę śpiew ptaków, czuję zapach sosny i mogę obżerać sie swoimi warzywkami czy ziółkami.

    Robimy z mężem przetwory, własne winko, nalewki i śmiejmy się innym w twarz, którzy sie wstydzą takiej roboty ...
    A to sam rarytas zamknąć lato w słoiku i czerpać rozkosze w zimie.

    Po częście czuje się ti jak Małgosia z rozlewiska i już w gwar wielkiego miasta za żadne skarby bym się nie wróciła.

    Pozdrawiam p. Gosiu cieplutko i mroźnie.
    Piękne wnioski dodadzą nam uroku ! :-)

    OdpowiedzUsuń
  8. zsiadłe mleko ...
    to dopiero, ja w wieku 33 lat skosztowałam dopiero co to za rarytas ...A teraz sama je robię, twarożek też już się nauczyłam.
    Radochy co nie miara, a jaka duma rozsadza.
    Mój M.też planuję wędzarnie
    Ajaj ... jak mi tu już pachnie tym wszystkim .
    Tylko z chlebkiem mam problemy ...
    jakoś nie wychodzi, może za dużo poezji, za mało serca, już nie wiem ;)
    Buzie, buzie ...

    OdpowiedzUsuń