niedziela, 1 września 2013

O pożegnaniach.

Z racji wieku uczestniczyłam w wielu, dlatego zabieram głos. I proszę nie traktować tego tekstu jako agitki. Ot, taka refleksja!
Przychodzi taka chwila, w której dowiadujemy się, że ktoś bliski zmarł i trzeba go odprowadzić na ostateczny spoczynek.
Mój pierwszy pogrzeb opisałam w Fikołkach na trzepaku:
„Samego pogrzebu nie pamiętam. Stypę - tak! Urządził ją Feliks Feliksowicz (jak żartobliwie nazywaliśmy syna dziadka, młodszego brata taty). Ówcześnie był już żonaty z piękną i wesołą Krysią. Mieszkali gdzieś na Pradze, w bloku dość nowym, w małym mieszkanku. Pamiętam wielki stół, przy którym siedzieliśmy bardzo ciasno usadzeni. Felek Młodszy zrobił pyszne jedzenie.
Po zimnych zakąskach na stół wjechały pieczone kurczęta, powodując moją chwilową radość. Chwilową, bo po pokrojeniu były... różowo-krwiste w środku. Niedopieczone! Byłam rozczarowana nie tylko kurczętami, ale też atmosferą przy stole.
Jako dziecko myślałam, że stypa będzie polegała na żałosnym opła­kiwaniu zmarłego, że Helasek (czyli babcia) będzie zawodziła i opłakiwała głośno śmierć dziadka, a nabożne chwile wspólnej rozpaczy uduchowią odejście zmarłego, czyli mojego wielkiego, kochanego dziadka z nosem jak wielka trąba, za którą tarmosiłam Go, siedząc Mu na kolanach. Gdzie tam! Babcia zdjęła kapelutek z welonem, goście na dzień dobry wypili po lufce i po drugiej na rozgrzewkę, zaczęto się głośno przedstawiać, kto jest kto, i „proszę, może jajeczko”. Babci obeschły łzy i poprosiła o śledzika, więc ja, rezygnując z zawodzenia, poprosiłam o tatara i nagle przy stole zrobiło się jak przy normalnym obiedzie.”
Kilka lat później zmarła babcia Hela, ale tego nie zapamiętałam. Pewnie była i msza i pogrzeb, ale coś takiego się stało, że nie mam tego w pamięci.
Minęło wiele lat. Zaczęły się inne pożegnania.
Najpierw Jola, 27 lat! Czerniak. Pozostawiła córeczkę i oszalałą z bólu Mamę – moją ciocie Alinę, i wujka Zenka. Kaplica protestancka na Młynarskiej. Pastor wchodzi – ciocia ledwo przytomna z rozpaczy. On zaczyna i skupia uwagę – pięknie mówi o Joli , jej życiu, cierpieniu i zaśnięciu, które ukróciło jej męki. Ciocia uspokaja się, zaczyna słuchać, łzy obsychają nam wszystkim. Zbiorowa terapia? Zrozumieliśmy wiele, pastor nas przeprowadził mądrze przez tę śmierć młodziutkiej Joli. Było pięknie.
Pogrzeb taty. Wojskowy cywilny – na Powązkach. Wszystko takie wojskowe, ogarnięte, stuk, stuk wkraczają żołnierze tupiąc butami – rozbijając ciszę. Stają obok trumny na której leży wojskowa czapka ojca. Po przyjaciołach ojca – starych i siwych chłopakach, zaciągają wartę młodzi żołnierze z jednostki w Brzegu, której honorowym członkiem był tatko. Potem wszystko z wojskowymi honorami, harcerze, poduchy z odznaczeniami i wymarsz, nie noga za nogą, z pojękiwaniem, ale dziarsko – po żołniersku! Salwa nad grobem! Harcerze nie wytrzymują, biegną szukać w trawie łusek. Tata byłby wzruszony. Piękny to był pogrzeb! Godny, męski.
Później niestety seria pogrzebów katolickich. Lata wczesne ’90 i kolejne pogrzeby stryja, stryjenki, zatem już w dwutysięcznych latach mojego szwagra i szwagierki, i … ten sam niesmak. Z mszy szwagierki, nieledwie 50 letniej świetnej naszej Maryli, wychodzę w połowie z córką, oburzona (podobnie jak z poprzednich). Kurcze! To jest pochówek konkretnej osoby, a nie polityczny wiec! Agitka, msza, w której mowa o… (??) tych okropnych komuchach, rządzie, premierze, o tym kogo wybieramy i czego mamy się wstydzić (?!) i potem modły za Jezusa, papieża, biskupów i kardynałów, a w trumnie leży ktoś, kogo ksiądz w ogóle jakby pomija! Jakby ta osoba na katafalku była tu przypadkiem! Na końcu jakieś „módlmy się za…..” i wychodzimy najpierw oczywiście dając na tacę.
No, nie… Nie podoba mi się. Nie.
Pogrzeb mojej mamy – ateistki. Dom pogrzebowy. Mistrz ceremonii mówi o mamie niezbyt długi, ale ładny tekst o tym, kim była. Potem ja, jako córka mówię o Niej, kim była dla mnie i dla moich dzieci. Na ekranie slide show (elektronika!) zdjęć mojej Mamy – od wczesnego dzieciństwa, po sędziwą staruszkę. Piękny! Takie resume…
Przy grobie głos zabierają Jej uczennice. Serce rośnie! Takie zasiała ziarno! Jej uczennice, stare i siwe mówią o Niej pięknie, wzruszająco!
Wczoraj pogrzeb mojej teściowej - Mamy.
Na katolickim Bródnie, cmentarzu, który nie przewiduje świeckości. Trudno – poradzimy sobie. Mama, absolutna ateistka od powojnia, zdeklarowana tak bardzo, że jeszcze miesiąc temu zastrzegała, żeby jej w kościele nie trzymać za nic w świeci! Żeby żadnej celebry, obcych mistrzów ceremonii, żeby wyłącznie rodzinnie! Synu – pamiętaj!
I tak było.
Piękny dzień, ciepło i słonecznie.
Jak już się uzbieraliśmy wszyscy wokół trumny, zabrał głos Jej syn, najczulszy opiekun ostatnich lat. Pięknie opowiedział, dlaczego taka forma pożegnania, kim była Mama dla niego, jakieś dwie, trzy anegdoty, świetliste wspomnienia i na koniec mu się głos podłamał. Zatem stanął wnuczek (33) i w lekkiej formie powiedział, że właściwie cieszy się, iż właśnie tak słonecznie i intymnie, we własnym gronie żegnamy babcię, a nie konwencjonalnie napompowani czarną rozpaczą w jakimś bezdusznym pomieszczeniu, bo jednak lekka i serdeczna oprawa złożona wyłącznie z nas – rodziny i przyjaciół bardzo do niej pasuje. Zatem pociągnął wątek osobisty i ciepło powiedział, kim dla niego była babcia, dlaczego tak bardzo ją kochał i co zapamiętał szczególnie. (znów jakieś miłe anegdoty). Potem poszłam ja i przemówiłam w swoim i drugiej (już nieżyjącej niestety synowej), jak wspominam Mamę jako teściową (a właściwie świekrę), czemu tak łatwo było mówić do niej "Mamo", że jak widać, biorąc lekki rozwód z mężem, nie przyszło mi do głowy rozwodzić się z Nią, i o tym że jednak wielkim jej szczęściem było to że wszyscy bardzo Ją kochaliśmy, choć czasem może brakowało jej bliższego kontaktu z nami (ostatnie lata była prawie ślepa i głucha). Bo kochaliśmy ją prawdziwie i serdecznie i Ona tu czuła. Potem wystąpił Wiesiek S. jakby w imieniu mieszkańców domu w którym mieszkała od wojny - ich Małej Ojczyzny. O swojej mamie – dozorczyni i długoletniej przyjaźni obu pań, o tym jaką była wspaniałą i dobrą sąsiadką, i jak widziano ich – moich teściów jako wspaniałą i dobrą rodzinę.
Z nami żegnała ją opiekunka ostatnich jej kilku lat – Grażynka, osoba niby obca a jednak i ona kochała babcię mocno, bo mówiła do niej – Mamo.
- Pani Grażynko, a czemu tak?
- Bo nawet moja mama nie była tak dobra dla mnie, jak pani Janka.
Porozmawialiśmy i już. Potem została pochowana.
Wszyscy byliśmy w dobrym i pogodnym nastroju, bo pożegnaliśmy ją w miłości i spokoju, rodzinnie i godnie, prawdziwie serdecznie. Zmarła mając 91 lat – zmęczona życiem i dysfunkcja organizmu, ale kochana jak mało kto.
I ten cywilny pogrzeb spełnił swoją rolę – pożegnania pięknej i dobrej osoby w sposób szczególnie tkliwy i serdeczny.
Chciałabym żeby mój syn i córka też mnie tak pożegnali. Koniecznie!
Obiecali że pochowają mnie w asyście piosenki Jaromira Nogawicy (to też wola mojego syna, żeby i Jego pochować z tą pieśnią): http://www.youtube.com/watch?v=M4aZeAC_moo


9 komentarzy:

  1. Na pogrzebie mojego dziadka był mistrz ceremonii . Sierpień godzina 17. Czekamy na cmentarzu.Podjeżdża samochód zakładu pogrzebowego.Jest cisza ,zgromadzili sie sami najbliżsi. Mistrz ceremonii pieknie wspominał mojego dziadka. To była taka piekna ( intymna mozna powiedziec )uroczystosc. Tylko najbliżsi, i to zachodzące słońce. Pierwszy raz uczestniczyłam w tak pięknym pogrzebie. Też bym tak chciała....

    OdpowiedzUsuń
  2. Pani Małgorzato, bardzo mi odpowiada Pani pomysł na pożegnanie bez udziału księdza. Chciałabym, żeby było tak osobiście i ciepło a nie sztampowo i bezdusznie. Też myślałam o ulubionej muzyce ale trudno mi wybrać tak dużo tych ulubionych. Mieszkam w małym mieście - to będzie zaskoczenie! Jak dotąd u nas sztampa. W moim życiu często się dostosowuję do różnych wymagań. To chociaż pogrzeb niech będzie szczery i po mojemu. Pozdrawiam i dziękuję za wpis. Margola

    OdpowiedzUsuń
  3. Wszystko zalezy od mistrza ceremonii, niezaleznie, czy jest nim pastor, pracownik firmy pogrzebowej czy krewny. Bywalam juz na róznych takich pogrzebach, wyciagajac wnoski na wlasna ewentualnosc... ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Są ludzie i ludzie... są księża i księża... Moja siostra lat 25 miała piękny pogrzeb katolicki, ksiądz mówił o niej , o jej życiu, kim była dla nas... Spokój, ułagodzenie bólu, refleksja...

    OdpowiedzUsuń
  5. Pani Małgosiu, własnie stwierdziła, że też tak chcę...MOże nie teraz jeszcze, ale ta pompa, z napompowanym księdzem przestała mi się podobac. Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  6. Pani Małgosiu, właśnie czytam Lilkę. Wcześniej było wszystko co Pani napisała. I nie mogę doczytać do końca. Strona 394 mnie zatrzymała. Odłożyłam książkę i weszłam na facebooka .... i własnym oczom nie wierzę. Zapraszają mnie do polubienia fanpage Pani. Znaczy mam wrócić do książki myslę sobie ... Dlaczego tak smutno Pani Małgosiu? "Ja kobieta"

    OdpowiedzUsuń
  7. Dziś we mnie tyle żalu.
    Od rana myślę ,że mam już dość.
    Zastanawiam się nad tym ostatnim słowem które będę chciała przekazać wszystkim zostającym po tej stronie.
    I już wiem.
    Napiszę list i poproszę o odczytanie właśnie w takiej sytuacji jaką opisujesz.

    OdpowiedzUsuń
  8. jakbym kaput :(to by mi na pewno nie odpowiadala otwarta trumna i czern w ubiorze oplakujacych po co to manifestowac skoro ci szczerzy i tak maja ja w sercu .

    OdpowiedzUsuń
  9. Pożegnania wpisane w nasze życie ....choć to takie trudne!!!Nasi bliscy zasługują na wspaniałe pożegnania i pamięć o nich która nigdy nie zgaśnie.

    OdpowiedzUsuń