środa, 27 lutego 2013

Obowiązek



Bardziej chyba brak wyobraźni i edukacji.
Ten film https://www.youtube.com/watch?v=tVgNK_YH--w powinien być puszczany w szkołach i wszelkich urzędach. Jest szalenie prosty w przekazie i dramatyczny. Oto my, na planecie, na której jako ssaki żyjemy najkrócej. Życie na niej rozwija się miliardy lat. Jesteśmy tu od niedawna i zachowujemy się jak pijani i chamscy turyści w spokojniej buddyjskiej wiosce. Swoim „ja wiem lepiej”, albo „mam to w d…” dewastujemy. Wiem, wiem, są tacy, co wyrzucają śmiecie do lasu i zostawiają na szosie, ale ja zaczęłam od siebie. W naszej gminie sortuje się. Może jeszcze nie tak jak w Japonii, ale już plastik, metal i papier - osobno. Widziałam podobne przesłanie w parku, w Hongkongu. Proszę ten film obejrzeć. Ja od jakiegoś czasu segreguję śmieci. Ważne jest też zbieranie nakrętek. Nie tylko na protezę dla jakiegoś Jasia, ale z powodów ekologicznych. Patrzę na ptaki, które mieszkają 2000 km od siedzib ludzkich. Żywią swoje dzieci i siebie tym, co wyłowią. Zapadają na ciężkie choroby gastryczne i bardzo cierpią. Ich dzieci - pisklęta też. Umierają w potwornych męczarniach, bo po wodzie pływają nakrętki i masa innych, plastikowych rzeczy, które dla ptaków są nieczytelne. Kolorowe, czasem błyszczące jak rybki, więc ptak to połyka i zanosi zawartość wola dziecku – zabijając je. W żołądkach wielu zwierząt dziko żyjących naukowcy znajdują plastikowe śmiecie. To zatruwa i powoduje ogromne boleści. Zwierzęta, nikomu niczego niewinne umierają w bólu. Trzeba się opamiętać i edukować. W szkołach, w zakładach pracy głosić sortowanie śmieci, zbieranie nakrętek i starać się bardzo nie być odpowiedzialnym za trucie i zabijanie. Nawet, gdy nie robimy tego bezpośrednio, a wyrzucamy byle jak i byle gdzie nawet folię od cukierka – zabijamy być może ptaka albo inne zwierzę. Sortujmy, szerzmy tę wiedzę. To moralny obowiązek.

 
Zawartość żołądków piskląt żyjących na wyspie oddalonej od najbliższego kontynentu o 3000 kilometrów. Nasz wpływ sięga naprawdę daleko... (fot z http://ziemianarozdrozu.pl/artykul/2149/o-kurcze-ryby-sie-kurcza)

poniedziałek, 11 lutego 2013

Zapracować sobie na starość.



Lubię patrzeć na stare pary idące i trzymające się za ręce.
Jesteśmy gatunkiem żyjącym w parach. Jednak tak – nie łączymy się w pary tylko na okres godów, nie żyjemy w stadzie, żyjemy w parach a te pary tworzą oczywiście jakąś otoczkę rodzinną mniejsza lub większą. Ale ja nie o tym.
Ja o tych parach.
Na etapie początkowym bywa, popełniamy kardynalny błąd w wyborze partnera, ale żadna ludzka siła nam tego nie wyperswaduje, bo jesteśmy młodzi, głupi i wszystko wiemy najlepiej. Zawieramy związek z różnych powodów i nie zawsze to jest ta prawdziwa, dobra miłość. Czasem lęk przed tykaniem zegara (biologicznego), lęk przed ostracyzmem (wszystkie z mojej wsi już powychodziły za ten mąż!), poczucie, że należy… Najgorsza opcja, to głęboka fascynacja, bywa, że rodzaj szału erotycznego, czasem toksyczne uzależnienie od kogoś, kto tylko ugłaskuje nasze poczucie osamotnienia czy jakieś inne kompleksy, frustracje. Bywa mylona z miłością.
Takie związki szybko bardzo pokazują swą kruchość i bezsens.
Rozwód… Zmiana. Oby na lepsze!
Tak, to lepsze niż życie z poczuciem głębokiej krzywdy, żalu do siebie albo, co gorsza, do całego świata i tkwienie w trującym układzie, bo „co ludzie powiedzą”, mama się wścieknie, ojciec padnie na zawał, tyle wydał na wesele…
Lepiej zacisnę zęby i na terenie domu, po cichy (albo nader głośno) będę załatwiał/ła swoje frustracje, hodował/ła rosnąca niechęć i gorzkniała/ł na potęgę.
Bywa też, że po jakimś świetnym czasie, po wielu latach coś się w związku psuje, i to tak bardzo, że rysa rodzi pęknięcie, a potem stajemy się już dwoma innymi lądami. Bywa!
A przecież jednak są udane związki, te pierwsze, czasem drugie, chociaż jako związek nie płynęły zawsze, jak dostojny żaglowiec po ciepłym morzu. On i Ona, to układ dynamiczny, różnie bywa, ale zgodnie z zasadami metalurgii (kolega mnie oświecił) spawy na łączeniach (po złamaniach np.) są stokroć silniejsze od reszty! Czyli wspólne problemy sprawy, przeżywane w ciągu lat wspólnego bycia potrafią cementować, sprawiać, że patrzę na to swoje domowe szczęście i myślę, że takich trzech jak nas dwoje, to nie ma ani jednego! Wspólnie brane zakręty, wiraże, czasem rozłamy, spawane potem cierpliwie działają na korzyść i czujemy coraz bardziej, że On/Ona jest mi bliski/bliska najbardziej ze wszystkich, że to jest moje lustro, najlepszy przyjaciel, doradca, opoka i pomoc. Moja wielka, stara, siwa miłość.
Oczywiście wiążą też bardzo mocno wspólnie przeżywane chwile piękne, zachwyt zawsze fajnie jest z kimś dzielić „Kochanie moje, jak pięknie zachodzi to słońce za las!”, „Spójrz, ten Gaudi jest fenomenalny!”, „Pięknie to zatańczyła, co za ekspresja, prawda?”, „Dzwoniły dzieci. Mamy wnuczkę! Hurrrrra! Daj buziaka!”.
Przy śniadaniu - gdy dom już pusty, bo dzieci wyfrunęły - mamy stale o czym rozmawiać. Podglądając sikorki za oknem obgadać co tam u dzieciaków, jak kwitnie ten nowoposadzony krzew, jakie mamy plany na lato. Mamy wór zdjęć i wspomnień, wypracowany latami własny alfabet, skróty myślowe i żarty. Zmarszczki wokół oczu, zakola, czy plamy na dłoniach rozczulają i myślimy sobie, że to najukochańsze ręce, najukochańsze oczy, najukochańszy nasz partner życiowy.
Żeby sobie tak to poukładać, potrzeba z wiekiem więcej czułości, cierpliwości, szacunku. Na starość to są artykuły pierwszej potrzeby!
Kiedy jest obok ten ktoś, dzięki komu czujemy się bezpieczni, zadowoleni, zaopiekowani (wzajemnie), znaczy jesteśmy szczęśliwi szczęściem codziennym.
Starość jest brzydka i nieładnie wymyślona – to prawda, ale można się starać żeby przeżyć ją najpiękniej jak się da, zapracować na to i myśleć o niej jeszcze wtedy, gdy jesteśmy w miarę młodzi, gdy mamy dzieci w domu. Żeby nie stało się tak, iż dzieci są jednym „lepikiem” naszego związku, że gdy wyfruną, poczujemy się ze sobą… obco, coraz bardziej wrogo.
A tak pięknie byłoby, żeby po ich odejściu w swoje życie, cieszyć się nawzajem swoją obecnością, lubić swoje towarzystwo, wspierać się i czuć potrzebnym. To się nazywa miłość, i faktycznie jest znakomitym lekiem na całe zło.
Ale żeby tak się stało to trzeba…
- przytulać się, głaskać, to działanie terapeutyczne, wyzwala się serotonina a ona już dalej wie, jak nam ulepszać życie. Chcemy i lubimy tulić kota, wnuczkę, to się tulmy też nawzajem, przecież on/ona jest tak blisko!
- szanować i lubić się. Nasze przyzwyczajenia, zasady, zainteresowania, zwyczaje, które kiedyś nas nawzajem urzekły.
- rozmawiać także o zdrowiu, o tym co nam jest, o drobiazgach, żeby w porę dostrzec problemy i zaradzić. No bo z kim gadać o najintymniejszych sprawach?
- często jak się da (ja codziennie) mówić jak bardzo mi z Tobą dobrze, jaki jesteś kochany/kochana.
- seks? Wedle życzenia! Nie ma przeciwskazań! To może być (gdy siły i chęci już nie takie) seks light czyli ciut większa dawka tulenia, pieszczot i ogólnie pojętej cielesności. Gdy siły i chęci są – to tylko dodatkowa porcja ćwiczeń i owej serotoniny, hormonu szczęścia i zdrowia.
- nie zrzędzić. W ogóle nie zrzędzić, ani za młodu ani n starość.

Jeśli życie porównać do podróży, musi nam być ciepło i jasno, wtedy podróż nie straszna!
A kto chce być
wewnątrz zdarzeń
musi żyć wciąż z bagażem.
Musi mieć walizeczkę i koc,
i latarenkę na noc.

Tobie dedykuję, mój Kocyku i Latarenko!  

środa, 6 lutego 2013

Taka sobie polemika



Niby z dawien dawna przekazywane i łykane jak tabliczka mnożenia, ale już dawno budzi moje wątpliwości podstarzały Dekalog.
- Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną.
Monoteizm tak musi mieć. Nie komentuję.
- Nie będziesz wzywał imienia Boga twego nadaremno.
I tak wszyscy wołają: Na Boga! O, Boże! Jezus Maria! Na rany Chrystusa! Jezusicku! Łolaboga! Itp. Itp. Zwłaszcza pełno tego w tekstach literackich sprzed wielu lat. Więc kompletnie bezużyteczne i nielogiczne to. To jak nielogiczne prawo, którego nie da się przestrzegać, więc staje się martwym prawem. Ponadto – komu i w czym szkodzi? Pozwala na ekspresję. I oczywiście jest o wiele bardziej ekspresyjne niż o ku…wa! O, ja pie…dolę etc.
- Pamiętaj, abyś dzień święty święcił.
No, kościół nie daje zapomnieć, świąt ci u nas dostatek. Co chwila właściwie mamy kościelne święto. I to akurat jest lubiany punkt niezależnie od tego, kto święci. Święta są fajne, jeśli są obchodzone bez tej naszej katolickiej emfazy i zamartwiania się. Ani egipskie płaczki ani nawoływanie do sypania głowy popiołem czy łez, nie robią na mnie wrażenia. Jestem poważna kiedy tego trzeba a nie na rozkaz!
- Czcij ojca swego i matkę swoją.
Oczywiście, z zasady trzeba, ale kiedy zawodzą obydwoje, gdy są bezduszni, zimni, cyniczni, niewydolni uczuciowo i wychowawczo, wywołują dziecięce cierpienie, porzucają, w najgorszym razie zamieniają się w katów, bo piją, biją, gwałcą, bywa, że zabijają, to… zalecenie staje się nieprawdziwe! Gnębione i poniewierane dziecko nie jest w stanie być wielkoduszne i wybaczać raz za razem a tym bardziej czcić.
A może tak:
- Rodziców kochaj tak, jak oni kochają ciebie?
I tu brakuje mi ogromnie przykazania następnego – szalenie korespondującego z poprzednim:
- CZCIJ, kochaj dziecko swoje, jak siebie samego!!!
I podpunkt wynikły z czasów, w których żyjemy:
- Płać na nie alimenty, skoro je powołałeś/łaś do życia!
Dlaczego nie ma tego przykazania? Czemu o dzieciach Dekalog milczy? Bo kiedyś dzieci były nieważne, mało istotne. Jak wiadomo dzieci niby były zawsze ale dzieciństwo jest od niedawna. Mojżesz nie pochylił się nad sprawami dziecięcej duszy. Za to bardzo interesowało go łóżko, ale o tym za chwilę…
- Nie zabijaj.
Absolutna zgoda.
- Nie cudzołóż.
Mówiłam, że za chwilę będzie jeszcze jedno odniesienie do seksualności człowieka? Po, co aż tyle? I czy nie zawierałoby się ono w szerszym, a też nie ujętym punkcie:
- Nie oszukuj i nie zdradzaj ludzi, którzy ci zaufali.
To mądrzejsze, szersze, odnosi się do większej sfery niż tylko łóżko i seks.
- Nie kradnij.
Jasne! Bez komentarza.
- Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu.
To byłoby w punkcie o oszukiwaniu i zdradzie. Tamto brzmi lepiej i szerzej. W tym brzmieniu chyba pomijane notorycznie i nagminnie. Zresztą media teraz lansują wręcz coś przeciwnego.
- Nie pożądaj żony bliźniego swego.
Po co się powtarza prawie to samo co z tym cudzołożeniem? Niejasne i zabiera niepotrzebnie miejsce. Co oni z tym seksem? I co mężem bliźniego swego?
- Ani żadnej rzeczy, która jego jest.
To już jest w: nie kradnij, czyli jakby powtórka. A pożądanie czegoś, co ktoś ma, jest naturalną skłonnością każdego człowieka. To też droga do rozwoju, np. chciałabym mieć opanowane trzy języki jak X! (i idę na kurs) Chciałbym być tak zdrowa jak Y, więc o siebie zadbam, jak on/ona! Chciała bym mieć taki ogródek jak Z, więc sobie skopię i posadzę. Mieć taki sweter jak K, kupię sobie, etc.
Zapewne chodziło Mojżeszowi o ZAWIŚĆ, która jest brzydszą siostrą zazdrości. Mądra zazdrość bywa najczęściej budująca, aspirująca. Zawiść – niszcząca, rodzi złe myśli, podstęp i złe czyny.
Czyli:
- Walcz z zawiścią rodzącą samo zło.

A może było jak na tym filmie? http://www.youtube.com/watch?v=Ah-WdAwVg9c


piątek, 1 lutego 2013

Słoiki



Od zawsze ludzie szukali szczęścia, fartu, pracy.
Szczególnie gdy nie było jej w pobliżu miejsca zamieszkania. Młodzi i silni szukali pracy poza domem gdy pojawiło się widmo ubóstwa. Z czasem to się nazywało emigracją. Od słowa migrare – przesiedlać się. Człowiek zostawiał rodzinę, matka na drogę dawała w ręcznik zawinięty chleb, coś jeszcze ojciec klepał po plecach i witaj świecie!
Tak było jest i będzie, i z tym spotykaliśmy się często zaprzyjaźniając się z nowymi kolegami w szkole, na studiach. Przecież mieliśmy mnóstwo przyjaciół przyjezdnych, mieszkających w bursach, akademikach. Być może my też studiowaliśmy w innym mieście, ba w innym państwie?
Za każdym razem, kiedy przychodziły święta, tacy wędrujący ludzie wracają do domu, nacieszyć się bliskością, a troskliwie ręce mamy, babci ładują już do toreb łakocie, żeby gdzieś tam daleko, posmakował raz jeszcze domu, by zapachniało babcinym keksem. To piękne i dobre!
Niestety czytam w nowym metrze przykrą rozmowę o „słoikach” jak z pogarda nazywani są wszelcy przyjezdni. Zwłaszcza celuje w tym warszawka. Celowo nie piszę Warszawa, bo mi wstyd i wciąż myślę, że tak dzielić ludzi musi tylko jakiś mały umysł! Zapytani, czemu tak się zachowują odpowiadają, że „słoiki” im zabierają przestrzeń! Miejsce na studiach, miejsce na parkingu, mieszkanie, miejsce w żłobku etc. Błąd!
Miejsca w żłobku to sprawa gminy, nadto wszędzie jest z tym kłopot. Miejsce do parkowania, to też sprawa gminy, która np. ładuje wielkie pieniądze w nowe muzeum, (jakby Warszawa miała ich za mało), zamyka coraz to nowe ulice dla ruchu kołowego zamiast równolegle budować naziemne wielopoziomowe parkingi, które spełnią kilka funkcji społecznych – dadzą oddech parkującym, i dopełnią kasę miastu. Muzea raczej będą (jak stadiony) tę kasę pochłaniać. (Nadmienię, że w Korei Pd nikt nie zbuduje wysokościowca, osiedla czegokolwiek, jeśli nie zapewni np. podziemnych miejsc parkingowych. Widywałam 6 piętrowe podziemne parkingi w centrach miast)
W rozmowach o złej sytuacji życiowej młodzieży wsi i małych miasteczek, miastowi perlą się dobrymi radami w stylu „To trzeba ruszyć tyłek poza swój grajdoł i szukać fartu!”. No i właśnie oni to zrobili, moi drodzy! Tak jak Wy kiedyś ruszyliście (być może) na studia do Gdańska, na Sorbonę, czy Ontario Universtity. Migracja to taka normalna rzecz! I niczego złego nie ma w tym, że ci, którzy mają blisko, pamiętają o rodzinie, bo tęsknią i pakują się w piątki do pociągów, wracając na poniedziałek ze słoiczkami matczynej miłości.
Nie akceptuje określenia „słoik” w stosunku do migrujących ludzi. Nie akceptuję pogardy.
Dodam jeszcze, że swoim dzieciakom zawsze, gdy już się pakują do domu daję koszyk domowych wiktuałów i uważam, że to powinno trwać wiecznie, bo to kawałek rodzinnego domu w słoiczku. Chociaż to!

fot z www.tapeta-grzyby-salatki-ogorki-przetwory.na-telefon.org