Otóż
byliśmy w Sali Kongresowej, na koncercie Charlesa Aznavoura.
Ostatni raz śpiewał w Polsce ponad trzydzieści lat temu. Znam
go dzięki moim rodzicom, oczywiście i radiu. Mój tata go
ogromnie lubił,
więc czasem jakieś jego piosenki nastawiał na gramofonie zwanym wówczas
adapterem, czasem radio nadawało francuskie i włoskiepiosenki
i ja się z nimi osłuchałam, z Montandem, Piaf, Modugno, Milvą,
Dalidą, Brelem, i niemieckim Udo Jurgensem, choć jako panienka wolałam
mocniejsze uderzenie.Od
kiedy jestem dorosła, ten rodzaj muzyki, romantyzmu, klasyki trafia do
mnie z coraz większą mocą.Starzeję
się, czy to szczepionka z dzieciństwa?
Pamiętam z tamtych lat drażniąca mnie Edith Piaf. Drażniącą, bo moja duszyczka dziecięca mimo (a może dlatego?) że cała była utkana z romantyzmu, a nawet egzaltacji, nie znosiła tej dawki dramatyzmu w jej głosie, bo może ów dramatyzm był nie na moją głowę?Jak wielu, którzy dzisiaj nie dają rady słuchać wibrującego głosu Michała Bajora. Za wiele emocji?
Wracam do Sali Kongresowej.Najpierw taka uwaga natury obyczajowej. Gdyby ten koncert odbywał się 35 lat temu - zobaczyłam sporo pięknych kreacji - małych czarnych, eleganckich garsonek, spódnic z tafty i bluzek z połyskiem a panowie założyliby oczywiście garnitury, w najgorszym razie marynarki dokoszul. I tylko młodzi kontestujący przyszliby wyzywająco w dżinsach i swetrach w serek.Takie były czasy, że Kongresowa i nazwisko artysty zobowiązywało.Obowiązywała też punktualność, a dzisiaj...
Dzisiaj o czasie to odlatują tylko samoloty i pociągi. Mamy dzisiaj czas płynny - na bilecie jest wyraźnie napisane, że początek koncertu, uroczystości, przedstawienia czy eventu jest o 20.00 a o tej porze dopiero schodzą się nonszalanccy spóźnialscy i jeszcze uważają, że to na nich się czeka, więc wchodzą 20.15 na ludzie, rozbawieni bez cienia zażenowania jeszcze pogdają to tu, to tam.
Nie lubię tego, jestem inaczej wychowana. No, ale jesteśmy w Sali Kongresowej o czasie, więc rozglądam się i czekam na tę Wielką Chwilę. Nareszcie wchodzą muzycy i zaraz natychmiast skromnie za nimi - ON. Burza oklasków i z mety wstajemy, żeby powitać dawno oczekiwanego gościa. Taki to był spontaniczny odruch! Czyli kochamy go.
Ten drobny i niepiekny już żurnalową urodą pan porusza tym, że jest wielkim
profesjonalistą, że sam prowadzi
konferansjerkę, nie używa półplaybacku i ma ...dziewięćdziesiąt lat!
Zanim doczekałam się tego koncertu kilkakrotnie znajdowałam sobie w Internecie różne jego występy z zeszłego roku, a to we francuskim studiu, a to na koncercie. Miałam wrażenie (bo tak się chyba nastawiłam) że głos mu już leciutko drży, ale dajmy spokój - mówiłam sobie: pan ma dziewiąty krzyżyk!
Podczas koncertu Siwy nachylił się:
- ...cokolwiek mu drży, to z pewnością nie głos, Złotko.- powiedział z wielką satysfakcją.
Tak, głos ma ten sam od lat - czasem mocny jak dzwon, czasem liryczny, łagodny, ciepły.
W
chórku towarzysza mu dwie dyskretnie śpiewające panie, jedną z nich jest
córka - Katia Aznavour z którą zaśpiewał w duecie słynne Je voyage.
Ogromnie
nas wszystkich wzruszył tym, że jedną piosenkę zaśpiewał na dwa
głosy - głosem własnym i w języku migowym, bo tym była liryka. Jest
drobny, żeby nie powiedzieć mały, czasem siadał na wysokim krześle i śpiewał, śpiewał... Ma
świetną, dyskretną mimikę i oszczędne ale czytelne gesty - jest Mistrzem,
a ja bardzo cenię mistrzów.To
było wielkie wzruszenie. I tak myślałam sobie, co w tym wszystkim jest takiego szlachetnego? To szacunek! Po
pierwsze szacunek Azavoura i innych wielkich
i prawdziwych artystów do nas - odbiorców. To własna ciężka, praca,
osiąganie mistrzostwa w tym co się robi, zaangażowanie rzetelność
zawodowa, i skromność. I to
prowokuje reakcję zwrotną, bo to co czułam ja i zapewne znakomita większość
widowni to był nasz wielki szacunek dla Aznavoura i towarzyszących
mu artystów za to co, i jak robią.No i
świadomość ile on ma lat...
Żadnych
fajerwerków, dżetów czy cekinów, falbanek i zawijasów, szokowania
publiczności strojem, nagością czy trącaniem nas co chwila okrzykiem
"halo, Warszawa (Sopot, Opole) jak się bawicie?" żadnego poklepywania
nas po ramieniu czy wręcz szczypania w zadek. Jak
bardzo głęboki Rów Mariański jest między takimi koncertami, a innymi
które oglądałam z zażenowaniem ostatnio. Będę
miłosierna i nie przytoczę nazwisk ludzi którzy wchodzą na scenę jak
paniska do knajpy, z mety traktując nas jakby powiedziała moja dostojna
babcia "...za pan brat, jak świnia z pastuchem" wołając "hejka,
jak się bawicie?", ubrani tak jakby właśnie wrócili z wielogodzinnych
zabaw intergracyjnych w lesie.
Niekiedy mam wrażenie że są niedomyci
i po sporej dawce piwska, w bejsbolówkach żeby ukryć łysinę, w
adidasach i szortach na wielkim, transmitowanym koncercie a nie na plaży.
Ten typ nonszalancji mi nie odpowiada, ale wszak to dla młodzieży, (dla Słupka) więc milknę. Skoro oni to kupują...
Wczorajszy wieczór - wspaniały i tak bardzo się cieszę, że dane mi było usłyszeć go na żywo, bo to było jakby róża przez otwarte wpadła okno.
Wasza M.
https://www.youtube.com/watch?v=5sOb1lRnMRA
Pani Małgosiu, ale pozazdrościłam...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam z Pragi (czeskiej)
Pani Małgorzato tak jak przeczytałam Pani książki z wielkim zainteresowaniem, tak i ten wpis. Brzmiący tak szlachetnie. tak brakuje tej elegancji, tego poszanowania innych na co dzień. Wszyscy powtarzają świat się zmienia, taka kolej rzeczy, tylko dlaczego w takim kierunku nonszalancji w zachowaniu. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPopatrz w jakich fajnych czasach zyjemy, ile mamy radosci i wzruszen wspominajac stare czasy PRL-owskiej szarosci. Ile czlowiek mial wtedy pragnien, ile nadziei, ile snow, ktore mialy sie nie spelnic, a jednak... Powrot tych momentow z przeszlosci czyni nas ludzmi jeszcze bardziej szczesliwymi, powiedzialbym ludzmi nie do zdarcia. Aznavour zawsze wruszal, zawsze pozostal dla mnie taki cielesny i namacalny, ile razy On uczynil mnie przytulonego do czegos pieknego. Ups, rozczulam sie... Kostek
OdpowiedzUsuńUwielbiam uwielbiam jak Pani pisze, juz slyszę ta muzyke....
OdpowiedzUsuńja również :)
Usuń