niedziela, 12 kwietnia 2015

Ja też zapytam o czytanie.

"Ale książka to przecież nie jest dokładnie to samo co nabiał czy śrubki"
http://wyborcza.pl/1,75968,17735310.html

No, nie wiem, dzisiaj chyba to taki sam towar jak inne. A jeśli mówi się, że to artykuł pierwszej potrzeby, to czemu państwo nie dotuje artykułów jeszcze bardziej potrzebnych takich jak jedzenie, prąd, woda? I dlaczego ma dotować książki? To przekorne pytanie – wiem, ale samo się nasuwa, gdy mamy gospodarkę rynkową.
Jest jeszcze gorzej – Ministerstwo Kultury zamiast otoczyć troską biblioteki i nacisnąć na edukację woli rozdawać publiczne pieniądze na świątynie.

Skąd przekonanie, że tania książka znajdzie nabywcę, jeśli nabywca w ogóle nie interesuje się książkami? Nie jest rozbudzony intelektualnie? To chyba pierwsza i najważniejsza odpowiedź na pytanie – dlaczego Kowalski nie czyta?
Jest  ponoć 10 000 000 domów w których książki się "nie komponują". No właśnie! Zamarłe intelektualnie społeczeństwo buduje sobie domy, w których są modne meble i różne gadżety ale nie ma regałów z książkami, bo one przypominają „mordęgę”, czyli szkołę. Czyli coś w systemie EDU nawaliło.
Myślę, że winę za ten stan rzeczy ponosi edukacja podstawowa, dzieci zamiast pędzić z materiałem powinny być nauczone technicznie sprawnego czytania, pisania i liczenia. Ambitny materiał powinien poczekać.
Pamiętam czasy, gdy z mozołem uczyłam się ładnie stawiać literki i czytać płynnie. W szkole i w domu. Tysiące kółeczek, laseczek i trzymania się linii – to nauka harmonii, staranności i cierpliwości. Podobnie czytanie – od dukania do płynnej interpretacji – na lekcjach po kolei wskazywani przez panią czytaliśmy na głos czytanki do trzeciej klasy, aż do osiągnięcia efektu. Wtedy książki wchodziły „same”! Uważam, że to jest bardzo ważny czynnik. Prawie wcale nie brany pod uwagę dyskusjach, a przecież to podstawa.

Następna przyczyna sprawiająca, że książek Polak nie kupuje, to nawyk, cena i dostępność.  Sprychał mnie krytyk literacki, gdy powiedziałam publicznie, że książka to taki sam towar, jak każdy inny. Bo tak dzisiaj jest! W PRL były książki w księgarniach (wbrew obiegowej opinii „znawców”), i na Dniach Książki i Prasy tłumy! Mam książki z tego czasu na półkach, czytam w stopce nakłady - do pozazdroszczenia! Zwłaszcza literatura polska ale i klasyka światowa to przeciętnie 30000 – 50000 egz. bo były dotowane. (Mam czwarte wydanie słynnych Skiroławek – nakład 700000 egz!) Fantastyka szła jak ciepłe bułeczki.
No to dotować czy nie? Czy tańsza książka zostanie kupiona? Doceniona jako coś równie potrzebnego jak chleb?

OK. A jak już ujednolici się dzisiaj cenę książki, to zapewne …wzwyż? Będzie kosztowała średnio 50 PLN. Drogo...
Jakoś też nie wierzę, żeby usztywnienie ceny książki zadziałało np na EMPiK, który tak czy siak bez regulacji prawnych będzie żądał od wydawców wielkich rabatów.
Jednak TO jest i powinna być bitwa między wydawcami i tym upadającym molochem. A wydawcy siedzą cicho. Do dyskusji namawia się krytyków i pisarzy. Pogadali, pokłócili się publicznie, poobrażali i tyle.
EMPiK czy Matras wielu ludziom jest po drodze – to zupełnie inna kategoria niż małe księgarnie. Próbowałam to wyjaśnić bezskutecznie moim zagniewanym rozmówcom. Bywam w centrach handlowych okazjonalnie i widzę, że rodzina, która przyszła po buty, spożywkę, albo tylko odbyć „windows shopping” zajrzy i do EMPiKu czy Matrasa – panowie do muzyki i książek, panie do prasy kolorowej i książek, albo na odwrót i zazwyczaj coś tam kupią.
To też kwestia logistyki – małe księgarnie mieszczą się najczęściej przy ulicach, przy których nie ma jak zaparkować, więc ich klientami są ludzie korzystający z transportu miejskiego, spacerujący po mieście, mający czas żeby wejść do księgarni. Do centrów handlowych przyjeżdża się najczęściej samochodem i zostawia go na parkingu. Już wiadomo, że mamy sporo czasu do łażenia więc jak ludzie przyjechali po buty czy czapkę, to zajrzą też do EMPiKu. Z dziećmi, którym w nagrodę też się kupi książeczkę. W tygodniu nie ma na to czasu – to wszak norma. I jeśli zabraknie na ich trasie EMPiKu (lub czegoś podobnego, innej księgarni w centrach handlowych – i to miałam na myśli rozmawiając z panem z Metra), to poprzestaną na kieckach i spożywce. Nie trafią do księgarni, bo jej nie mają na osiedlu, we wsi w miasteczku - po drodze.

Biorąc pod uwagę żale dyskutantów, że w księgarniach i w EMPiKach nie ma wszystkich książek, na jakie mielibyśmy apetyt, śpieszę donieść, że wobec boomu wydawniczego ( ponad 100 nowości wychodzących TYGODNIOWO!) zadowalająca nas księgarnia mająca "wszytko",musiałaby mieć powierzchnię hali odlotów w Dubaju.
Tak więc dzisiaj książka sprzedaje się zarówno w Biedronkach, w kioskach Inmedio, w księgarniach i księgarenkach, w salonach EMPiK (wespół z chińskim drobiazgiem typu guziki, pasmanteria i trzepaczki do kawy i wszystko do dekupażu (bo inaczej im się budżet nie spina - pytałam), w księgarniach internetowych – i tam chyba przenosimy się powoli. Tam jest "wszystko" - od archiwaliów po gorące nowości. 
Mieszkańcy pozbawieni bliskości księgarń kupują w Necie. Nie tylko książki papierowe ale e-booki, audiobooki też, bo to nowa, coraz fajniejsza oferta do słuchania, gdy ręce zajęte czyli gdy uprawiamy sport, sprzątamy czy podróżujemy.
I PR - czy telewizja publiczna serwuje nam programy o książkach? Reklamuje je zachęcając do czytania? Zamiast pluszczących się celebrytów czy popisujących dzieci może tak ciekawy program o książkach? Nie gadające głowy staje jęczące o tym jak to fatalnie piszemy, a zachęta do czytania, słuchania świetnych pozycji? Grażyna Torbicka (od lat) daje radę z filmem, to może ktos równie sympatyczny i wiatygodny, obeznany mógłby coś o literaturze? 

Na koniec Krzysztof Varga z którym się zgadzam:
Na wakacjach byłem akurat we Francji i mniej więcej orientuję się, jak tam wygląda sytuacja czytelnicza – a jest zupełnie inna niż w Polsce. Pomijając ogromne francuskie tradycje w tej dziedzinie, wypadamy na tym tle fatalnie. Mam swoją teorię, że tak naprawdę wynika to z braku mieszczaństwa w Polsce. Mieszczaństwa w sensie nie pejoratywnym, czyli drobnomieszczaństwa i kołtuństwa, ale takiej warstwy społecznej, która uważa, że powinna być mniej więcej na bieżąco z lekturami i aktualnymi wydarzeniami kulturalnymi, choćby z powodu snobizmu.
Kiedy spojrzymy na kraje europejskie, które mają najwyższy poziom czytelnictwa – takie jak państwa skandynawskie, Francja, Niemcy, Czechy – to nie tylko jest w nich silne mieszczaństwo i jego tradycja, lecz także są to kraje zlaicyzowane. To ciekawa paralela, że w krajach, w których Kościół nie odgrywa tak dużej roli jak w Polsce, czytelnictwo jest większe. Z tym, że nasi dobrzy chrześcijanie, zdaje się, Biblii też za bardzo nie czytają. I to jest właściwie punkt do szerszej dyskusji, dlaczego tak mało czytamy.”
PS w małych miasteczkach księgarnie są połączone ze sklepem papierniczym, są też koszulki i jakieś tam inne badziewko. "Czemu?" - zapytałam - pani odpowiada - "z samych książek nie utrzymam sklepu. Ludzie nie kupują..."
Ale na gadżety m
ają. 

5 komentarzy:

  1. W TV amerykańskiej, ale nadawane też na naszych kanadyjskich kanałach, co dzień jest program, w którym cztery celebrytki rozmawiają o różnych sprawach, a raz w tygodniu o książkach, które czytały i polecają. Tak poznałam kilku świetnych autorów. Nie wiem, na którym miejscu w Kanadzie plasuje się czytelnictwo, ale książki praktycznie można kupić wszędzie. W wielkim centrum handlowym są księgarnie większe, ale książki są też sprzedawane w sklepach gdzie są cuchy , sprzęt różny, żywność i inne, w drogeriach gdzie są lekarstwa i kosmetyki i 100 innych różności, w sklepikach ( nazwanych short stop) czynnych 24 h , i właściwie wszędzie gdzie się obrócisz. I wielkiej hurtowni o nazwie Costco, gdzie sprzedaje się żywność w większych opakowaniach. Poza tym znane są sklepy “ Used Books”, or “Second Hand Books”. Nawet taka organizacja jak Armia Zbawienia ma w swoich sklepach używane książki. Uważam, że żadna z tych form sprzedaży i rozprowadzania nie uwłaszcza książce, ani autorowi, ważne jest, żeby była dostępna w łatwy i ekonomiczny sposób. Osobiście bym wolała, żeby moje książki były dostępne w Biedronce, niż w jakiś skomplikowany sposób w Empiku, gdzie, jak twierdzi mój wydawca, najpierw trzeba zamówić przez Internet a potem odebrać. Już ten sam sposób kupowania może zniechęcić. Czyż nie lepiej postawić kilka lub kilkanaście tytułów w drogerii, lub w sklepie z artykułami codziennymi? Poza tym od dawna wiadomo, że jak się sprzedaje taniej, to się sprzedaje więcej, więc ceny powinny być na każdy portfel.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wprawdzie rozpisałam się w poprzednim komentarzu, ale nie mogę sobie odmówić opowiedzenia o systemie bibliotecznym w Kanadzie, a przynajmniej w Ontario. Jeśli szukasz tytułu i nie znajdziesz go w swojej pobliskiej bibliotece, zamawiasz go internetowo i jeśli jest dostępny w innej fili biblioteki w mieście dostajesz ten egzemplarz w ciągu dwóch dni. Jeśli jest do niego kolejka, no to normalnie czekasz w kolejce. Oddać też możesz do najbliższe sobie biblioteki. Jeśli nie ma książki w twoim mieście, możesz za niewielką opłatą sprowadzić z Toronto, czy Ottawy. Wszystko po to żeby rozpropagować czytelnictwo. W bibliotekach też działają kluby czytelnicze, gdzie ludzie się spotykają i dyskutują o przeczytanej książce. Niestety polskiego klubu czytelniczego nie ma, a kiedy chciałam namówić parę osób na założenie w moim mieście, spotkałam się z pełnym pobłażania uśmiechem

    OdpowiedzUsuń
  3. Sądzę, że to w szkole zabija się czytelnictwo (o ironio).
    Skutecznie i nieodwracalnie.
    Nieciekawymi lekturami.
    Ich męczącą, nudną analizą.
    Nie mam na to pomysłu.
    Ale wierzę, że jest na to sposób.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie wiem skad sie bierze milosc do ksiazke, ja czytam namietnie, odkad nauczylam sie czytac, srednio po 10 ksiazke w miesiacu. I sa to rozne lektury, od biografii, poprzez przygodowe, romanse i sensacje kryminalna :) Kara dla mnie to bylo odebranie ksiazki do czytania!

    OdpowiedzUsuń
  5. Poprzedniczka jednak dobrze pisze - nieciekawe lektury w szkole zabijaja chec czytania. Teraz np. w I klasie dzieci przerabiaja bajke Szewczyk Dratewka, ktora ja dzieciom czytalam jak mieli 3 latka? Dla nich to nuda, ciekawi ich Harry Potter czy Mikolajek...

    OdpowiedzUsuń