poniedziałek, 22 czerwca 2015

Jutro Dzień Ojca

Dwa teksty o naszych starych rodzicach, (może też wkrótce o nas samych?) bo mama jest ważna i tata jest ważny.

W Necie krąży tekst matki do córki.
(nie znalazłam żródła choć kiedyś miałam ale list tak rąży że nie dotarłam do autorki/ autora)
Moja droga Córeczko, gdy zauważysz, że się starzeję, proszę - bądź dla mnie cierpliwa, a przede wszystkim - spróbuj zrozumieć, przez co przechodzę.
Jeśli powtarzam tysiące razy jedną rzecz, nie przerywaj mi, żeby powiedzieć ""Mówiłaś to przed minutą"". Proszę, po prostu posłuchaj. Spróbuj sobie przypomnieć chwile, kiedy byłaś mała, a ja czytałam dla Ciebie tę samą historię noc w noc zanim zasypiałaś.
Kiedy nie chcę wziąć kąpieli, nie bądź zła i nie zawstydzaj mnie. Pamiętasz, jak za Tobą chodziłam, gdy byłaś jeszcze dzieckiem, próbując namówić Cię mimo wymówek na prysznic?
Kiedy widzisz, jak nie radzę sobie z nowymi technologiami, daj mi czas, żebym się ich nauczyła i nie patrz na mnie w ten sposób... Pamiętaj, Kochanie, jak cierpliwie uczyłam Cię, jak robić wiele rzeczy... Jak zachować się przy jedzeniu, ubrać się, uczesać włosy i radzić sobie z różnymi codziennymi sprawami.
Gdy zauważysz, że się starzeję, proszę, bądź cierpliwa, ale przede wszystkim - spróbuj zrozumieć, przez co przechodzę.
Jeśli czasem zdarzy mi się zgubić wątek naszej rozmowy, daj mi chwilę, żebym sobie przypomniała. A jeśli nie będę mogła, nie denerwuj się i nie bądź arogancka. Wiedz, że najważniejsze dla mnie to po prostu być z Tobą. A gdy moje stare, zmęczone nogi nie pozwalają mi iść tak szybko jak dawniej, podaj mi swoją rękę, tak ja kiedyś dawałam Ci moją, gdy zaczynałaś chodzić.
Gdy nadejdą te dni - nie bądź smutna. Po prostu bądź ze mną. Próbuj mnie zrozumieć, gdy będę zbliżać się do schyłku mojego życia z miłością. Będę Ci ogromnie wdzięczna za poświęcony czas i radość, którą dzieliłyśmy. Z uśmiechem i ogromnym uczuciem, jakim zawsze Cię darzyłam, chcę po prostu powiedzieć: kocham Cię ...moja droga Córeczko 
Ja stworzyłam "męski" czyli list ojca do syna. 
Synku...
Może znalazłbyś czas i wpadł do mnie, siedzę sam…
Przypominasz sobie jak się bałeś nocy? Zawsze z mamą zostawialiśmy ci wieczorem uchylone drzwi, żebyś zasypiając nie bał się ciemnego pokoju. Dzisiaj ja się tak boję samotności.

Od kiedy mamy nie ma, czuję się bardzo zagubiony. Nie dziw się. Ona umiała zająć się wszystkim, a przecież zawsze mi powtarzała „mój ty bohaterze” jak oprawiłem choinkę albo powiesiłem szafkę. 
Nie śmiej się, że nie chciałem mieć tego, no… dekodera, czy tunera. Ja się już tak gubię w technice. Nie nadążam. A przecież to ja nauczyłem cię jeździć rowerem, wyjaśniłem działanie radia, pokazałem Wielki Wóz, i sadzałem sobie na kolanach za kierownicą, gdy dojeżdżaliśmy do domu lipową aleją. Pamiętasz? 

Śmieszy cię mój chód? Biegałem kiedyś, ho, ho! A dzisiaj tak łatwo tracę równowagę, boję się przewrócić, bo gdy coś mi pęknie – będziesz miał ze mną kłopot. 

Śmieszę cię moje podwójne skarpetki i kalesony noszone prawie stale? Marznę synku. Stale mi chłodno. To też dlatego nie lubię się często kąpać, bo po wyjściu z ciepła – zimno mi! 

Zdradzę ci moją przykrą tajemnicę. Od dawna puszczają mi zwieracze pęcherza. Mama kazała mi nosić kobiece podpaski i często się myć, żebym nie śmierdział. Starość jest okropna! 

Męczy mnie pamiętanie o wszystkim – żeby umyć sztuczną szczękę, wziąć leki, załadować pralkę i rozwiesić pranie. Szczęka mnie uwiera, jak jestem sam zdejmuję ją. Niech cię to nie złości. 
Zawsze się tak śpieszysz. Badałeś ostatnio prostatę? 

Wpadnij, dobrze? Na starość potrzebuję czułości, choć może nie umiem jej okazywać. Tak mnie wychowano. Czuły byłem tylko dla mamy i dla was, gdy byliście mali, potem jakoś nie wypadało. 
Kiedy ty i twoja siostra wpadacie i przytulacie, mnie to wiesz… to jest lepsze milion razy od aspiryny, ketonalu i leków na ciśnienie.
…brak mi mamy. Bardzo. 
Wpadniesz? Mam twoje ulubione piwo, napijemy się po szklance! Nie, nie zaszkodzi mi. No ile ja jeszcze pożyję, synku? 
Tylko weź klucze, bo pawie nie słyszę dzwonka u drzwi.
(zdjęcie z matką Net. Z ojcem ze strony Filipa Toledano)


Rodzice nam się starzeją.
My się starzejemy....


poniedziałek, 15 czerwca 2015

c.d. Opole 2015 Koncert z okazji 90-lecia Polskiego Radia, triumf Marka Bika.


Wczorajszy koncert z Okazji 90-lecia Polskiego Radia skwituję westchnieniem
– Ufffff! Czyli jednak można!

Można z klasą, bez przegięć, z dość subteną konferansjerką (Artur Andrus – wychowanek radia) dyskretnymi i dobrymi scenkami w wykonaniu Joanny Kołaczkowskiej i Roberta Górskiego i z plejadą wspaniałych polskich wykonawców. OKLASKI NA STOJĄCO!

Jak napisała u siebie na profilu Kasia Enerlich o Alicji Majewskiej „Nie musi sobie ogolić polowy głowy, wyryć tatuaży na połowie ciała albo tyleż ciała zakolczykować. Nie musi krzyczeć. RĘCE W GÓRĘ! Nie musi, bo jest CAŁA PRAWDZIWA, w swoim śpiewie, uśmiechu, włosach, spojrzeniu. Bo jest Cała w Pasji. Szanuję. Podziwiam. WIERZĘ, że tamten prawdziwy, a nie podrabiany, świat nie przeminął całkiem. Jak u Horacego...”
Nasze prawdziwe gwiazdy z tamtych lat zachowują klasę, bo mają za sobą WARSZTAT i nie muszą urządzać na scenie popisów z baletem, light show, puszczać kolorowych flar ani wodotrysków, okrzyków mających poderwać publiczność z miejsc itp. Wystarczała maestria. 
Kiedy Anna German dała głos, (bez baletu, flar i okrzyków „jak się bawicie”?) Polska zastygła w zachwycie!
Jak wspomniałam w poprzednim tekście niekwestionowanymi bohaterami festiwali byli zawsze razem: wykonawca, poeta (tekściarz), kompozytor i aranżer. Piosenka była integralna całością. Tekstowi odpowiadała muzyka i aranżacja, a specjaliści znali całą gamę odcieni w muzyce: od fortissimo, do pianissimo, od grave po adagio. W KAŻDEJ muzyce można – TRZEBA – tego używać. Ale gdy słucham dzisiejszych „kapel”, to używa się jedynie fortissimo, wydzieranie się, krzyk, to jedyny sposób ekspresji. Nędza…

W serwowanych nam utworkach-potworkach muzyka często kompletnie nie gra z tekstem a teksty, pisałam to już, marne i płaskie jak stolnica. Na jedno kopyto. 
Dygresja: to dla mnie paradoks, że niegdyś znakomici tekściarze pisali piosenki zróżnicowane, zabawne, tkliwe, frywolne, proste, zawiłe,  mniej lub bardziej inteligentne (bo np. Wojciech Młynarski zazwyczaj pisał tekst z puentą a czasem drugim dnem, a Jacek Cygan zachwycał skojarzeniami i rozbudowana poetyką, Osiecka uwodziła swoistą romantyką, urokiem i jeszcze -  Bryll, Czapińska, Chorążuk, Loebl, Bianusz, Kondratowicz, Zabłocki, Adamiak, Poniedzielski), teksty były ważne, subtelnie skrzące się rymami, wpadające w ucho. Piękne, mądre wzruszające. Taka różnorodność w czasach dzisiaj obrzyganego PRL-u! 
Kiedy słucham tekstów niewprawnie pisanych rączką wykonawcy (bo szkoda kasy na tekściarza), to ze zdziwienia wyjść nie mogę! Te dzieci wychuchane w puchu, batonikach, coca coli, bez cenzury, w dobrobycie i nieograniczonej wolności nie potrafią pofrunąć z tekstem wyżej kolan! Dramatyczne wołania, że On/Ona mnie nie kocha, lub teksty w ogóle pozbawione głębszego sensu, sklecone na aby, aby a większość to jakieś depresyjne doły (jak słynna, nie wiem czemu, Beksa. W ogóle piosenki współcześnie okrzyczane jako przeboje nie obroniły się wobec starych pzrebojów kóre śpiewała cała Polska). 
Przecież jest pokojowo, pięknie, dostatnio i kolorowo? Nikt piosenkarza nie gnębi. I może TO jest ten powód? Może żeby zauważyć, że kwitną jabłonie, że można się romantycznie wielce spotkać w pokoiku numer osiem, że ktoś jest cały w skowronkach, że kwiaty we włosach, że żagiel się bieli, trzeba żyć w niedostatku, mieć za plecami cenzurę, tęsknić za paszportem? Może wtedy dusza się uniesie i zobaczy to piękno, o którym dzisiejsi wykonawcy śpiewać nie potrafią i myślą, że jedynie wykrzyczane prymitywne barachło – trafi?

Wracając do koncertu:
Nasi Starzy Mistrzowie nareszcie na scenie!
Ostatnio przez ponad 30 lat niezauważani, lekceważeni przez media. A szkoda, bo – jak pokazała publiczność – dają radę! 
Kiedy byłam w Korei Pd, często w niedzielę kanały publiczne telewizji koreańskiej a i japońskiej transmitowały koncerty z różnych miast, w których stare gwiazdy muzyki śpiewają i śpiewają, ile tylko im sił starcza a publiczność, ta dojrzała i pamiętająca – zapełnia sale! Młodzi mają swoje girl i boys bandy i swoje koncerty a starzy swoje! Telewizja pokazuje starych nie wstydząc się! Ba! Z dumą i radością, bo czemu nie? Ich publiczność żyje, pamięta, chce ich nadal widywać.
Nasze media zepchnęły stare gwiazdy w niebyt nie zapraszając ich do programów. I gdyby nie Maria Szabłowska i Krzysztof Szewczyk z niegdysiejszą (gdzie się podziała?!) Dyskoteką Dorosłego Człowieka – młodzież pomyślałaby, że wszyscy już pomarli… 
Maryla Rodowicz, siedemdziesięciolatka (!), stale trzyma fason, ale gdyby nie Nina Terentiew, która zdjęła z Maryli kilkuletnią klątwę TVP obrażonej na artystkę o krytykę (tak przynajmniej głosi plotka), też istniałaby tylko na koncertach objazdowych i SAMA z mężem wydaje swoje płyty. Gdyby nie przypadkowe koncerty Starych Gwiazd uwierzylibyśmy, że jedyna muzyka dzisiaj, jaka się ostała, to te żenujące kapele i solistki, które bywa że i talencik jakiś mają ale od samego wygrania jakiegoś Talent Show im się w głowie przewraca i wierzą, że są wielcy. 

Mama mi zakazała szargania po nazwiskach, więc oszczędzę, że kiedy słyszę, że zespół X czy Y jest „objawieniem”, i słyszę te produkcje, to myślę sobie, że ci panowie i te panny powinni najpierw okna myć i po bułki latać Starym Mistrzom, z tornistrem, do szkoły jakiej, do Zapendowskiej na nauki, zanim dzioby otworzą i odpalą wzmacniacze.

Zaskoczenia tego koncertu?
Z pewnością Joanna Kurdej-Szatan. Brawa! Wspaniale się słuchało tym razem znakomicie śpiewającej stare przeboje Haliny Mlynkowej a i Kuby Badacha i Rafała Brzozowskiego. Halina Kunicka i Sława Przybylska, Alicja Majewska i Włodzimierz Korcz – wielkie ukłony! Wielka klasa! Zabrakło innych wielkich i zapomnianych, ale koncert musiałby trwać do rana!
A może powinien być dwudniowy? (Zamiast super jedynek? Hę?)
Zgadzam się z tym komentatorem na forum: „Degrengolada tego Festiwalu zaczęła się w momencie przejęcia jego organizacji od władz Opola przez TVP i pogłębia się z roku na rok równolegle do degrengolady i zidiocenia samej TVP. Dopóki pozostanie w rękach TVP, nie widzę żadnej szansy na powrót dawnej atmosfery i dawnego poziomu artystycznego; "papa" Musioł pewnie się w grobie przewraca.

Wczorajszy koncert z okazji 90-lecia Polskiego Radia mówi jasno, że jak się chce, to można! Nie musiano reklamować szmatławca i schlebiać najniższym gustom. Nareszcie koncert, na jaki czekałam.
Mój mąż mówi nie bez racji, że zazwyczaj to się ludzie powinni piąć się w górę, do lepszego, mądrzejszego, do klasy i szyku. Wishfull thinking, mój kochany. Większość producentów takich imprez, jak super jedynki, tkwi w discopolowej estetyce, w polskim: „jakośtobędzie, ojtamojtam i ludzie to kupią tylko im poświećmy w oczy Wielkim Światem!” Czyli entourage jak Eurowizji, wielkie wzdęcie i kolorowe wiatry a potem tanie żarciki kabareciarzy, którzy wypadają z lodówek i fałszujący, beznadziejni muzycy i ogólnie poziom wiochy.

Puenta?

Może znów oddać realizację Opola samemu miastu, wesprzeć tylko telewizyjnie? Poszukać sponsorów na poziomie i reżyserów jak Marek Bik i jednak Jerzy Gruza Wielki?
I pamiętać, że „lepsze jest wrogiem dobrego” – a to znaczy, że sprawdzone stare wzorce nie są obciachem. I niech to będzie stare, dobre Opole a nie Disco Hit w Paździerzycach.

niedziela, 14 czerwca 2015

Od lat sobie mówię sobie: NIE OGLĄDAJ!

Tytułem wstępu - skoro sie ogląda festiwal od początku istnienia to siłą rzeczy nie będąc Elżbietą Zapendowską (ukłony!) człowiek średnio znający się na muzyce ma taka paletę prównawczą, że może mieć WŁASNE zdanie. I ja mam! 

Tak, tak, wiem: zmieniły się czasy, mody standardy.
Coś się jednak zmieniać nie powinno. Profesjonalizm i dobry smak, a tego od lat już brakuje w Opolu. Gruzo! Wróć! 

Jeśli się ktoś wychował na pysznej, domowej kuchni, to mu chrupki kukurydziane i słone paluszki nie zastąpią obiadu! Moje pokolenie miało tę frajdę, że na scenie opolskiego teatru widzieliśmy i słyszeliśmy (najczęściej, z drobnymi wpadkami) rzeczy wypracowane, na poziomie i większość z nich przeszła do kanonów muzyki rozrywkowej.
Dyskretna konferansjerka, czyli niezapomniany Mistrz Lucjan Kyrdyński i towarzyszące mu damy – Irena Dziedzic, Maria Wróblewska, Krystyna Loska, Edyta Wojtczak, Bożena Walter i inne, (których zapewne nie pamiętam), to była stara, dobra szkoła. Dykcja, prezencja i klasa.
Konferansjer był od zapowiedzi. Kilku (nie kilkudziesięciu) miłych słów, w których nade wszystko dowiadywaliśmy KTO był kompozytorem, KTO autorem tekstu i KTO zaśpiewa. Piosenka była sukcesem tej trójcy!
Dzisiaj to chyba wstydliwe, bo nikt o nich nie wspomina. I słusznie, bo właściwie każda piosenka wykonana na deskach opolskiego amfiteatru to niewysilony bzdet zarówno muzyczny jak i słowny. Wszystko tak podobne do siebie, że i zaśpiewać przy goleniu (łydek) nie da się!
W KAŻDEJ piosence to samo: - albo „bądź sobą a zdobędziesz szczyt” (jaki?) albo „kocham cię, a ty nie chcesz mię” czy kompilacja różnych uniesień miłosnych. Najczęściej muzyka kompletnie nie współgra z tekstem.
Na tym tle stare piosenki Zabrałaś mi lato czy O kochasiu, który odszedł w siną dal jawi się zdumiewająco odkrywczym cudem. Nie wspominając o takich cackach jak Tańczące Eurydyki, Na całych jeziorach ty, czy Jaskółka , ech, długo by wymieniać! Z efektów specjalnych – orkiestra Stefana Rachonia i Jego urok. I to wystarczało, żeby był wysoki poziom i taka zabawa, że ulice pustoszały. 

Dzisiaj – jak to się kolokwialnie mówi – „…i kamieni kupa”. Jak dla mnie nawet nie kamienie a żwirek jakiś… Przerost formy – nadęcie jak do Oskarów a impreza jak w Parzęczewie Dolnym podczas święta straży pożarnej.
Dziwaczny twór Loża Ekspertów – pani szafarka, pani spikerka, pani od rolników poszukujących żony i pani psycholożka, pan aktor (no, jeszcze) i pan… Pudzianowski, dzisiaj już celebryta do wszystkiego. I wreszcie jedyny znawca, Robert Janowski, cichy i skromny. Chyba zażenowany.
Zadanie tej loży dla mnie kompletnie niezrozumiałe, wprowadzające sztuczne rozdęcie i zamieszanie, bo przecież SUPERY już ustalone były, więc po licho ten cyrk? Tym bardziej, że widać było, że „eksperci” już i tak wiedzą, kto dostanie nagrodę.

Walory estetyczne? Panie się starają - modna kiecka, jakis image, styl (najczęściej). Od zawsze wspaniale stiuningowana Maryla. Zawsze zaskakujaca i stylowa na swój Rodowiczy sposób. Mnie za każdym razem bawi i ciekawi - jak będzie? (i tylko dysonansem było wejście na scenę może i szalenie zdolnego Donatana w niebieskim dresie, który nie zdzierżył niewygranej i pobił się ponoć z menagerem Michała Szpaka. Cóz komentować? Dresiarskie zachowania).
Własnie - panowie...  Panowie wyglądają zazwyczaj tak, jakby własnie robili porządki w piwnicy. To już dramat od lat. Impreza jak amerykńskie Oskary (w zamyśle) a chłopcy we flanelowych koszulach, złachani i "podwórkowi". Mamusia nie nauczyła, czy to poziom dziecinnej nonszalancji? A może krecia robota szafarek? Może "szafarzy" dla chłopców - brak? 
Jedyny który zawsze się wyróżnia to Sebastian Karpiel Bułecka i przebrany (taki styl) Michał Szpak. No i starsze pokolenie kórego na szczęście w Oplu nie ma (Kiliański, Bajor, Radek) w myśl zasady "najlepsi akrtyści to ci, których w Opolu nie ma"
Szkoda młodzi, bo wygląd zobowiązuje. Miło jest widzieć dobrze ubranego chłopaka, niekoniecznie w dresy i eksponującego mniej lub bardziej interesujące tatuaże (szczerze mówiąc już nudne i dyskusyjne jako walor estetyczny).

Masa efektów specjalnych, scena rozedrgana światłami i tylnim projekcjami jak w kalejdoskopie chyba tylko po to, żeby odciągnąć widzów od mizerii sceny. I po licho reszta? Dziwny chórek, zapowiadacze kabaretowi i tancerze, krzesła i jakieś pańcie w mimicznych scenkach – rozpraszają i odwracają uwagę od sprawy, która powinna być zasadnicza – piosenek.
Ach! I jeszcze te nagrody dla widzów w amfiteatrze: jakieś totalnie obciachowe plakaty niby to reklamujące festiwal, ale tak naprawdę reklamujące sponsora. Kompletna żenada.
Piosenek nie było…
Autorów nie było…
Kompozytorów nie było…
Była żenada i obciach.
Był za to wielki „szoł” brukowca (!), więc mieliśmy słowo SUPER odmienione po tysiąckroć – jak to mówi młodzież „do obrzygu”.

Opole zaorywa się samo od lat.
Wnioskuję o rozwiązanie, albo przyklęknięcie na kolanku przed Jerzym Gruzą, powrót do prostej formy i uświadomienie ludziom, że piosenka to TEKST, MUZYKA, aranżacja i wykonanie, czyli śpiew. Niekoniecznie krzyk. (chciałam napisać fortissimo, ale wielu naszych artystów mogłoby nie wiedzieć o co chodzi). Piano (cicho) też może zachwycić. 
A dzisiaj mamy nowotwór, czyli - WYKON. Tfu!
Jak to zakończyć?

Młodzieżowym znów tekstem: ”Nie ogarniam tej kuwety”. Wielu nie ogarnia, a mimo to ktoś z uporem mamuta od kilku lat wciska nam ten kit.
Cóż pecunia, Słupek i tupet…
Szkoda. 

poniedziałek, 8 czerwca 2015


Groźni Poczciwcy…



Mamy problem, nie tylko my – Polacy ale i Europa cała z napływającymi imigrantami.
Na razie, żeby nas jakoś uspokoić Poczciwcy wszelkiej maści tupią „to TYLKO 3 tysiące rodzin. To chrześcijanie!) - dodają jakby to miało jakiekolwiek znaczenie. 
Dla mnie nie ma.

Dzisiaj 3 tysiące, ale jak poczytać, w Libii czeka ponad milion chętnych do życia w „tej sytej i dobrze zorganizowanej Europie” (którą tak wykpiwa Znany Pisarz).
Mnie syta i zaradna a zwłaszcza żyjąca w pokoju od prawie 70 lat Europa nie napawa obrzydzeniem. Wręcz odwrotnie – czuję frajdę, że dało radę, że jest względny spokój, jest jedzenie, autostrady i paszporty do podróży. Za to walczyli nasi ojcowie. Względnie dobrze jest, poza kryzysami i anomaliami pogodowymi. (I oczywiście wiecznym narzekaniem na brak kasy ;-) ).

Nawoływania do przyjęcia tych biedaków, którzy jednak wysupłują od 10 do 60 tys. dolarów za podwiezienie do Europy, porównuję do sytuacji, w której usuwamy z domu przemocowego bitą kobietę z dziećmi i damy im za to zasiłek i otoczymy opieką gdzieś z dala od domu, a mąż – kat zostaje w tym domu i dalej rżnie i atakuje najbliższe otoczenie, bo tak lubi. Jemu, jak i katom zmuszającym ludzi do ucieczki, dajemy święty spokój. Do czasu – bo jak wszystko już zjedzą i wypiją, zgłodniali i spragnieni, sami przyjadą do sytej Europy wyjąc, że „niewierni mają zginąć i a przedtem oddać im wszystko!”
To się już dzieje.

Szczerze mówiąc mam dość wbijania mnie w poczucie winy za to, że mam obawy. Różnej maści Poczciwcy pohukują, że jestem ksenofobką, skoro te obawy mam! Nie jestem.
Bez szemrania Polska przyjęła przez ostatnie 10 lat 117 000 imigrantów z Wietnamu, Chin, Ukrainy, Białorusi i kilku innych krajów. Ci ludzie znakomicie wykorzystali swoje szanse nie żądając zasiłków i utrzymania, z mety wzięli się do ciężkiej pracy, tworząc też z czasem miejsca pracy dla innych. (np. w Żabnie, w chińskiej fabryce świec pracuje wielu Polaków).
Płacą podatki, kupują mieszkania, posyłają dzieci do polskich szkół, w których mali Wietnamczycy recytują wierszyk „Kto ty jesteś…” bez obrażania się i grożenia mi, Tobie, nam – szarganiem ich uczuć religijnych. Przestrzegają polskiego prawa i nie wygrażają mi – Tobie, nam – szariatem, gdy już się „ukokosili”. Podobnie było w przedwojennej Polsce, gdy mieliśmy za sąsiadów Żydów – krawców, szewców którzy nie zakładali związków o charakterze terrorystycznym i nie palili na ulicach samochodów, bo ktoś rzucił żydowskim szmoncesem.

MAMY PRAWO do obaw. Francuska Marsylia, kraje Beneluksu, Anglia i Irlandia, Norwegia, Szwecja, są już u kresu wytrzymałości. Alarmowała Oriana Fallaci, a jej wieszczenia okazały się w pełni słuszne – gdy dzisiaj patrzymy na agresywnie roszczeniowe zachowania „uchodźców” i imigrantów z państw afrykańskich.  To budzi już powszechny niepokój i niezgodę.
Akty terroru ulicznego, dzielnice - getta, do których Europejczyk nie wchodzi, bo stanie się (zwłaszcza kobiety) obiektem napaści słownych albo fizycznych, to dzisiaj niestety norma! Głośne przyzwolenie na gwałcenie białych kobiet to też nie nasz wymysł. Muzułmanie, którzy w Rotherham stworzyli wielki handel żywym towarem, zwłaszcza dziećmi, to kolejny incydent na mapie skutków źle rozumianej, bezrozumnej wręcz, politycznej poprawności.

Mamy prawo bać się, że ludzie z Afryki, (nawet chrześcijanie – jak nas uspokajają Poczciwcy) nie zechcą podporządkować się ogólnym normom społecznym, bo bardzo często tak niestety się dzieje. Nigdy nie pracowali „po europejsku”, nie podlegali prawom europejskim i zazwyczaj po przyjeździe do jakiegoś kraju zakładali swoje społeczności, nieszanujące naszych norm. Z czasem przechodzi to w stan normy – brak asymilacji, nieposyłanie dzieci do naszych szkół, tworzenie własnych, na własną modłę z kompletnym olaniem naszych praw i obyczajów. Nic dziwnego, że się buntujemy.
Poczciwcy ex cathedrae wmawiają mi – Tobie, nam – poczucie winy, żeśmy skąpi i wredni, ksenofobiczni i wygodniccy. Zakładają, że oczywiście KTOŚ (nie oni!) przygarnie i zajmie się uchodźcami. JAKAŚ organizacja – nakarmi, da utrzymanie, nauczy, a zwłaszcza da mieszkania i pieniądze.
To dziwne, bo – jak słyszymy – nawet biedne polskie rodziny żyjące w warunkach urągających wszelkim normom nie mają szans na mieszkanie, w którym byłoby ciepło i woda byłaby bieżąca…
„NIE MA!” - rozkładają ręce władze miast i wsi.
Ale dla uchodźców będą?
To ma prawo oburzać samych zainteresowanych, czyli ludzi żyjących w domach-ruinach, bez wody i ciepła.

Nie twierdzę, że uciekinierzy to wyłącznie poprzebierani wyznawcy Kalifatu i bojownicy ISS, ale wykluczyć się nie da, że w tej formie ISIS przemyca tu swoich „spadochroniarzy”. KTO da głowę, że tak nie jest?
Pouczacze wszelkiej maści, i kaznodzieje łatwo przywołują niegdysiejszą Wielką Emigrację zapominając, że po czasie euforii pomocy naszym uchodźcom Europa miała dość naszych biedujących żołnierzy na utrzymaniu, że inni musieli sobie szukać z trudem pomocy, pracy czy mecenasów żeby jakoś żyć. I nasi emigranci nie zakładali tam organizacji bojowych, nie podpalali dyliżansów żądając dla siebie większych praw, nie wygrażali pięścią wołając „idź do piekła Francjo!” i nie zabraniali swoim ew córkom zamążpójścia za Francuza. Przywoływanie dzisiaj Wielkiej Emigracji w temacie uciekinierów z Afryki to demagogia. Czemu nie ma ruchu współobrony Afryki przed tymi katami? Niechaj oni spadają w diabły, a Afrykańczycy żyją spokojnie u siebie!
Jakaś armia zaciężna, Legia Cudzoziemska, wojska amerykańskie które lubią porządzić na świecie… Gdzie oni?
Wracając do nas.
W Polskich miastach najspokojniej żyją obok siebie Wietnamczycy, Chińczycy Białorusini i Polacy, bo przybysze szanują nasze prawa. Jak na to wskazuje wieloletnia praktyka, przybysze z Afryki nie potrafią się dostosować, tworzą tu swoje prawa a z czasem siłą zmuszają nas do akceptacji obcych nam obyczajów czy życia według ich religii – rażą ich nasze święta, nasze obyczaje i nasze stroje, za to chętnie korzystają z naszych zdobyczy obrażając nas i grożąc.
„Gdy psa zbijesz, nie dziw się że od kija ucieka” – czemu nie mamy problemów z przyjęciem imigrantów innych nacji, wyznawców innych religii, których przecież najswobodniej przyjęliśmy, a z Afrykanami, szczególnie o wyznaniu islamskim, a najszczególniej po aktach terroru ISIS – mamy? Odpowiedz mi zanim mnie obrazisz, szanowny pouczający! Ta obawa nie wynika z niczego innego jak tylko ze złych doświadczeń.
Nie jestem sama w tych obawach. I mam do nich prawo, szanowni pouczający i obrażający mnie, że jestem ksenofobką.


http://nowadebata.pl/2015/06/04/europa-i-katastrofa-migracyjna-jedyne-wyjscie-uczyc-sie-od-australii/
Cytat:
W ostatnich dniach propaganda przemysłu imigracyjnego [*] twierdzi – co należy uznać za skandal – że Europa jest odpowiedzialna za śmierć tysięcy ludzi w wodach w Morza Śródziemnego. To absolutnie nieprawda, wierutne kłamstwo. Nie są temu winne ani Unia Europejska, ani jej kraje członkowskie, ani Włochy. Te łodzie nie zatonęły ani na włoskich, ani na innych europejskich wodach terytorialnych. Również nie stąd wyruszyły. Nikt w UE w niczym nie przyczynił się do tego, co zgotował tym ludziom los.

Kraje UE nie są wprawdzie winne, ale przecież ponoszą wielką odpowiedzialność za własne, katastrofalne błędy"

"Lista prawdziwych sprawców:

Na czele listy winowajców w rozumieniu prawa karnego znajdują się bez wątpienia siatki przemytników, będące przeważnie przybudówkami islamistycznych milicji terrorystycznych, które od pewnego czasu terroryzują liczne kraje między Nigerią a Pakistanem. Bandy te mamią ludzi wizją pewnego transferu do UE, a za nadzwyczaj niebezpieczny rejs na przeładowanych łodziach żądają wielkich pieniędzy (którymi następnie na ogół finansowany jest terror).

Winne w sensie politycznym są kraje pochodzenia imigrantów, z których wiele po ponad 50 latach od zakończenia ery kolonializmu jest dziś gospodarczo w stanie gorszym niż pod koniec panowania brytyjskiego, francuskiego czy belgijskiego.

Winne są te liczne rządy w Afryce i Azji, które nie były w stanie zbudować państwa i gospodarki. Które zamiast przemysłu i rzemiosła pozwalały rozkwitać tylko korupcji. Rządy takie panują przede wszystkim w krajach z dużym odsetkiem ludności muzułmańskiej. To z kolei ogromnie zwiększyło atrakcyjność organizacji islamistycznych rewolucjonistów, które wielu ludziom imponują i sprawiają wrażenie, że swoimi metodami potrafią działać bardziej skutecznie.

Winne są te kraje Europy i Ameryki, które w ostatnich latach obalały stabilne (nawet jeśli dyktatorskie) rządy w krajach Trzeciego Świata. Stworzyły przez to nie, jak naiwnie niektórzy zakładali, praworządne demokracje, ale bezgraniczny, wieloletni chaos, w którym liczy się już tylko prawo pięści. Tak zrobiły Francja i Wielka Brytania w Libii, obalając Kaddafiego i zastępując jego rządy totalną anomią społeczną (podczas gdy wcześniej rzekomy super-nicpoń Berlusconi poczynił z Kaddafim bardzo mądre uzgodnienia). Teraz Libia jest głównym terenem działania przemytników ludzi. To samo zrobiła w Iraku Ameryka, kiedy zastąpiła Saddama Husajna całkowitym chaosem i doszczętnie skorumpowanym reżimem. Zrobiły to Związek Radziecki a potem USA w Afganistanie, gdzie zrujnowały średniowieczną, ale niegroźną kulturę plemienną. Zrobiła to Turcja, która ponosi znaczną część winy za dzisiejszy stan Syrii i do dziś jest życzliwym centrum transferu krwiożerczych dżihadystów w jedną stronę i wszystkich syryjskich „uchodźców” w drugą (w tym wielu uchylających się od służby wojskowej, chcących wykręcić się od walki z „państwem islamskim”).

Winne są wszystkie zachodnie media, które poważnie wierzyły w ulepszenie świata islamskiego poprzez rozmaite „fejsbukowe rewolucje”.

Winne są liczne organizacje bezkrytycznych poczciwców, którzy z wielkim powodzeniem pomagają imigrantom pozostać w Europie i powodując – co oczywiste– że Europa staje się jeszcze atrakcyjniejsza dla milionów kolejnych imigrantów.

Winnych jest wielu naiwnych sędziów, którzy coraz szerzej otwierają bramy imigracji (w Austrii już teraz 40 procent starających się otrzymuje azyl, a większość pozostałych nie jest wydalana).

Winne są telewizja, wideo i kino, które mieszkańcom Trzeciego Świata pokazują Europę jako krainę pieczonych gołąbków. Nie jest więc szczególnie zaskakujące, że obywatel Trzeciego Świata koniecznie chce migrować do tego raju, zamiast walczyć o rozwój własnej ojczyzny."

Andreas Unterberger

niedziela, 7 czerwca 2015

Zwyczajny facet – nie rozumiem?

Bywam na spotkaniach z czytelnikami, rozmawiamy o wielu rzeczach, jakie znajdują się w moich książkach a gdy schodzi na Zwyczajnego faceta wiem, że znów padnie „on jest taki jakby za idealny”.
To mnie osłabia, bo znaczy, że z empatią i wiedzą u nas – marnie.
Znalazłam sieci taki wywiad z terapeutką: Jasqui Marcon:

"Miałam surową, krytyczną i bardzo porywczą matkę. Żeby uniknąć jej gniewu, nauczyłam się schodzić jej z drogi, będąc uśmiechniętą i do rany przyłóż. Taka postawa gwarantowała mi względny spokój.

Moje obserwacje w pracy z ludźmi dotkniętymi "przekleństwem bycia miłym" pokazują, że to jeden z motywów, które kryją się za ich sposobem funkcjonowania - lęk przed agresją najbliższych. To może być rodzic, bliski opiekun, ale i nauczycielka, która odgrywa ważną rolę w życiu - np. pani od baletu. Drugi motyw, który mu często towarzyszy albo występuje niezależnie, to uzależnienie od cudzej akceptacji. "Mili" łaszą się i podlizują, bo myślą, że tak zdobędą sympatię i miłość.."

Bez problemu współczujemy kobietom tak wychowanym, wiemy, że gdy trafią w związek z agresywnym mężczyzną też stają się miłe, idealne wręcz, żeby niczym go nie rozdrażniać. Żyją „na paluszkach”. I to nie tylko w domu – właściwie nie wychodzą na spotkania z koleżankami, mąż i dom to ich ołtarz i wykształcają w sobie cechę „wczesnego ostrzegania” – każdym nerwem, żeby przygotować się na ewentualny atak. Nie tylko fizyczny – ten werbalny również, bo słowa też wywołują ból i lęk.
I nie rozumiem, dlaczego nagle dziwimy się czytając o mężczyźnie, ofierze przemocy, że też stał się „idealny”: nie chodzi na wódkę z kolegami, nie klnie jak szewc, robi zakupy i myje okna.
Dygresja: jakiś dziwaczny stereotyp ustawia tę cechę w rządku męskich cech charakterystycznych. „Męski” facet w mniemaniu wielu osób musi łazić na wódkę z kumplami, uwielbiać mecze żłopiąc piwo, czasem rzucić przekleństwem… Mój tatko NIGDY, dziadek i stryjowie – też. Mój obecny partner nigdy, a jeśli to w sytuacji jakiejś ekstremalnej albo cytuje.
Wracając do tematu: „idealny” stara się być wzorem cnót i robi, co może żeby agresywna, pobudliwa żona/mąż nie musiał o nic się wściec. Niektóre osoby znane mi skądinąd jako wykształcone i wrażliwe (?) nie akceptują faktu, że mężczyzna TEŻ może być ofiarą przemocy domowej.
Dalej w wywiadzie:
„95 proc. moich pacjentów to kobiety, ale prywatnie znam kilku takich mężczyzn. Nie dość, że się borykają ze swoją uległością, to w dodatku czują się niemęscy – zbyt miękcy. Większość z nich wybiera na partnerki własne przeciwieństwa, a raczej kopie swych matek – chłodne, pewne siebie kobiety, które nie wzbudzają sympatii i które tych mężów krytykują i poniżają.”

To takie proste! Jesteśmy tacy sami w obliczu przemocy.
Ból i lęk, zniechęcenie i zawód, rozpacz i bezsilność tak samo czują kobiety – ofiary przemocy jak i mężczyźni.
Wiesiek kocha i długo nie rozumie jak wobec takiej miłości może obrywać za jakieś niezawinione winy?
Moja córka miała koleżankę, która umiała być miła i fajna ale czasem zamieniała się w chlaszczącego złymi słowami potwora. Miała dość traumatyczne życie, dziwne relacje z mamą. To pewnie stąd. Basia starała się utrzymać to koleżeństwo, próbowała zrozumieć, ale nie dało rady. Pewnego dnia powiedziała DOŚĆ. W samochodzie moja siedemnastolatka powiedziała mi coś niezwykle ważnego: ”Mamo, to, że ja wiem skąd się u niej bierze ta frustracja czy złość nie znaczy, że mam to znosić! To mnie boli.”

Partnerom dużo czasu zajmuje zrozumienie faktu, że agresja to jest rodzaj choroby i równie długo dochodzą do wniosku, że NIE MUSZĄ z tym żyć zwłaszcza, gdy agresywny partner leczyć się nie chce uważając, że z nim jest wszystko w porządku. To świat jest zły!
Niestety, według doniesień, agresja kobiet wzrasta – zarówno wobec siebie, w szkołach, na studiach, w pracy, jak i w związkach. Cierpią na tym mężowie, rodzice, dzieci. Świat cierpi – mówiąc górnolotnie, ale prawdziwie.
Przemoc nie ma płci ani wieku i statystyki mówiące o tym, że znacznie więcej jest na świecie przemocy wobec kobiet nie umniejszają dramatów mężczyzn, dzieciaków i starych ludzi – też podlegających przemocy. Przemoc powinna być piętnowana na każdym etapie i każdej formie. Żeby to pojąć należy mieć wiedzę o katach i ofiarach. I o tym, że jeśli z zewnątrz związek jest „uroczy” nie znaczy, że nie może być w nim przemocy.
Zygmunt Miłoszewski pisze o tym w Gniewie. Dzieci z przemocowych rodzin szeptem rozmawiają z pluszakami i mają burą wodę w słoiczku, bo malując farbkami boją się ją wymienić na świeżą – ten fragment bardzo mnie poruszył.
„Idealne” dzieci, kobiety i „idealni” mężczyźni stają się tacy, bo w ich życiu ktoś za bardzo naciska. Czasem to tylko takie ostre wymagania a czasem mroczna, paskudna, niszcząca przemoc.

Nie osądzajmy po pozorach.