niedziela, 15 kwietnia 2012

Nawrót choroby


To choroba przewlekła, ale nie ciężka. Jeśli ktoś na nią zapadł, to nie ma na nią właściwie żadnej szczepionki, aspiryny – NIC!
To choroba, na którą się zapada z wyboru, zgodnie z chińskim przysłowiem:
Chcesz być szczęśliwy przez chwilę to się upij!
Chcesz być szczęśliwy przez kilka lat – to się ożeń.
Chcesz być szczęśliwy całe życie – zostań ogrodnikiem.

Nabyłam kiedyś tego wirusa, gdy nagle zupełnie dopadała mnie wielka chęć posiadania własnego kawałka ziemi, ale niekoniecznie wielkości chusteczki do nosa koło tarasu. Coś z większym oddechem, za miastem a tak naprawdę …to na kompletnej wsi. Marzenia są po, to żeby je realizować i miałam oto swój kawałek. Potem inny, znacznie większy i wiem to na pewno, że wiosenny wirus zawsze powraca.
Widzę to u moich koleżanek, znajomych. To coroczny świerzb dłoni – dorwać się wreszcie do łopaty, grabi! Założyć kaloszki albo ogrodowe drewniaki czy trampki i hop w grządki! Powywalać stare suchości, chaberdzie, pięknie ukopać, zagrabić, wciągać w płuca zapach wilgotnej ziemi i czekać niecierpliwie na siew na sadzenie, a są i tacy, co wcześniej już sieją pod osłonami, pikują… sami sobie przygotowują materiał, żeby po „ogrodnikach” i zimnej Zośce wskoczyć, wpłynąć do ogrodu jak na otwarte morze – całym sobą i już bez strachu nasadzać, siać, nasadzać, siać! Potem, (jak sądzą niezarażeni laicy), co to za frukt?! Co za frajda? Wieczne pielenie, podlewanie… Iiiiitam!
No, właśnie na tym polega ten wirus, że to jest jak karmienie i doglądanie własnego dziecka. Obserwacja jak rośnie, zakwita, czasem owocuje. To wiedza i ta nieopisana ogrodnicza przyjemność sprawiają, że jesienią Joanna F. moja znajoma, zapalona… ba!, powiem, zwariowana (i Ona się nie obrazi) ogrodniczka zaczyna następny etap tej choroby – przetwarzanie. Bo bywa też i stan ciężki tego schorzenia, – czyli smażenie, kiszenie, zalewanie zalewami swoich plonów.
Jej przyjaciele mają zaszczyt zostać obdarowanymi Jej przetworami, z owoców i jarzyn z Jej ogrodu. Powidła śliwkowe klasyczne, żurawina do mięs, lekkie dżemy i konfitury, ogórki na różne sposoby (jak u dr Niegłowicza ze Skiroławek – pamiętacie?), a ja wymyśliłam kiszone selery naciowe i nauczyłam się od Lucyny Ćwierciakiewiczowej robić konfiturę z zielonych, niedojrzałych pomidorów.  Coraz więcej jest nasion roślin rzadkich, coraz większa odwaga w hodowaniu u nas karczochów, kardu, nachi, okry, fasolnika chińskiego i dziwacznych sałat.
Ach! Witajcie Kochani, zarażeni tym boskim wirusem! Zaczynamy coroczną naszą chorobę szczęśliwą – OGRÓD!





 zdjęcia pochodzą ze strony: www.teczowyogrod.net.pl

4 komentarze:

  1. Ogrodnikiem jestem z pierwszego zawodu. Nigdy nie pracowałem w zawodzie,ale na starosc chyba to się zmieni.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak ja to znam! W tym roku moja choroba się pogłębiła - odkryłam róże.Zamówiłam całe mnóstwo i nie mogę się doczekać, kiedy je dostanę.
    A konfiturę z zielonych pomidorów odkryłam w zeszłym roku - z limonkami, imbirem, goździkami - rewelacja.
    Pozdrawiam wiosennie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem w mniejszości, bo ogród to niekoniecznie (tzn. bardzo lubię ogrody, ale nie kręci mnie grzebanie w ziemi, sadzenie, sianie itp.), za to doniczki z kwiatami na parapecie - owszem.
    Pozdrawiam wiosennie!

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń