poniedziałek, 30 grudnia 2013

Refleksyjnie i do przodu!

Jakby się tak zastanowić i prześledzić to, czym nas atakują media, to nie ma się z czego cieszyć a nawet – po głębszej analizie – załamka na całej linii.
Jakoś niczego, jako ludziska, nie nauczyliśmy się. Religie kręcą zbiorową świadomością w każdą stronę – bywa, że dobrą, ale fundamentaliści jednak (w każdej się znajdą i wrzeszczą najgłośniej) wykręcają wszelkie idee w stronę wojowania z kimś, czymś, z jakimś wrogiem diabłem. Ludzie przeciw ludziom. Smutne.
Czytam Narrenturm Sapkowskiego, Czytam Imię Róży Eco (tym razem uszami, jako audiobook) – mroki Średniowiecza to nieustanne prucie flaków jednych wierzących w jedynego Boga drugim wierzącym w tego samego Boga. Niepojęte! Inkwizycja, narzucanie wyłącznie swojej najmojszej prawdy za wszelka cenę, krucjaty i wojny, strach i stałe generowanie lęku, a jednocześnie sybaryckie życie biskupów, stosy i walka o przetrwanie tych najbiedniejszych. O traktowaniu kobiet nie wspomnę. Wszystko z Bogiem i Chrystusem na ustach.
I dzisiaj podobnie. Naród podzielony krzyżem a niegodziwości zamiatane pod dywan, wygenderowany (wydżenderowany) nowy diabeł, żeby jakoś zmienić wektor krytyki.
Nie napawa to radością i optymizmem.
Wielka finansjera, przekręty, afery, mordy, wredne ploty i pomówienia hien dziennikarskich, nieszczęścia – to spłynęło z mediów w tym roku szerokim strumieniem.
Nic tylko iść do GS-u i kupić sznur.
Ale... Gdy się skupić na tym, co sobie wybieramy na życie, co lubimy, kim się lubimy otaczać, kogo i czego słuchamy, może się okazać, że żyjemy w świecie – jakby – alternatywnym. Bez wojny ideologicznej, bez osobistych wrogów, bez nienawiści i szczucia. Może z dyskusjami ale ad rem a nie ad personam.
Za oknem, na spacerze, podczas rozlicznych wyjazdów i pobytów w różnych miejscach widzę i spotykam wiele osób szczęśliwych, zadowolonych i uśmiechniętych, mimo kłopotów, problemów z pieniędzmi i zdrowiem. Żyją zwyczajnie, pogodnie, kochają się, spotykają z przyjaciółmi, śpiewają w chórach albo zespołach ludowych, albo tylko przy goleniu. Hodują kota, psa, uprawiają ziemię albo jakieś ogródki, umieją godzinami opowiadać o tym, jak się szczepi jabłonie, jak się przechowuje hippeastrum do następnego kwitnienia, robią przetwory, nalewki, budują drewutnie albo samoloty...
Spotkałam wspaniałych artystów, których nikt nigdy nie zaprosi do telewizji (na szczęście!) realizujących swoje artystyczne pasje w małych środowiskach. Tak! Jest cały wielki, artystyczny świat poza telewizją i jej programami typu reality/talent show. I dobrze! Są pisarze, malarze i poeci niedostrzegani przez kapituły, tworzący pięknie, umieją wzruszyć, poruszyć, zaciekawić. Poznałam najzwyklejsze rodziny, w których toczy się dobre życie, w których jeszcze ciągle miłość „realizuje się” z szacunkiem i czułością. Rodziny patchworkowe, które cieszą się sobą, że są „zestawem powiększonym” i że więcej tu miejsca na różnorodność, sympatię i wsparcie, niż jakieś podjazdowe wojenki czy podszczypywanki. Tak! Są takie i jest ich niemało.
Dzięki spotkaniom z takimi ludźmi jeszcze nie zwariowałam, nie załamałam się po małej, dziwnej awanturze (zamiast rzeczowej rozmowy).
Oni, dobrzy ludzie, dają mi siłę i optymizm. Przekonanie, że jak długo tacy jesteśmy - spragnieni dobra, piękna, spokoju, serdeczności, uprzejmości, estymy, zwyczajnej radości życia – mamy wybór czym, kim się otaczamy, będzie nam dobrze i pięknie! Nauczymy tego nasze dzieci, może i wnuki?

Moja córka mieszkająca w Australii na pytanie: „jak tam jest” odpowiedziała po namyśle:
– Wiesz, tak trochę po brytyjsku, w sensie pewnej przejrzystości i porządku ale cały czas nastrój jakby wakacyjny. Ludzie się uśmiechają i nie są tak pospinani. Może to sprawa długiego lata? A może poluzowanego gorsecika?
 Podoba mi się. Już niedługo mam nadzieję wchłonąć tę atmosferę.

W Nowym Roku życzę Wam zatem mniej mediów, mniej plotek i kopania się z koniem, mniej uwagi poświęcanej tematom narzucanym przez plotkarzy i hejterów. Więcej uśmiechu, rodzinności, własnego, ciekawego życia, radości z wnuków, dzieciaków, ogrodu, z pracy, z kontaktów towarzyskich, przeżytych radości i wzruszeń. Kontakt z pięknymi ludźmi, zjawiskami (choćby to był piękny zachód słońca), przeżyciami, radość z osiągnięć i najzwyklejsza staroświecka miłość, to taka prosta recepta na dobre samopoczucie.
No i australijskiego luzu i słońca w kapeluszu życzę Wam, Kochani w tym Nowym 2014 Roku!


3 komentarze:

  1. Pani Małgorzato, życzę zatem wakacyjnej Australii! Pozdrawiam serdecznie.Ania M.

    OdpowiedzUsuń
  2. odnosze sie do tatka w slizgu na chodniczku !!!!!!! juz wiem,dlaczego Marli kazała mi przeczytać!

    OdpowiedzUsuń
  3. Z przyjemnoscia dotarlam do Pani bloga. Przeczytalam wszystkie Pani ksiazki, ktore sa mi bardzo bliskie. Teraz juz nie mam czasu kontynuowac, musze isc po moich prawie 6 letnich zerowkowiczow (chlopaki blizniaki) ale wroce do pani wieczorem. Luty juz, ale i tak zycze Pani najlepszego roku 2014 <3

    OdpowiedzUsuń