Oj, oj, oj! Nasza cecha narodowa to oburzanie się,
szczególnie na tych, którzy szczerze, ale i bez finezji mówią prawdę. Stefan
Niesiołowski skomentował uliczno-medialną atrakcję pewnej fundacji, która
wyliczyła, że w Polsce jest 800000 głodujących dzieci. Normalnie powaliłoby to
mnie na kolana, ale liczba ewidentnie z palca wyssana wydała mi się przesadzona
i nie tylko mi.
Okazał się, że fundacja zadzwoniła do… 600 nauczycieli o po
rozmowie, „tak im wyszło”. Szerzej o tym procederze – w necie.
„Małe, niewinne procenty przemnożone przez setki tysięcy
osób w badanej populacji mają prawo rodzić błędy liczone w tej samej,
wielotysięcznej skali. To nie statystyki kłamią. Liczbami manipulują ludzie,
dla tych samych celów, dla których manipulują słowem. I równie często. Prof. dr
hab. Mirosław Szreder”.
Co chciał powiedzieć Stefan Niesiołowski wspominając nieszczęsny szczaw?
Co chciał powiedzieć Stefan Niesiołowski wspominając nieszczęsny szczaw?
Wiem, bo sądzę to samo.
Mieszkałam i mieszkam na wsi, i widzę jak to wygląda. Jabłka
pod drzewami leżą, aż zgniją, podobnie śliwki, rabarbar, szczaw, czyli wszystko,
co rośnie sobie w koło i jest za darmo, tylko zerwać. Jedyne co zbiera wieś, to
jesienią z nudów i przyzwyczajenia grzyby, choć czasem dla mieszkańców osad
popegeerowskich, to źródło utrzymania w lecie i jesienią – grzyby, zioła i ślimaki.
Zbieractwo w XXI wiek
Niemniej we wsiach, u małych i większych gospodarzy w
zagrodach, głodu nie ma, chyba, że ludzie są niezaradni skrajnie, lub
przepijają co się da. W miastach faktycznie jest trochę gorzej.
Mieszkałam w bardzo biednej rodzinie całe wakacyjne lata.
Szczaw, ziemniaki jajka i grzyby, ryby złowione w rzece, pierogi z zebranymi
jagodami, chleb z cebulą, pomidorem albo z cukrem – to było nasze jedzenie. Dwa
miesiące zupełnie bez wędlin i mięsa, i jakoś nam zdrowo było, a jak zachciało
się kiełbasy, gospodyni robiła nam „postną kiełbasę” czyli chleb ze smalcem i z
roztartym czosnkiem. Uwielbialiśmy to! Kubek mleka i wracamy do zabawy albo
sianokosów. Na obiad micha ziemniaków ze zsiadłym mlekiem, kilka skwarek i
cześć. Wracałam do Warszawy zdrowa, jędrna i opalona. Świniaka biło się tam na
święta i konserwowało w różny sposób. Wystarczało tego dla ich rodziny do
wiosny, a w zagrodzie były jeszcze kury i gęsi.
Dzisiaj kur nie hoduje, bo brudzą, gęsi też. W Biedronce
przecież są bardzo tanie, i już odarte z pierza. Konfitur ani dżemów choćby ze
spadów i uzbieranych jagód nie smaży się – są w Biedronce tanie (zżelowana
słodka woda z barwnikami), w ogródkach rosną tuje i jałowce, zamiast porzeczek
i malin. Są w Biedronce albo na targu! W ogródkach stoją gipsowe krasnale.
Szczawiu ani szpinaku, kapusty, sałaty, własnej marchewki,
ogórków to ja po zagrodach, w ogródkach w ogóle nie widzę! Biedrona jest! I
targowiska. Tylko kasy trzeba, więc rolnik płaci KRUS (grosze na kwartał jako
ubezpieczenie społeczne, czyli miasto pokrywa de facto leczenie wsi) i zasiłki
są, i renty....
W wielu domach (rację ma Julia Pitera) nie ma zwyczaju dawać
śniadania dzieciom, tylko się daje 2-5 zł. „Kup sobie coś” i dzieciak kupuje
batona, colę albo chipsy.W domach pijanych jest na wódę i zagrychę, tam cierpią
dzieci – fakt. Zawsze cierpiały, bo ludziska piją nie od wczoraj. Od niedawna
kobiety w takiej ilości.
Wiele dzieciaków nie je rano, bo nie lubi. Nie przechodzi im
przez gardło. Idą na głodniaka. Nikt nie robi kanapek. Po, co? Coś się kupi
gdzieś. W domu powinna czekać mama z obiadem, ale (sama widziałam to w wielu domach),
od kiedy są zupki Youm – Youm – dzieci dostają Gorący Kubek, czyli wodę z solą,
glutaminianem sodu i makaronem, a mama ogląda Modę na Sukces. Rozmawiałam o tym
z miejscową lekarka w Dźwierzutach. Stąd niedożywienie, zaparcia i awitaminoza
u młodzieży, bo na pytanie „Jadasz owoce? Warzywa?” Słyszy: „Nie lubiem”. „A co
lubisz?” „Cole, chipsy i zupę z kubka. Czasem pizzę mama kupi i odgrzeje, albo
sobie kupię zapiekankę”.
Prawdziwa bieda jest – oczywiście, ale nie w tak
spektakularnych liczbach!
Byłoby więcej sytych dzieci, gdyby ich matkom chciało się
choć szczawiówkę upichcić, placek ze śliwkami jakikolwiek zakręcić, kluski z
jagodami, ale batoniki tańsze i zupki chińskie… I robić nie trzeba.
W każdej szkole Komitet Rodzicielski mógłby wydawać
codziennie porcję zupy, właściwie bez kosztów gdyby każdy dał, a to ziemniaków,
a to marchwi, selerów, jabłek, kapusty. Kilka groszy na jakieś makarony,
żeberka, kurczaki, kiełbasinę by się znalazło i talerz zupy za przysłowiową
złotówkę każdy dzieciak by dostał, ale na przeszkodzie stoi Sanepid i US, więc
nikt nie ryzykuje losu Waldemara Gronowskiego (splajtował, bo rozdawał jako
piekarz niesprzedany, suchy chleb). A tego ani Pitera ani Niesiołowski
najostrzejszym językiem nie przeskoczy.
Mam takie same obserwacje, a jeszcze bardziej się nasilają, gdy ubijam mojemu siedmiolatkowi pure z ziemniaków i gotowanej pietruchy, a on wzdycha i powiada: mamo, to jest lepsze nawet od kotleta (ziemniaki 1,5 zł/kg, pietruszka 2,50zł/kg, trochę masła, mleka i gałki muszkatołowej - ale bez masła i gałki można się obejść). Może to mój brak wyobraźni, ale nie mogę pojąć, że dziecko notorycznie nie jada obiadu w domu tylko i wyłącznie dlatego, że nie ma NIC do jedzenia. I to nie jest owo NIC wynikające z patologi (bo to rozumiem), ale z niezaradności rodziców. Z jednego jajka, wody i mąki można usmażyć górę naleśników. Nawet mleko niepotrzebne. Nie piszę tego dlatego, że jestem taka oszczędna i zaradna (jest niestety dokładnie na odwrót), ale myślę, że dałabym radę, nawet za nędzne grosze zadbać, żeby moje dziecko jadło w domu ciepły posiłek. Nawet, gdyby musiało codziennie wsuwać marchwiankę.
OdpowiedzUsuńZaraz z pewnością posypią się gromy i dowiem się, że nie znam życia i mam szczęście, że nie doświadczyłam prawdziwej biedy. No mam, ale także mam szczęście, że umiem ugotować zupę szczawiową :)
Cóż, trudno się z Panią nie zgodzić... ale...
OdpowiedzUsuńGdzie my mieszkańcy miast mamy hodować te kury? Na balkonach? A porzeczki? Na parapetach? To raz.
Dwa. Nie wszyscy są bezrobotni, mają wolne zawody, mają czas.
Jest masa ludzi pracujących od świtu do zmierzchu, i ja się im nie dziwię, a dobrze rozumiem, że zamiast gotowania zupek po północy wolą się po ludzku wyspać.
Nawet najzdrowsze zupy jedząc daleko się nie ujedzie bez snu.
Łatwo jest generalizować, niestety.
Wychowałam się w mieście, pracujący od świtu do nocy rodzice i zawsze coś obiadowego któreś z nich ugotowało a od 12 roku życia gotowałam i ja! Kartoflanke, makaron z serem, naleśniki. Dzisiaj łatwiej dać dziecku na chipsy albo pizze. Można.
UsuńŚwieta prawda, Pani Małgorzato! Ja, gotując w domu czuję si jak diznozaur, bo wokół mnie już prawie nikt tego nie robi. Przetwory? Pierogi Budyń? kisiel? pajda chleba z demem? teraz to już prawie relikty. Jak dla mnie lenistwo i głupota postępująca.
OdpowiedzUsuńTak jest, kisiel i pajda chleba z dżemem to najbardziej pożywne dania, nie mówiąc już o zupie szczawiowej. Proszę Państwa, nieważne, co Niesiołowski chciał powiedzieć, ważne, co powiedział. Nikomu, a zwłaszcza osobie na takim stanowisku, nie wolno mieć takich głupawych odzywek. Wstyd jak koń.
UsuńPani Małgorzato! Dziękuję za prawdę o której Pani pisze. Nie wyobrażam sobie, aby moje dzieci nie jadły obiadu, czy nie miały kanapek do szkoły. Wiem,że pracując też można pogodzić te wszystkie sprawy.Tylko trzeba sobie zadać pytanie :co jest dla nas priorytetem - Dzieci? Czy nasze "niechcenie"?
OdpowiedzUsuńMoje dzieciństwo przypada na przełom lat 50 i 60tych.Jeśli ktoś pamięta tamte czasy to chleb z plackiem ziemniaczanym udającym schabowego był częstym widokiem.
OdpowiedzUsuńMy z rodzeństwem zajadaliśmy same delicje.Pajda chleba polana wodą i posypana cukrem,a nawet czasem posmarowana śmietaną.
Mieszkałam w samym centrum Warszawy.Nie było babci na wsi,ani ogródka pracowniczego.Pracujący rodzice odprowadzali nas do przedszkola,a potem szkoły -jako pierwszych koło 6 a odbierali prawie ostatnich .Zawsze był obiad w domu.Czerwony postny barszcz z ziemniakami pokraszonymi zesmażoną cebulą -też bywało.Nigdy nie byłam głodna.Jeśli nie miałam kanapki to tylko przez zapomnienie.
Mama bardzo się złościła na nasze zapominalstwo.A te nieszczęsne mirabelki.Zjadłam ich całą tonę z nasypu Dworca Ochota.
Co do sondaży to ręce opadają. Strach dzisiaj wierzyć komuś na słowa "potwierdzone naukowo" czy "jak wynikło z sondaży". Z tego co opisujesz wielkimi krokami przychodzi do nas moda z zachodu na szybkie jedzenie. I choć totalnie tego nie rozumie to trzeba przyznać, że dzisiaj nawet pozornie zdrowe jedzenie jest naszpikowane chemikaliami.
OdpowiedzUsuńod 25 lat mam działkę w okolicy Dźwierzut i obserwuję zmiany jakie tam zachodzą.
OdpowiedzUsuńZgadzam się z panią całkowicie
Moi tzw.miejscowi sąsiedzi pyszne, wielkie papierówki wywożą taczkami do lasu a w miejscowym sklepie kupują farbowane, gazowane napoje..
korzystam z tych jabłek robiąc przetwory np.na szarlotkę
podśmiewają się trochę ze mnie "że też się pani chce"
jestem stosunkowo młoda, mieszkam w mieście, mam działkę, sadzę warzywa i ciągle słyszę "jak ci się tak chce!". przychodzi jesień a ja tonę w robieniu różnorakich przetworów i znów słyszę "jak ci się tak chce!, skąd ja mam tyle czasu!"
OdpowiedzUsuńA mi się chce!chociaż po przerobieniu 20kg pomidorów padam na twarz, to już planuje co dalej zrobię.
a najgorsze że jadąc gdzieś na wieś już nie można kupić wiejskich jajek lub mleka prosto od krowy, bo nikt nic nie chowa, bo się nie opłaca.
Sluszne oberwacje, ale i smutne!
OdpowiedzUsuńDzieci nie uczy sie jesc zdrowo i brak informacji na temat co jest wartowsciowe. Tylko ten pltastic fantastic!
Ze zwyklego lenistwa i wygody.
Sama jestem dzieckiem poznego Komunizmu i ciepialam braki w mojej diecie wegetarianskiej.
Moja koleznaka z Polski zywila sie nalesnikami i kanapkami z serem bo rodziece sprezdali dzialke bo nie mieli czasu robic na nieje.
A polska kuchnia do dzis staje mi oscia w gardle. Zupy na ksociach i gotowane po 2 godziny, po ktorych warzywa przypominaja szare wiory!
I ten brak tolerancji w polsce. Wciskanie na sile jedzenia, nalepiej kijem i nie sluchanie co sie mowi, ze JA MIESA NIE JEM.
Czesto to bylo komentowane,ze mam jakis fanaberie. Jakby mi to bylo zabronione?
Odwiedzajac ostanio Polske i Krakow przeszlam zywieniowe katusze w barach i restauracjach tylko jendo dostepne. Kotlet i pierogi.
Daleko nam jeszcze do Europejskiej toletancji.
Anglia nie lepesza tez tylko wszytko "process food", ale duzo publikacji i wielki boom na vegan i plant food diet!
Oby tak dalej.
A moze w Polsce nastapi powrot do natury i nowe pokolenie bedzie mialo mile wspomnienia z wakacji przy zbieraniu jagod, poziomek i grzybow jesiania.
A pomarzyc dobra rzecz.....