Lubię patrzeć na stare pary idące i trzymające się za ręce.
Jesteśmy gatunkiem żyjącym w parach. Jednak tak – nie
łączymy się w pary tylko na okres godów, nie żyjemy w stadzie, żyjemy w parach
a te pary tworzą oczywiście jakąś otoczkę rodzinną mniejsza lub większą. Ale ja
nie o tym.
Ja o tych parach.
Na etapie początkowym bywa, popełniamy kardynalny błąd w
wyborze partnera, ale żadna ludzka siła nam tego nie wyperswaduje, bo jesteśmy
młodzi, głupi i wszystko wiemy najlepiej. Zawieramy związek z różnych powodów i
nie zawsze to jest ta prawdziwa, dobra miłość. Czasem lęk przed tykaniem zegara
(biologicznego), lęk przed ostracyzmem (wszystkie z mojej wsi już powychodziły
za ten mąż!), poczucie, że należy… Najgorsza opcja, to głęboka fascynacja,
bywa, że rodzaj szału erotycznego, czasem toksyczne uzależnienie od kogoś, kto
tylko ugłaskuje nasze poczucie osamotnienia czy jakieś inne kompleksy,
frustracje. Bywa mylona z miłością.
Takie związki szybko bardzo pokazują swą kruchość i bezsens.
Rozwód… Zmiana. Oby na lepsze!
Tak, to lepsze niż życie z poczuciem głębokiej krzywdy, żalu
do siebie albo, co gorsza, do całego świata i tkwienie w trującym układzie, bo
„co ludzie powiedzą”, mama się wścieknie, ojciec padnie na zawał, tyle wydał na
wesele…
Lepiej zacisnę zęby i na terenie domu, po cichy (albo nader
głośno) będę załatwiał/ła swoje frustracje, hodował/ła rosnąca niechęć i
gorzkniała/ł na potęgę.
Bywa też, że po jakimś świetnym czasie, po wielu latach coś
się w związku psuje, i to tak bardzo, że rysa rodzi pęknięcie, a potem stajemy
się już dwoma innymi lądami. Bywa!
A przecież jednak są udane związki, te pierwsze, czasem
drugie, chociaż jako związek nie płynęły zawsze, jak dostojny żaglowiec po
ciepłym morzu. On i Ona, to układ dynamiczny, różnie bywa, ale zgodnie z
zasadami metalurgii (kolega mnie oświecił) spawy na łączeniach (po złamaniach
np.) są stokroć silniejsze od reszty! Czyli wspólne problemy sprawy, przeżywane
w ciągu lat wspólnego bycia potrafią cementować, sprawiać, że patrzę na to
swoje domowe szczęście i myślę, że takich trzech jak nas dwoje, to nie ma ani
jednego! Wspólnie brane zakręty, wiraże, czasem rozłamy, spawane potem
cierpliwie działają na korzyść i czujemy coraz bardziej, że On/Ona jest mi
bliski/bliska najbardziej ze wszystkich, że to jest moje lustro, najlepszy
przyjaciel, doradca, opoka i pomoc. Moja wielka, stara, siwa miłość.
Oczywiście wiążą też bardzo mocno wspólnie przeżywane chwile
piękne, zachwyt zawsze fajnie jest z kimś dzielić „Kochanie moje, jak pięknie
zachodzi to słońce za las!”, „Spójrz, ten Gaudi jest fenomenalny!”, „Pięknie to
zatańczyła, co za ekspresja, prawda?”, „Dzwoniły dzieci. Mamy wnuczkę!
Hurrrrra! Daj buziaka!”.
Przy śniadaniu - gdy dom już pusty, bo dzieci wyfrunęły - mamy
stale o czym rozmawiać. Podglądając sikorki za oknem obgadać co tam u
dzieciaków, jak kwitnie ten nowoposadzony krzew, jakie mamy plany na lato. Mamy
wór zdjęć i wspomnień, wypracowany latami własny alfabet, skróty myślowe i
żarty. Zmarszczki wokół oczu, zakola, czy plamy na dłoniach rozczulają i
myślimy sobie, że to najukochańsze ręce, najukochańsze oczy, najukochańszy nasz
partner życiowy.
Żeby sobie tak to poukładać, potrzeba z wiekiem więcej
czułości, cierpliwości, szacunku. Na starość to są artykuły pierwszej potrzeby!
Kiedy jest obok ten ktoś, dzięki komu czujemy się
bezpieczni, zadowoleni, zaopiekowani (wzajemnie), znaczy jesteśmy szczęśliwi
szczęściem codziennym.
Starość jest brzydka i nieładnie wymyślona – to prawda, ale
można się starać żeby przeżyć ją najpiękniej jak się da, zapracować na to i
myśleć o niej jeszcze wtedy, gdy jesteśmy w miarę młodzi, gdy mamy dzieci w
domu. Żeby nie stało się tak, iż dzieci są jednym „lepikiem” naszego związku,
że gdy wyfruną, poczujemy się ze sobą… obco, coraz bardziej wrogo.
A tak pięknie byłoby, żeby po ich odejściu w swoje życie,
cieszyć się nawzajem swoją obecnością, lubić swoje towarzystwo, wspierać się i
czuć potrzebnym. To się nazywa miłość, i faktycznie jest znakomitym lekiem na
całe zło.
Ale żeby tak się stało to trzeba…
- przytulać się, głaskać, to działanie terapeutyczne,
wyzwala się serotonina a ona już dalej wie, jak nam ulepszać życie. Chcemy i
lubimy tulić kota, wnuczkę, to się tulmy też nawzajem, przecież on/ona jest tak
blisko!
- szanować i lubić się. Nasze przyzwyczajenia, zasady,
zainteresowania, zwyczaje, które kiedyś nas nawzajem urzekły.
- rozmawiać także o zdrowiu, o tym co nam jest, o
drobiazgach, żeby w porę dostrzec problemy i zaradzić. No bo z kim gadać o najintymniejszych
sprawach?
- często jak się da (ja codziennie) mówić jak bardzo mi z
Tobą dobrze, jaki jesteś kochany/kochana.
- seks? Wedle życzenia! Nie ma przeciwskazań! To może być
(gdy siły i chęci już nie takie) seks light czyli ciut większa dawka tulenia,
pieszczot i ogólnie pojętej cielesności. Gdy siły i chęci są – to tylko
dodatkowa porcja ćwiczeń i owej serotoniny, hormonu szczęścia i zdrowia.
- nie zrzędzić. W ogóle nie zrzędzić, ani za młodu ani n
starość.
Jeśli życie porównać do podróży, musi nam być ciepło i
jasno, wtedy podróż nie straszna!
A kto chce być
wewnątrz zdarzeń
musi żyć wciąż z bagażem.
Musi mieć walizeczkę i koc,
i latarenkę na noc.
Tobie dedykuję, mój Kocyku i Latarenko!