czwartek, 22 maja 2014

Podróż bardzo sentymentalna.

Byłam w Goniądzu, Siwy szuka możliwości polowań na ptaki. Fotografuje je pięknie, a okolice sa przecież zagłębiem! 
Skoro Goniądz, to czmychnęliśmy do Szafranek - mojej wsi z dzieciństwa.
Bednarka – jedna z najpiękniejszych dróg wiejskich dzisiaj też ładna, choć bardziej zabudowana.
Niestety, też dwoma willami kompletnie oderwanymi architektonicznie od zabudowy wiejskiej. Trudno mieć pretensje, ale razi.
Dalej od Goniądza – pastwiska i wierzby, piaszczysta droga, wszystko jakby zastygłe lata temu.
Piękne!
Szafranki witają starym mostkiem nad strugą – potoczkiem zasilającym Biebrzę.
Na tym mostku spotykaliśmy się wieczorami – po jednej stronie chłopcy po drugiej panny. Mówiło się na niego: klub. Wieczorem szło się do klubu! :-)

Zapukałam do domu Staśka Wróbla, czyli rybaka, co to przywoził łodzią, we czwartki, ryby łowione siecią w załomach i zakolach Biebrzy. Ona wówczas zawierała w swoich zakamarach cały Atlas Ryb polskich rzek! Wielkie bogactwo.
Niegdyś wielki, ryży (dokładnie tak - ryży) chłop, siedzi dzisiaj siwiutki, ledwo co kojarzący. Uśmiechnął się, jak mnie synowa przedstawiła. Oczy się zaszkliły...

Potem już przy stole z dziewczynami - śmiechy i gadanie z Haliną, bo właśnie ją tu zastałam (na stałe mieszka w Goniądzu) i Tadziu przyjechał na chwileczkę, bo pracuje na stacji benzynowej. Na tę okazję zamknął ją na haczyk! Żeby się zobaczyć z kumpelką z dzieciństwa!  Ha! To wieś, nikt mu nagany nie wpisze.
Wspominałyśmy to jedzenie zupy na schodach starego domu. Tam nam najbardziej smakowało! W takich talerzach metalowych, emaliowanych. Zazwyczaj to była szczawiówka, gęsta od ziemniaków jajek i śmietany, żeby sytniejsza była, w miskach ale tu to chyba ziemniaki z jajem sadzonym. Na zdjęciu za nami siedzi stary dziadek, co to od wojny miał stale niezarastającą ranę na urwanej pod kolanem nodze.
I dzisiaj jestem wdzięczna mojej Mamie, że nie zaganiała nas do stołu.
Cały rok siedziałam ładnie i grzecznie przy stole, w wakacje mogłam po swojemu! W wakacje nic nie musiałam, choć mama mnie napominała "najpierw obowiązek, potem przyjemność, więc może pojedziesz z dziewczynkami do żniw?" No jasne!!! Do sianokosów, do żniw, do krów, do świń, do czego tylko! A potem kąpiele w Biebrzy, bieganie po lasach i pastwiskach, starych bunkrach. Jazda na oklep na koniu Wróblów z Tadzikiem, którego w książce (Fikołki na trzepaku) nazwałam Sławkiem, bo się „nałożył” ze Sławkiem od Krymskich.
Wybacz Tadziu!
Nic się nie zmieniłeś! Masz po ojcu ryży łeb, uroczy uśmiech i najniebieściejsze oczy, jakie widziałam! (Tak, tak, mogłabym napisać najbardziej niebieskie, ale „najniebieściejsze” brzmią bardziej po tutejszemu). Halina też niezmieniona prawie wcale, szczuplutka, wdówka od 20 lat. Podkreśla to. Widocznie bardzo kochała męża i już dla nikogo serca nie otworzyła. Odchowała dzieci. Rozmawiamy… Tadzio wali mi prosto w oczy, że pogrubiałam. Szczery ale uśmiechnięty, więc to z serca.
Ponad 40 lat się nie widzieliśmy.
Wieś się trochę zmieniła, zmarła stara Akermanowa (98!), akurat wywieszali fioletowe flagi jak jechaliśmy.
Na pożegnanie dostaliśmy „flakon” kryształowego, swojskiego bimbru!
Wzruszenie mnie trzyma cały czas, Może by tak spotkać się raz jeszcze w szerszym gronie?
Pogadać, powspominać? Podobno osuszone rozlewiska Biebrzy znów zalewają, powraca naturalne środowisko, droga nad rzekę znów jest, bo kiedyś zarosła całkiem.

…Kocham wieś. Szafranki zastygłe w pamięci - bardzo. 

Zjadamy coś na schodkach starego domu.
Danka, ja śpiąca widać, nogi Eli, dziadek, Jaśka i Halina.

1 komentarz:

  1. Piękne są te Twoje wspomnienia, zresztą już "Fikołki..." to potwierdziły! Jak ja Ciebie Gosiu rozumiem, bo to samo przeżywałam w 2002 roku po odwiedzając mój ukochany Ceków, wieś pod Kaliszem, w której spędzałam letnie wakacje od 1953 do 1965! Też było spotkanie i to z najbliższą koleżanką, która akurat przyjechała z synami z Francji, w której mieszka od wielu lat. Opowiadaniom nie było końca! I tyle się pamięta...

    OdpowiedzUsuń