Wiele lat temu, kiedy byłam mała, restauracje były
nam, dzieciom, właściwie nieznane. Za to znane były obiady u babci czy cioci,
czyli tzw. gościowanie.
Były gdzieś w dalekim świecie, na przykład w Śródmieściu albo na Starówce restauracje, z których zalatywało jedzeniem a wieczorami i muzyką, bo był i dancing, ale to było równie odległe, wyjątkowe, jak wesołe miasteczko czy cyrk, który przyjeżdżał do miasta raz na rok.
Były gdzieś w dalekim świecie, na przykład w Śródmieściu albo na Starówce restauracje, z których zalatywało jedzeniem a wieczorami i muzyką, bo był i dancing, ale to było równie odległe, wyjątkowe, jak wesołe miasteczko czy cyrk, który przyjeżdżał do miasta raz na rok.
Pamiętam jak mojemu tacie się
ciut polepszyło i zaczął raz w miesiącu zapraszać mnie i mamę do restauracji. A
tam, proszę ja was, frytki!!! Za moich dziecinnych lat frytek się w domach nie
smażyło, kto marnowałby flaszkę oleju na fanaberie? Nie było bud z frytkami i
hotdogami, ani mrożonek. TAK! Nie wymyślono jeszcze mrożonek, więc nie było w
sklepach frytek karbowanych, ani cieniuśkich typu toothpick, amerykańskich ze skórką – ŻADNYCH!
Wracając do restauracji – tam
te cuda bywały! I jeszcze bywały tam dania takie, jakich ani babcia, ani ciocia nie wymyśliły.
U babci czy cioci to był faszerowany kurczak albo sznycle, pieczony schab, albo
- co najgorsze - bitki w sosie z kaszą. Dorośli się objadali, chwalili kaszę, że
taka sypka (blee), albo że kopytka mięciuchne, czy buraczki (ojeja, jak można
było lubić buraczki?!) znakomite!
Mama i ja będąc w restauracji z tatą miałyśmy każda swoją frajdę. Mama, bo nie musiała gotować i zmywać, a ja że były frytki i kelner, który się nachylał i pytał, co bym chciała, bo był tam i rumsztyk w karcie, i rostbef po angielsku, i chateaubriand z polędwicy, i stek wieprzowy z cebulką, i szaszłyk, i sztufada w sosie myśliwskim. Jej!
Ciotka Zośka, u której jadało się czasem na spotkaniach rodzinnych pyszności, opowiadała mi jak ją odwiedził kuzyn Felek z synkiem. Rafałek miał z 9 lat i pałaszował ciociny obiad z apetytem, a potem, żeby ciocię wychwalić pod niebiosa, powiedział jej z wielką miłością w oku:
Mama i ja będąc w restauracji z tatą miałyśmy każda swoją frajdę. Mama, bo nie musiała gotować i zmywać, a ja że były frytki i kelner, który się nachylał i pytał, co bym chciała, bo był tam i rumsztyk w karcie, i rostbef po angielsku, i chateaubriand z polędwicy, i stek wieprzowy z cebulką, i szaszłyk, i sztufada w sosie myśliwskim. Jej!
Ciotka Zośka, u której jadało się czasem na spotkaniach rodzinnych pyszności, opowiadała mi jak ją odwiedził kuzyn Felek z synkiem. Rafałek miał z 9 lat i pałaszował ciociny obiad z apetytem, a potem, żeby ciocię wychwalić pod niebiosa, powiedział jej z wielką miłością w oku:
– Ciociu! U ciebie jest
pysznie jak… w restauracji!
Ha! Dzisiaj restauracje i knajpy chcąc zdobyć klienta piszą, że: „U nas jak u mamy!” (zamiennie – babci).
Ha! Dzisiaj restauracje i knajpy chcąc zdobyć klienta piszą, że: „U nas jak u mamy!” (zamiennie – babci).
Właśnie zastanawiałam się, kiedy odkryliśmy restaurację jako zamiennik, jako alternatywę do niedzielnego (czy każdego innego) obiadu? Późno.
Dzisiaj to już się stało normalne – pójść do restauracji. Czy to bar mleczny, knajpka, czy restauracja – jednak stać nas raz na jakiś czas, a już zwłaszcza w podróży! Już Polak nie taszczy ze sobą na wczasy maszynki spirytusowej i tony puszek gulaszu angielskiego i rosołu w proszku. Na świecie karmienie ludzi jest bardzo powszechne i zależy od zasobności kieszeni czy zjemy w przydrożnym grillu, rodzinnej karczmie, czy na salonach ze śnieżną bielą obrusów, kelnerami we frakach, gdzie zupę podaje się w filiżance wielkości połówki mandarynki, a nad drugim daniem zapłaczemy żałośnie, widząc malusią kupkę wymyślnie ułożonego jedzenia w gustownych bryzgach sosu, na talerzu o powierzchni hektara kwadratowego. Tu płacimy za nazwisko szefa, za gotowanie w ciekłym azocie albo w próżni – jeśli chcemy, oczywiście!
Bo jeśli nie, to ufamy małym, rodzinnych restauracyjkom, w których ludzi zawsze pełno – to oznaka, że dobrze tam karmią.
Ze zdziwieniem dowiedziałam się,
że nawet biedne Tajki zdecydowały się na karmienie rodziny w knajpie obok
miejsca zamieszkania, bo gdy policzyły prąd, produkty, wodę, środki czystości
okazało się, że ekonomiczniej jest zjeść to samo, co ugotowałaby gospodyni
obok, w barze, często u sąsiadki, bo barów tam mnóstwo.
U nas wciąż to jeszcze rodzaj luksusu – zjeść w knajpie, „na mieście” to jednak ho, ho!
Owszem bywa, że uroczy pan domu zabiera rodzinę na hamburgera z frytkami, albo na pizzę do sieciówki przy okazji zakupów w megastorze, ale pominę to milczeniem, żeby owego fast foodu nie okrasić jakim niezdrowym przymiotnikiem. Wspólna, rodzinna wyprawa na obiad do restauracji stale jeszcze nie mieści się nam w standardach. A że po podliczeniu składników spożywczych, wody, gazu, a też czasu na gotowanie i zmywanie, wyszłoby taniej, to już nas jakby nie interesuje. I tylko tak myślę, że w domach często tata zjada obiad przed telewizorem, mama przy kuchni rozmawiając przez telefon z siostrą albo mamusią, a dzieci w pokojach przed komputerami. W restauracji musieliby siedzieć przy stole, nie trzymać na nim łokci, nie hałasować, nie kłócić się i… rozmawiać.
A to może okazać się trudne!
U nas wciąż to jeszcze rodzaj luksusu – zjeść w knajpie, „na mieście” to jednak ho, ho!
Owszem bywa, że uroczy pan domu zabiera rodzinę na hamburgera z frytkami, albo na pizzę do sieciówki przy okazji zakupów w megastorze, ale pominę to milczeniem, żeby owego fast foodu nie okrasić jakim niezdrowym przymiotnikiem. Wspólna, rodzinna wyprawa na obiad do restauracji stale jeszcze nie mieści się nam w standardach. A że po podliczeniu składników spożywczych, wody, gazu, a też czasu na gotowanie i zmywanie, wyszłoby taniej, to już nas jakby nie interesuje. I tylko tak myślę, że w domach często tata zjada obiad przed telewizorem, mama przy kuchni rozmawiając przez telefon z siostrą albo mamusią, a dzieci w pokojach przed komputerami. W restauracji musieliby siedzieć przy stole, nie trzymać na nim łokci, nie hałasować, nie kłócić się i… rozmawiać.
A to może okazać się trudne!