sobota, 31 grudnia 2016

O, roku ów!

Nie robię podsumowań, ale w tym roku zdarzyło się coś takiego, że... zrobię, a co!
    :-) 
Ja mam w sobie pewien rodzaj wiary w "siedem krów". Znaczy, że są lata chude i tłuste, że to się w życiu przeplata i że się z dołków wychodzi, choć bywa, że zajmuje to więcej czasu niż tylko "hop!". Dołki bywają dołami, a nawet Rowami Mariańskimi.
W latach pięknych warto sobie stawiać mocne cele, bo nie ma większej frajdy w życiu niż zdobycie jakiegoś własnego Mount Everestu.
Trzeba być uważnym z marzeniami (zwłaszcza, gdy się ma 60 +), bo jeśli zdecydujemy się na realizację marzeń niespełnialnych rozczarowanie może nas wrzucić w otchłań rozpaczy a leciutka korekta sprawi, że marzenie z lekka (albo porządnie wręcz) urealnione pozwala je spełnić i mieć wielką frajdę, że się dało radę.
(Siwy na przykład wie, że pewne sporty ekstremalne nie są dla niego, więc w wieku 64 wskoczył na narty nieekstremalnie i jakoś daje radę! Myślę, że w tym roku chłopaki zaciągną go na czarną trasę i poradzi sobie!)
Ja kilka lat walczyłam z chudymi krowami.
Przyznam się, że było baaaaardzo ciężko.
Zwłaszcza bycie wyrolowaną z zimna krwią, przez ludzi niegdyś bliskich jest dramatycznie przykrym przeżyciem.
Ale, jak mówią "abyśmy zdrowi byli" i ja jestem.
(oczywiście, że gdzieś tam skrzypię ale generalnie jest OK)
Większość chudych krów poszło sobie.
Mam nadzieję, że w naszym małym kosmosie rodzinnym będzie dobrze.
Oczywiście mam marzenia, z lekka skorygowane (bo piękna, młoda i szczupła to ja już byłam) i tylko trzeba stworzyć projekt, plan i realizacja jest MOŻLIWA. https://www.facebook.com/images/emoji.php/v6/f4c/1/16/1f642.png:-)
I na koniec koniecznie muszę opisać pewną historię.
Siedem lat temu rozstali się z hukiem i trzaskiem. Nazwijmy ich Adam i Ewa, albo Anita i Stefan, albo Iga i Romek - nieważne.
W pewnych kręgach ludzie znani. Z bagażem życiowym synami, i sukcesami. On odszedł. Miał dość.
Skracając, i nie wchodząc w szczegóły- rozstanie miało być z jakimś porozumieniem, ale niestety przerodziło się w... wojnę siedmioletnią.
Wzajemnym uszczypliwościom i awanturom, nieporozumieniom, oskarżeniom i złośliwościom nie było końca. Wyniszczające i wredne to było. Brzydkie. Któregoś dnia Ona zamyśliła się głęboko nad tym, jak reagują synowie, zwłaszcza młodszy. Dorastał, było źle.
"To nasza wina" - pomyślała i zaczęła myśleć nad tym jak przynajmniej schłodzić ten wyniszczający pożar.
"Żeby było jak u was! - mówiła mi niejednokrotnie (bo to wiecie, że z byłym mężem, ksywka "Pierwszy", kumplujemy się najzwyczajniej) - żeby bez tych złośliwości, wojny. Po co to?! On ma swoje życie, ja swoje. Wiesz - mówiła z sensem - że ja nienawidzę agresji i awantur. Chciałabym móc tak to poukładać żebyśmy nie zalewali się toksyną wzajemnych oskarżeń. To jest kompletnie niepotrzebne!
On faktycznie szalał... Nie znałam go takim. Życie osobiste mu się nie układało. Może dlatego był taki sfrustrowany, wściekły?
Ona rozpoczęła pracę nad swoim planem zalania agresji spokojem i porozumieniem. Szczerze mówiąc podziwiam ją za to. "Marzenie ściętej głowy" - myślałam po cichu wiedząc, jakie hiszpańskie emocje wkradają się w ludzkie zachowania. Raz spuszczona ze smyczy niechęć, agresja nie jest łatwa do okiełznania.
Skracając, cała ta historia to... telenowela - nie przymierzając – południowoamerykańska. I to C - klasowa.
Tak, tak - domysły są słuszne.
Podczas kolejnej próby porozumienia z awanturą, uspokojeniem się, pyskówką i znów spokojną rozmową wyszło, że... on ją stale kocha! Że ŻADNA - tylko ona! Rozmawiali niemal tydzień. Jak ona to nazywa - "kompletna, bolesna ale oczyszczająca resekcja wrzodu". Udało się.
W tydzień zmienili mieszkanie na większe, bo są razem nieodwołalnie.
A teraz, całą rodziną, wraz z synami oczywiście, są od tygodnia w ciepłych krajach, piją szampana, dobrze jedzą, zwiedzają, kąpią się i trzymają za ręce.
Nie muszę pisać, jak odetchnęli synowie.
Ufffff. Zakończenie tak słodkie, że aż... podzieliło znajomych. Jedni przyklasnęli - i jęknęli: "Noooooo, NARESZCIE! Kiedy szampan?"
Innym się to w głowie tak dalece nie mieści, że mają focha.
Ja powtarzam za nią: "Co chatka, to zagadka". Mnie się podoba.
Znam ich i nie sądzę, żeby za tydzień, a nawet za rok coś się zmieniło. Są na to za starzy i chyba oboje wiele zrozumieli, a ocenianie ich, to już w ogóle idiotyzm, bo takich rzeczy się nie ocenia! TO ICH SPRAWA. Szlus i ament.
Ja tylko mogę klasnąć w dłonie, i powiedzieć im, że ogromnie mnie to cieszy, bo ja jestem z pokolenia, które pamięta hippisowskie hasło "Make LOVE not war".
...i dobrze jest!
No. 

To życzę Wam, żeby chude krowy poszły precz, żeby mimo marnych prognoz przynajmniej w życiu osobistym było fajnie i dobrze. Żebyście byli kochani i mieli kogo kochać.

sobota, 10 grudnia 2016

Śmieci w lesie czyli "a co ja mogę"?! 


Jeśli najniższa, najdrobniejsza władza nie radzi sobie z prostą sprawą, to PAŃSTWO nie działa.
Znaczy, owszem - na najwyższych pułapach, jak widać, działa niszcząco i rujnująco, nocą przepychając ustawy rozwalające demokrację, ale tam gdzie sprawy proste, gminne, codziennie upierdliwe, gdzie potrzeba rozsądku i PRAWA – tam nie działa.
Oto przykład.

Kilka miesięcy temu w lesie pojawiły się porozwalane śmieci.
Pokazywałam!
W lesie, przy drodze. Jak w setkach polskich lasów. Niestety.
Wśród śmieci znalazłam kopertę z nazwiskiem palanta i jeszcze jakieś papierzyska. Też z nazwiskiem.
Policja potwierdziła: „Znamy, znamy! To taka patologia z pobliskiej wsi. Wiecznie się między sobą tłuką dwie rodziny, stąd w śmieciach papiery sądowe. Ale... to już inna gmina.”
(Uwaga: to ostatnie ma znaczenie w tej sprawie).
- A może panowie pojedziecie po tego palanta, przywieziecie go tu, żeby posprzątał i zagrozicie, że gdyby nie zechciał, to sąd wyda nakaz sprzątania gminie i rachunek pod rygorem komorniczym do uregulowania będzie miał złoczyńca?
- Eeeee, wie pani, to tak nie działa.
Policja przyjechała do lasu, popatrzyła, śmieci obfotografowała, pogadała i pojechała. Założono PODOBNO sprawę w sądzie.
Śmieci leżą.

W TEJ sprawie tkwią same „problemy”!
- pierwszy to, że śmieci są wywalone w innej gminie, niż mieszka wywalający
- gminy nie umieją się w TEJ sprawie dogadać,
- gmina, w której leżą śmieci nie jest w stanie wydać polecenia śmieciarzom, żeby je zebrali; poniekąd słusznie, bo moralniej byłoby, gdyby pozbierał je ten śmiecący.
Śmieci leżą.
Jestem w Urzędzie Gminy, w której mieszka złoczyńca. Zatrwożona pani urzędniczka mówi "dobrze, ja jutro wezmę kierowcę, worek jakiś i sprzątniemy to". Zatkało mnie, ale gdy odetkało zaprotestowałam.
- To niemoralne, proszę pani. To ten palant powinien pod rygorem policji pojechać i sprzątnąć, a jeśli nie, to ktoś, komu państwo DAJECIE pieniądze na różne zapomogi (a przychodzą po nie różni ludzie, wśród nich pijaki śmierdzące - wiem, bo widziałam i CZUŁAM odór fajek i wódy) i to może oni w ramach pracy za te zapomogi powinni troszkę popracować na rzecz gminy? A rachunek za to wysłać temu śmiecącemu?
Pani westchnęła i pokręciła głową.
Nie da rady. Śmieci nie leżą w ich gminie.
Poszłam na posterunek, a tam pan komendant nieprzyjemny i sfrustrowany niemal na mnie nakrzyczał, że:
- Policja już nic do tego nie ma! Ani z jednej gminy, ani z drugiej. Tak, oba posterunki, z obu gmin znają sprawcę, znają sprawę i... nic nie mogą zrobić. Zgłoszą do sądu.

Gmina, w której leżą śmieci, pani od ochrony środowiska rozkłada ręce:
- Może pani pójdzie do wójta?
- Serio?! Wójtowie dwóch gmin mają się zajmować wywalonymi do lasu śmieciami?! Ale, że serio?
Pani milknie. Sprawa pozostaje na etapie "co ja mogę". I śmieci nie ruszać, bo "Sprawa jest w toku, MOŻE sąd wyda nakaz sprzątnięcia. Są dowodem w sprawie, czekamy na decyzję sądu".
- Czy wówczas zmusi ktoś tego śmiecącego do posprzątania?
Pani znów rozkłada ręce. Nie wie...
Śmieci leżą.
Śmiecący palant ma w dupie fakt, że wywalił śmieci do lasu i śmieje się w nos wszystkim. Jest totalnie bezkarny. TOTALNIE!
Ponowna rozmowa z policją:
- No jak to? Mamy go tam zawieźć i... ZMUSIĆ? Jak pani to sobie wyobraża?! To nie leży w naszych kompetencjach!
Śmieci leżą, facet ma to w dupie.
Wniosek - państwo nic nie może. Nadto właśnie obnaża, wręcz demonstruje wobec przestępców i drobnych palantów swoją absolutną niemoc.
Pojęcia nie mam, kiedy te śmieci zostaną sprzątnięte, nawet już chciałam sama, bo las raz na pół roku sama sprzątam, ale ponoć nie wolno ich ruszyć, bo teraz sprawa się toczy.

A w gminach kolejki różnych ludzi, w tym zwyczajnych szopenfeldziarzy po "piniendze", które pójdą na szmuglowane fajki, na tanie wino. I oni MOGLIBY coś zrobić na rzecz gminy, choćby posprzątać lasy, pobocza dróg. Tyle tego! To nie jest ciężka praca...
Śmieci leżą.


...i leżą.