Z racji wieku uczestniczyłam w wielu, dlatego
zabieram głos. I proszę nie traktować tego tekstu jako agitki. Ot, taka refleksja!
Przychodzi taka chwila, w której dowiadujemy się, że
ktoś bliski zmarł i trzeba go odprowadzić na ostateczny spoczynek.
Mój pierwszy pogrzeb opisałam w Fikołkach na
trzepaku:
„Samego pogrzebu nie pamiętam. Stypę - tak! Urządził
ją Feliks Feliksowicz (jak żartobliwie nazywaliśmy syna dziadka, młodszego
brata taty). Ówcześnie był już żonaty z piękną i wesołą Krysią. Mieszkali
gdzieś na Pradze, w bloku dość nowym, w małym mieszkanku. Pamiętam wielki stół,
przy którym siedzieliśmy bardzo ciasno usadzeni. Felek Młodszy zrobił pyszne
jedzenie.
Po zimnych zakąskach na stół wjechały pieczone
kurczęta, powodując moją chwilową radość. Chwilową, bo po pokrojeniu były...
różowo-krwiste w środku. Niedopieczone! Byłam rozczarowana nie tylko
kurczętami, ale też atmosferą przy stole.
Jako dziecko myślałam, że stypa będzie polegała na
żałosnym opłakiwaniu zmarłego, że Helasek (czyli babcia) będzie zawodziła i
opłakiwała głośno śmierć dziadka, a nabożne chwile wspólnej rozpaczy uduchowią
odejście zmarłego, czyli mojego wielkiego, kochanego dziadka z nosem jak wielka
trąba, za którą tarmosiłam Go, siedząc Mu na kolanach. Gdzie tam! Babcia zdjęła
kapelutek z welonem, goście na dzień dobry wypili po lufce i po drugiej na
rozgrzewkę, zaczęto się głośno przedstawiać, kto jest kto, i „proszę, może
jajeczko”. Babci obeschły łzy i poprosiła o śledzika, więc ja, rezygnując z
zawodzenia, poprosiłam o tatara i nagle przy stole zrobiło się jak przy
normalnym obiedzie.”
Kilka lat później zmarła babcia Hela, ale tego nie
zapamiętałam. Pewnie była i msza i pogrzeb, ale coś takiego się stało, że nie
mam tego w pamięci.
Minęło wiele lat. Zaczęły się inne pożegnania.
Najpierw Jola, 27 lat! Czerniak. Pozostawiła córeczkę
i oszalałą z bólu Mamę – moją ciocie Alinę, i wujka Zenka. Kaplica protestancka
na Młynarskiej. Pastor wchodzi – ciocia ledwo przytomna z rozpaczy. On zaczyna
i skupia uwagę – pięknie mówi o Joli , jej życiu, cierpieniu i zaśnięciu, które
ukróciło jej męki. Ciocia uspokaja się, zaczyna słuchać, łzy obsychają nam
wszystkim. Zbiorowa terapia? Zrozumieliśmy wiele, pastor nas przeprowadził
mądrze przez tę śmierć młodziutkiej Joli. Było pięknie.
Pogrzeb taty. Wojskowy cywilny – na Powązkach.
Wszystko takie wojskowe, ogarnięte, stuk, stuk wkraczają żołnierze tupiąc
butami – rozbijając ciszę. Stają obok trumny na której leży wojskowa czapka
ojca. Po przyjaciołach ojca – starych i siwych chłopakach, zaciągają wartę
młodzi żołnierze z jednostki w Brzegu, której honorowym członkiem był tatko.
Potem wszystko z wojskowymi honorami, harcerze, poduchy z odznaczeniami i
wymarsz, nie noga za nogą, z pojękiwaniem, ale dziarsko – po żołniersku! Salwa
nad grobem! Harcerze nie wytrzymują, biegną szukać w trawie łusek. Tata byłby
wzruszony. Piękny to był pogrzeb! Godny, męski.
Później niestety seria pogrzebów katolickich. Lata
wczesne ’90 i kolejne pogrzeby stryja, stryjenki, zatem już w dwutysięcznych
latach mojego szwagra i szwagierki, i … ten sam niesmak. Z mszy szwagierki,
nieledwie 50 letniej świetnej naszej Maryli, wychodzę w połowie z córką,
oburzona (podobnie jak z poprzednich). Kurcze! To jest pochówek konkretnej
osoby, a nie polityczny wiec! Agitka, msza, w której mowa o… (??) tych
okropnych komuchach, rządzie, premierze, o tym kogo wybieramy i czego mamy się
wstydzić (?!) i potem modły za Jezusa, papieża, biskupów i kardynałów, a w
trumnie leży ktoś, kogo ksiądz w ogóle jakby pomija! Jakby ta osoba na
katafalku była tu przypadkiem! Na końcu jakieś „módlmy się za…..” i wychodzimy
najpierw oczywiście dając na tacę.
No, nie… Nie podoba mi się. Nie.
Pogrzeb mojej mamy – ateistki. Dom pogrzebowy.
Mistrz ceremonii mówi o mamie niezbyt długi, ale ładny tekst o tym, kim była.
Potem ja, jako córka mówię o Niej, kim była dla mnie i dla moich dzieci. Na
ekranie slide show (elektronika!) zdjęć mojej Mamy – od wczesnego dzieciństwa,
po sędziwą staruszkę. Piękny! Takie resume…
Przy grobie głos zabierają Jej uczennice. Serce
rośnie! Takie zasiała ziarno! Jej uczennice, stare i siwe mówią o Niej pięknie,
wzruszająco!
Wczoraj pogrzeb mojej teściowej - Mamy.
Na katolickim Bródnie, cmentarzu, który nie
przewiduje świeckości. Trudno – poradzimy sobie. Mama, absolutna ateistka od
powojnia, zdeklarowana tak bardzo, że jeszcze miesiąc temu zastrzegała, żeby
jej w kościele nie trzymać za nic w świeci! Żeby żadnej celebry, obcych
mistrzów ceremonii, żeby wyłącznie rodzinnie! Synu – pamiętaj!
I tak było.
Piękny dzień, ciepło i słonecznie.
Jak już się uzbieraliśmy wszyscy wokół trumny,
zabrał głos Jej syn, najczulszy opiekun ostatnich lat. Pięknie opowiedział,
dlaczego taka forma pożegnania, kim była Mama dla niego, jakieś dwie, trzy
anegdoty, świetliste wspomnienia i na koniec mu się głos podłamał. Zatem stanął
wnuczek (33) i w lekkiej formie powiedział, że właściwie cieszy się, iż właśnie
tak słonecznie i intymnie, we własnym gronie żegnamy babcię, a nie
konwencjonalnie napompowani czarną rozpaczą w jakimś bezdusznym pomieszczeniu,
bo jednak lekka i serdeczna oprawa złożona wyłącznie z nas – rodziny i
przyjaciół bardzo do niej pasuje. Zatem pociągnął wątek osobisty i ciepło
powiedział, kim dla niego była babcia, dlaczego tak bardzo ją kochał i co
zapamiętał szczególnie. (znów jakieś miłe anegdoty). Potem poszłam ja i
przemówiłam w swoim i drugiej (już nieżyjącej niestety synowej), jak wspominam
Mamę jako teściową (a właściwie świekrę), czemu tak łatwo było mówić do niej
"Mamo", że jak widać, biorąc lekki rozwód z mężem, nie przyszło mi do
głowy rozwodzić się z Nią, i o tym że jednak wielkim jej szczęściem było to że
wszyscy bardzo Ją kochaliśmy, choć czasem może brakowało jej bliższego kontaktu
z nami (ostatnie lata była prawie ślepa i głucha). Bo kochaliśmy ją prawdziwie
i serdecznie i Ona tu czuła. Potem wystąpił Wiesiek S. jakby w imieniu mieszkańców
domu w którym mieszkała od wojny - ich Małej Ojczyzny. O swojej mamie –
dozorczyni i długoletniej przyjaźni obu pań, o tym jaką była wspaniałą i dobrą
sąsiadką, i jak widziano ich – moich teściów jako wspaniałą i dobrą rodzinę.
Z nami żegnała ją opiekunka ostatnich jej kilku lat
– Grażynka, osoba niby obca a jednak i ona kochała babcię mocno, bo mówiła do
niej – Mamo.
- Pani Grażynko, a czemu tak?
- Bo nawet moja mama nie była tak dobra dla mnie,
jak pani Janka.
Porozmawialiśmy i już. Potem została pochowana.
Wszyscy byliśmy w dobrym i pogodnym nastroju, bo
pożegnaliśmy ją w miłości i spokoju, rodzinnie i godnie, prawdziwie serdecznie.
Zmarła mając 91 lat – zmęczona życiem i dysfunkcja organizmu, ale kochana jak
mało kto.
I ten cywilny pogrzeb spełnił swoją rolę –
pożegnania pięknej i dobrej osoby w sposób szczególnie tkliwy i serdeczny.
Chciałabym żeby mój syn i córka też mnie tak
pożegnali. Koniecznie!