Kangury,
czyli: Kochani, obiad!
Wiele
lat temu odwiedziła nas Ania z mężem. Wyjechali do Kanady, mieszkali tam już
tyle czasu, że ich obserwacje, opowieści były mocno osadzone w
rzeczywistości.
Opowiadali o tym, że musieli się wyzbyć natury osadnika
i nauczyć się mieć w sobie odrobinę nomady. Ze zdziwieniem słuchałam, że tak
właśnie wychowuje się kanadyjskie dzieciaki; co
rok klasy w szkole, do której chodziła ich córka, były tasowane, żeby dzieci nie
przywiązywały się zanadto do swojej grupy i umiały co roku nawiązywać nowe
kontakty. To – mówiła Ania – dlatego, że gdy Kanadyjczyk nagle dostaje inną
pracę o 600 km dalej, sprzedaje dom, robi wyprzedaż garażową, zabiera ukochanego
psa i ukochaną lampę po babci, pakuje rodzinę
do samochodu i… jedzie! To bardzo ułatwia życie – mówiła Ania. My, Polacy, a i
wiele innych nacji również, nie potrafimy oderwać się od tego, co się ma. Ja
rozumiem - ziemia i majątek po dziadkach, kamienica od wieków w rodzinie, ale
mieszkanie w bloku i „za nic się stąd nie ruszę” nawet, gdy w Toruniu albo w
Cieszynie jest 10 razy lepsza praca?
Rozumiałam osiadłe życie Polaka bojącego się wędrówek,
choć też dziwiło mnie, że Polak woli siedzieć
na bezrobociu niż sprzedać mieszkanie i pojechać z rodziną tam, gdzie praca
jest.
Ania i
jej mąż nigdy nie mieli swojego miejsca na ziemi, tylko jakieś mieszkanie; okazało się, że rodzina za granicą uszykowała
im w miarę miękkie lądowanie, więc łatwo im
przyszło wyjechać za ocean. Tam zadomowili się i faktycznie kilka razy zmienili
adres, żeby znaleźć swoje szczęście. Mają je!
Wiem, że
nie każdemu to dane. Na przykład tym, których spotkałam – powodzianie. Nawet
kilkukrotne powodzie zabierające im dobytek nie sprawiły, żeby pomyśleli o zmianie miejsca! Nie i już „bo to
ojcowizna”.
Przeczytałam książkę Ani Kamińskiej „Miastowi czyli
aronia losu”, popatrzyłam na własne doświadczenia. Jest teraz spory ruch migracyjny w Polsce, Szwecji i na
przykład we
Francji, opuszczania miast, rezygnowania z
wyścigu, wygodnego życia i osiedlania się na wsiach. Życie uboższe materialnie
ale bogatsze ...inaczej.
Już tak
było, że mówiłam z przekonaniem: „TU, tylko tu!”. Tyle razy, że zdążyłam
zrozumieć, iż życie, nasze wybory a też czynniki zewnętrzne, nad którymi nie
mamy żadnej władzy, potrafią wywrócić do góry nogami nie tylko nasze życie ale i
naszą filozofię życia.
Kilka razy traciłam „moje miejsce na ziemi”
i z każdym razem… było to mniej bolesne!
Zrozumiałam, że sadzone w wielu różnych miejscach drzewa
nie będą mnie cieszyć cieniem, bo raz – jestem za stara a one za młode, nie
doczekam ich owocowania i pełni, a dwa, wyprowadzka, zmiana nie musi oznaczać klęski! Zamiast dostawać
bezdechu, ataku serca i usilnie kręcić głową w totalnej negacji należy się
zastanowić i na karteczce papieru nakreślić wszelkie ZA i PRZECIW.
Przymierzałam się od jakiegoś czasu do takiej zmiany –
kolejnej już i bynajmniej nie na Podhale czy nad morze, jak to bywało ostatnio
(dziękuję moim przyjaciołom, za dane mi zaufanie i klucze do ich posiadłości).
Myślimy od niedawna o kolejnej zmianie
w życiu. Wymaga wysiłku, bo nie jesteśmy młodzi ale już też nie związani z TU i MOJE tak silnie, żeby nie spojrzeć pod słońce w kierunku, o którym jeszcze kilka lat temu ani byśmy nie pomyśleli!
w życiu. Wymaga wysiłku, bo nie jesteśmy młodzi ale już też nie związani z TU i MOJE tak silnie, żeby nie spojrzeć pod słońce w kierunku, o którym jeszcze kilka lat temu ani byśmy nie pomyśleli!
I
zamiast czuć niepokój i mieć milion sprzecznych myśli – mam w sobie tylko wielką
ciekawość, bo to zmiana wielka, ale wszak jadę do Rodziny i
przyjaciół.
Czemu o
tym piszę?
Bo to
dla mnie ogromnie zaskakujące uczucie – byłam pewna, że nie umiałabym już, że
jestem za stara, że nazbyt przywiązana do myśli, że czas osiąść. Ale gdy sprawy
się skrystalizowały, nie mam w sobie trzepotu niepewności i uczuć
ambiwalentnych.
Jak
wielu młodych wiem, że podróże nie są niebezpieczne, ciężkie, że się coś
porzuca, zawala, tylko jest to stwarzanie sobie nowej szansy, czasem
konieczność, czasem wybór. A dom, DOM jest tam, gdzie postawię talerz i zawołam
„Kochani! Obiad”!
W dzisiejszych czasach pracować można wszędzie, również poza Polską, póki są siły i rodzina przy boku. To przecież bardzo dużo!
W dzisiejszych czasach pracować można wszędzie, również poza Polską, póki są siły i rodzina przy boku. To przecież bardzo dużo!
Poznałam
już świat i podróże na tyle, że wiem i jestem pewna, że nie ważne gdzie – ważne z kim. Na kilka
lat? Może na amen?
Może
faktycznie zamiast psa, będę miała kangurka?
Zgadzam się, że to ekscytująca przygoda. Zgadzam się, że nie ważne gdzie, ważne z kim. Wiem też, że nie musi to być na zawsze i nie musi być dlatego, że nie ma w Polsce pracy, perspektyw itd. Można zrobić to też po to, by żyć w innym miejscu. Z ciekawości i po prostu.
OdpowiedzUsuńZ całego serca życzę powodzenia :)
No dobra, ale my tu, czytelnicy, czekamy na jakieś kolejne fikołki na trzepaku. Będą? Nie będzie? Bo tam daleko, choćby i z kangurkiem na dywaniku, to nie wiadomo, jak sprawy się potoczą. :(
OdpowiedzUsuńCzym skorupka za młodu nasiąknie. A nasiąkała brakiem mieszkań, pracą w każdej miejscowości. Po co zmieniać, jak tutaj można żyć. Dlaczego mam się oddalać od tego, co znam.
OdpowiedzUsuńDopiero teraz można się co nieco ruszyć. Ale - starego drzewa się nie przesadza. Niech młodzi eksperymentują - oni to lubią.
Pozdrawiam serdecznie - Halina