poniedziałek, 25 marca 2013

Piękna



Moja córka napisała to niedawno dla pisma Pragnienie Piękna. Tekst mnie urzekł, więc go tu wklejam. Mam... piękną córkę!

KOBIETA IDEALNA
Mam jakieś 8 lat. Patrzę na naklejony na ścianie plakat z gazety i marzę… Marzę z całą dziecięcą naiwnością, wiarą, determinacją i nadzieją, że jak dorosnę, to będę… Murzynką! No, przynajmniej Mulatką. I że będę miała proste, czarne włosy aż do pasa, długie smukłe nogi i wielkie usta. Muszę takie mieć! Muszę koniecznie, bo takie ma ona – Bogini. Kobieta doskonała. Naomi Campbell. Kilka lat trwała moja fascynacja Naomi, która uważałam za kobietę absolutnie i nieskazitelnie piękną. Ideał, którego z moim słowiańskim pakietem genów nigdy nie będę miała szansy doścignąć

15 lat. Hebanowoskóra bogini wędruje do szuflady, a na ścianie zamiast niej pojawia się lustro. Zupełnie nie przypominam Naomi. Jestem zwykła i zdecydowanie niepiękna. Tak mi mówi lustro. Na horyzoncie pojawiają się pierwsi chłopcy. W telewizji pojawiają się pierwsze zauważalne prze ze mnie komedie romantyczne, a w piórniku naklejki z ulubionymi aktorami. Christopher Lambert – bezkonkurencyjny, „Nieśmiertelny” o tajemniczym spojrzeniu. Żeby tak na mnie kiedyś spojrzał! Żeby ktokolwiek tak na mnie kiedyś spojrzał! Pojawia się pierwsze romantyczne marzenie – chciałabym, nieśmiało, ze wstydem niemal, żeby ktoś kiedyś powiedział mi: „jesteś piękna”. Najwspanialsze słowa na świecie, prawda? Coś absolutnie magicznego. Spełnienie. Szczyt szczęścia. Żeby tak patrzył i się zachwycał… Mną…

Mam 20 lat. Pierwszy mężczyzna mówi „jesteś piękna”. O JEZU! Naprawdę to powiedział! Spłynęło na mnie długo wyczekiwane szczęście! Rozpływam się, ściekam z kanapy na podłogę, jak roztopione masło. Z tego szczęścia. Te chwile pamiętam do dziś i jestem mu za ten pierwszy raz wdzięczna.

Lat 27. – Czy mówił ci ktoś, kiedyś, jaka jesteś piękna? – Taaa, jasne…

30 lat – już za miesiąc.
Spędziłam aktywny dzien. Momentami przyjemny, momentami nerwowy. Na pewno bardzo pracowity! Nikt nie zaprzeczy, że zasłużyłam na chwilę odpoczynku. Wiec leże. On leży obok mnie. Patrzy na mnie i mówi: „piękna jesteś”.
Po co on tak mówi? Przecież nie po to, żeby mnie zaciągnąć do łóżka – nie musi. Ładne parę miesięcy temu mnie zaciągnął i już się do tego łóżka dość mocno przywiązałam. Przepraszać nie ma za co. Może coś chce ode mnie? Nie. – Przestań – odpowiadam z łagodnym uśmiechem oraz dojrzałą – jak mi się wydaje – świadomością swojego ciała i swojej wartości. – Jestem dość ładna, ale piękna to na pewno nie. Nic nie odpowiedział. Nie mam pojęcia, o co mu chodzi.

Czasem zapominam, że tu, w Australii, na drugim końcu świata, mówi się innym językiem. Ten język niesie ze sobą inne znaczenia, których czasem nie jesteśmy świadomi. Kiedy wsłuchasz się w rozmowy, skupisz na przekazie, możesz wyłapać kwestie, które do tej pory całkiem ci umykały. Z zakamarków pamięci, zasłyszanych rozmów, szumu dialogów i monologów po kawałku wynurza się moje małe olśnienie: „Proszę przekazać kucharzowi, że przegrzebki są absolutnie PIĘKNE”. „To mój przyjaciel – nieco narwany, ale jak się go bliżej pozna, to naprawdę PIĘKNA osoba”. „O matko! To ty to sama wszystko przygotowałaś?? Jaka ty jesteś PIĘKNA!”

Nie wiedziałam. Głupia i niedouczona, nie wiedziałam, co dla niego i tej części świata znaczy „beautiful” i zgodnie ze swoimi doświadczeniami sprowadzałam do wąskiego zakresu mojej przeciętnej, słowiańskiej twarzy. Dobra, wspaniała, kochana, mądra, wartościowa, imponująca, inspirująca, ulubiona, smakowita, niezwykła, nieprzeciętna, bajeczna… właśnie tyle i pewnie milion jeszcze innych znaczeń niesie tu ze sobą słowo „piękna”, stając się tym samym komplementem wyższym, pełniejszym, pojemniejszym i jakże, w całym tym swoim znaczeniu, pięknym!

Niedługo mam urodziny. On uważa, że „piękna” jestem teraz. Zdmuchując świeczkę, będę życzyła sobie jednej rzeczy – chcę być tak piękna na zawsze.
Basia Grabowska


środa, 20 marca 2013

Himalaje czyli rozumiem, ale nie rozumiem.



Himalaje – wiem co to jest, i wiem, co to jest himalaizm. Wiem też, co to jest żeglarstwo, biegi, rzut młotem i szachy. Wiem, co to zamiłowanie do sportu. Rozumiem, choć sama tego nie czuję. Mam inne zamiłowania.
Dotarła do mnie wiadomość o śmierci naszych himalaistów, jak i dotarły inne wieści o innych śmierciach. Wczoraj na skrzyżowaniu 4 km ode mnie młodzi ludzie (trzeźwi, zdrowi) zagadali się i wjechali pod koła pędzącej ciężarówki. Nie uprawiali sportu. Nie byli naszymi reprezentantami – jakaś sekunda nieostrożności i już. Codziennie niemal pokazują nam media czyjąś śmierć.
Młody sportowiec jest dzisiaj kaleką, bo koleżanka miotająca młotem rzuciła, a on znalazł się niechcący w polu lotu. Lotnicy spadają z nieba, bo nawalił samolot sportowy, z konia, bo poniósł. Bywa…
Himalaiści zyskują jakieś specjalne nimby. Z maty zostałam poinstruowana na fejsbuku, że mam nie zabierać głosu, bo się nie znam, bo nie rozumiem!
Hola! Wiem, jaką wartość ma życie, szczególnie, gdy ma się rodzinę, gdy ktoś jest kochany i oczekiwany przez wiele osób w domu.
Czytałam „Moje bieguny” Marka Kamińskiego, w których opowiada (czego pojąć jednak nie umiem, bo nie lubię jak mi zimno) jak bardzo kocha te czyste przestrzenie i samotną walkę z wiatrem i zimnem. Szacunek, gdy po ślubie i staniu się ojcem – zaprzestał, wiedząc, że JAKABY CO, najbliżsi zostaną z pękniętym sercem.
Himalaistka tłumaczy nam, jacy to jesteśmy głupi, że komentujemy śmierć naszych himalaistów: „sami sobie wybrali ten los”, że „jakby zwyciężyli, byłby fanfary i oklaski a jak zginęli to komentujemy” – i co w tym nienormalnego? Jak się odbiera złoty medal – klaszczemy, a jak ktoś ginie od upadku, poślizgu etc. – normalne, że komentujemy. Normalne!
To nie była wojna, zabójstwo – sami poszli wiedząc, co może się stać. I to jest kalkulowanie ryzyka.
Mam uczucia ambiwalentne kiedy czytam apel do społeczeństwa o datki, albo odpis 1% od podatków, dla rodziny Macieja B.
Z jednej strony żal mi ogromnie rodziny z drugiej pytam – czy nie był dostatecznie ubezpieczony? Przecież sponsorem ich wyczynów był niejako polski rząd (dzisiejsze doniesienia prasowe), któremu zależało na tym, żebyśmy byli tak dobrzy jak Rosjanie, którzy chcą zdobyć koronę ziemi zimą. Dotacja była spora, (m.in. PKN Orlen) i co, nie było porządnej polisy?! Nadto Maciej B. miał 58 lat i nie był samotny… Nie liczył się z odczuciami bliskich? Ryzyko nie było zbyt wielkie? A teraz apel do nas, o zrzutkę? Dziwnie się z tym czuję.
W Trójce dyskusja o himalaistach i głos kobiety – żony himalaisty: od czasu, gdy ma nas – przestał. Nie naraża już życia, bo my jesteśmy dla niego ważniejsze niż pasja. Kiedyś byłoby to piękne bohaterskie, wielkie, bo to piękna postawa, a dzisiaj okazuje się, że egoistyczne zapędy są już bezgranicznie ważne. Pani himalaistka (wdowa po himalaiście) pisze: „Będę na pewno ostrożniejsza, ale nie mogę obiecać, że wyczynowa wspinaczka to już temat w moim życiu zamknięty. Dziecko nigdy nie było dla mnie żadnym ograniczeniem”. Tak?! Jak dla mnie – niezrozumiałe, szczególnie że i tatę góry zabrały.
Może dzisiaj egoizm nazywany „pełną realizacją” jest w porządku? Nie liczy się nikt, nic, ino moja pasja i ja i JA, i JA!
Nie rozumiem i chyba na zrozumienie tego już za późno. Nie wyobrażam sobie życia bez mojego męża, nie wyobrażam sobie żeby przedłożył swoja pasję nad rodzinne zobowiązania i troskę o mnie. Wiem, że taką ma – motor. Ale nie jeździ. Zrezygnował właśnie dlatego, że nie chce prowokować. Już i tak tych różnych przypadków w życiu jest coraz więcej, latka lecą, więc i zdrowie, wypadki. Nie prowokujemy losu. Moja rodzina, mój mąż jest dla mnie ograniczeniem, z którym nie walczę. Mój egoizm nie jest celem wyższym, bo nie jestem sama. Takie były odwieczne idee życia w rodzinie, w związku i szczerze mówiąc zmian na JA nie rozumiem.

wtorek, 12 marca 2013

Obrona szczawiu



Oj, oj, oj! Nasza cecha narodowa to oburzanie się, szczególnie na tych, którzy szczerze, ale i bez finezji mówią prawdę. Stefan Niesiołowski skomentował uliczno-medialną atrakcję pewnej fundacji, która wyliczyła, że w Polsce jest 800000 głodujących dzieci. Normalnie powaliłoby to mnie na kolana, ale liczba ewidentnie z palca wyssana wydała mi się przesadzona i nie tylko mi.
Okazał się, że fundacja zadzwoniła do… 600 nauczycieli o po rozmowie, „tak im wyszło”. Szerzej o tym procederze – w necie.
„Małe, niewinne procenty przemnożone przez setki tysięcy osób w badanej populacji mają prawo rodzić błędy liczone w tej samej, wielotysięcznej skali. To nie statystyki kłamią. Liczbami manipulują ludzie, dla tych samych celów, dla których manipulują słowem. I równie często. Prof. dr hab. Mirosław Szreder”.
Co chciał powiedzieć Stefan Niesiołowski wspominając nieszczęsny szczaw?
Wiem, bo sądzę to samo.
Mieszkałam i mieszkam na wsi, i widzę jak to wygląda. Jabłka pod drzewami leżą, aż zgniją, podobnie śliwki, rabarbar, szczaw, czyli wszystko, co rośnie sobie w koło i jest za darmo, tylko zerwać. Jedyne co zbiera wieś, to jesienią z nudów i przyzwyczajenia grzyby, choć czasem dla mieszkańców osad popegeerowskich, to źródło utrzymania w lecie i jesienią – grzyby, zioła i ślimaki. Zbieractwo w XXI wiek
Niemniej we wsiach, u małych i większych gospodarzy w zagrodach, głodu nie ma, chyba, że ludzie są niezaradni skrajnie, lub przepijają co się da. W miastach faktycznie jest trochę gorzej.
Mieszkałam w bardzo biednej rodzinie całe wakacyjne lata. Szczaw, ziemniaki jajka i grzyby, ryby złowione w rzece, pierogi z zebranymi jagodami, chleb z cebulą, pomidorem albo z cukrem – to było nasze jedzenie. Dwa miesiące zupełnie bez wędlin i mięsa, i jakoś nam zdrowo było, a jak zachciało się kiełbasy, gospodyni robiła nam „postną kiełbasę” czyli chleb ze smalcem i z roztartym czosnkiem. Uwielbialiśmy to! Kubek mleka i wracamy do zabawy albo sianokosów. Na obiad micha ziemniaków ze zsiadłym mlekiem, kilka skwarek i cześć. Wracałam do Warszawy zdrowa, jędrna i opalona. Świniaka biło się tam na święta i konserwowało w różny sposób. Wystarczało tego dla ich rodziny do wiosny, a w zagrodzie były jeszcze kury i gęsi.
Dzisiaj kur nie hoduje, bo brudzą, gęsi też. W Biedronce przecież są bardzo tanie, i już odarte z pierza. Konfitur ani dżemów choćby ze spadów i uzbieranych jagód nie smaży się – są w Biedronce tanie (zżelowana słodka woda z barwnikami), w ogródkach rosną tuje i jałowce, zamiast porzeczek i malin. Są w Biedronce albo na targu! W ogródkach stoją gipsowe krasnale.
Szczawiu ani szpinaku, kapusty, sałaty, własnej marchewki, ogórków to ja po zagrodach, w ogródkach w ogóle nie widzę! Biedrona jest! I targowiska. Tylko kasy trzeba, więc rolnik płaci KRUS (grosze na kwartał jako ubezpieczenie społeczne, czyli miasto pokrywa de facto leczenie wsi) i zasiłki są, i renty....
W wielu domach (rację ma Julia Pitera) nie ma zwyczaju dawać śniadania dzieciom, tylko się daje 2-5 zł. „Kup sobie coś” i dzieciak kupuje batona, colę albo chipsy.W domach pijanych jest na wódę i zagrychę, tam cierpią dzieci – fakt. Zawsze cierpiały, bo ludziska piją nie od wczoraj. Od niedawna kobiety w takiej ilości.
Wiele dzieciaków nie je rano, bo nie lubi. Nie przechodzi im przez gardło. Idą na głodniaka. Nikt nie robi kanapek. Po, co? Coś się kupi gdzieś. W domu powinna czekać mama z obiadem, ale (sama widziałam to w wielu domach), od kiedy są zupki Youm – Youm – dzieci dostają Gorący Kubek, czyli wodę z solą, glutaminianem sodu i makaronem, a mama ogląda Modę na Sukces. Rozmawiałam o tym z miejscową lekarka w Dźwierzutach. Stąd niedożywienie, zaparcia i awitaminoza u młodzieży, bo na pytanie „Jadasz owoce? Warzywa?” Słyszy: „Nie lubiem”. „A co lubisz?” „Cole, chipsy i zupę z kubka. Czasem pizzę mama kupi i odgrzeje, albo sobie kupię zapiekankę”.
Prawdziwa bieda jest – oczywiście, ale nie w tak spektakularnych liczbach! 
Byłoby więcej sytych dzieci, gdyby ich matkom chciało się choć szczawiówkę upichcić, placek ze śliwkami jakikolwiek zakręcić, kluski z jagodami, ale batoniki tańsze i zupki chińskie… I robić nie trzeba.
W każdej szkole Komitet Rodzicielski mógłby wydawać codziennie porcję zupy, właściwie bez kosztów gdyby każdy dał, a to ziemniaków, a to marchwi, selerów, jabłek, kapusty. Kilka groszy na jakieś makarony, żeberka, kurczaki, kiełbasinę by się znalazło i talerz zupy za przysłowiową złotówkę każdy dzieciak by dostał, ale na przeszkodzie stoi Sanepid i US, więc nikt nie ryzykuje losu Waldemara Gronowskiego (splajtował, bo rozdawał jako piekarz niesprzedany, suchy chleb). A tego ani Pitera ani Niesiołowski najostrzejszym językiem nie przeskoczy.

wtorek, 5 marca 2013

Czysta forma



Przedwiośnie, to takie dość polskie spécialité de la maison. Ziąb, plucha, mokre zaspy topniejącego śniegu, dalej błoto i lodowaty wiatr. Psa byś nie wygnała w takie popołudnie ani nawet wrednego męża. Może najwyżej żeby skoczył do sklepu po czerwone wino i czekoladę?
A my w taką pogodę, pojechaliśmy hen daleko do MGOK (Miejsko-Gminny Ośrodek Kultury – są takie) na przedstawienie Teatru Jednego Aktora i kilku przyjaciół w tle, na sztukę „Gruziński toast albo szkielet śledzia”.
Jednoaktówka mała, którą na podstawie wspomnień i myśli Stanisława Górki spisał był prozaik Rafał Wojasiński. Moja znajomość teatru Pod Górkę datuje się od niedawna, ale to bardzo miła znajomość, serdeczna i zwyczajna jak… rodzinna więź. (To Staś przeczytał audiobook mojego "Zwyczajnego Faceta")
W sali estradowo – koncertowej MGOK w Karczewie mrowie ludzi! Ciepło, ludzi nabite! Krzesła są stale dostawiane. Staś tu znany jest, wiadomo, że wieczór będzie udany.
I był
Monodram to był o dziadku Olesiu. Każdy z nas miał dziadka, a każde zdanie, piosenka, kazała nam szperać w głowach i wywoływać naszych własnych dziadków, babcie, ciocie i ich dzieje. Historia jakich wiele, ale podana szalenie prosto, bez zadęć na teatr poszukujący, podano nam w czyściutkiej postaci świetne aktorstwo. Jak najlepszy na świeci rodzinny obiad. Stanisław Górka jest profesorem Akademii Teatralnej i jest specjalistą (jednym z niewielu) od impostacji. Co to? Proszę! Też musiałam poszukać! Impostacja głosu (l'impostazione della voce) – ustawienie głosu – prawidłowe ustawienie aparatu głosowego w nauce i praktyce śpiewu. Impostacja głosu polega na właściwej koordynacji czynności krtani (a dokładniej więzadeł głosowych), rezonatorów głosowych i układu oddechowego.
Staś Górka tworzy niezwykle przyjazną atmosferę takich intymnych spotkań. Nie sam! Do pomocy ma przyjaciół niezastąpionego menadżera i konferansjera Piotra Siłę, który sam żartobliwie przedstawia się jako służący Pana Górki, wspaniałego muzyka Jerzego Derfla, który jest serdecznym druhem Stasia a także kierownikiem muzycznym Teatru pod Górkę i jeszcze kilka osób do mniejszych i większych przedstawień. Zazwyczaj kameralnych. Na widowni żona, czasem córka, mama i teściowa, zawsze uważne i urocze, i ciocia Hela, o której wspomina monodram.
Na dworze zimny wieczór, a my obcowaliśmy z najbardziej zwyczajną, pierwotną i bardzo profesjonalną sztuką aktorską. Było wzruszenie i zamyślenie.
Potem brawa, gratulacje i uściski, a w holu ciocia Hela częstowała nas swoimi ciastami, koreczkami z sera i winem. I jeszcze tam staliśmy sobie i gadając mile, adorując Stasia i autora, i w ogóle wymieniając uwagi.
Usłyszałam męski głos: "No, gdybym tak w każdym teatrze był podejmowany! Dobre przedstawienie dajmy na to, w Narodowym, a potem serwują mi kolacyjkę!". Ba! Koreczki ze schabu cioci, z Jej ogóreczków i żółtego sera tylko tu, w Karczewie!
Na kolację pojechaliśmy w tę przedwiosenną zimną noc, do Piotra, jeszcze pogadać, pobyć ze sobą, zjeść gorącej pomidorówki i wypić ciut wina.
Warto było założyć ciepłe ubranie i ruszyć się z domu. Niekoniecznie do Narodowego, po dobry kawałek teatru, poobcować ze sztuką w Domu Kultury, w Karczewie.
A już niedługo, wiosenne otwarcie sezonu w Kopkach! Znów Staś i ekipa coś nam zaserwują, na scenie z desek, koło Zielonego Mostku.