Oczy
już nie widzą, dlatego otwiera je tak szeroko. Coś widzi, że światło, że
cienie, że ktoś stoi blisko… I prawie nie słyszy. Żadne aparaty – gdy się ma 91
lat i te tam kosteczki, nerwy słuchowe nie działają jak należy, aparat prawie
na nic się zda. Każde z Nią spotkanie od niedawna traktuję z obawą, że
ostatnie. Jest tak słaba, tak niesamodzielna, że już nie może mieszkać sama. W
nocy Jej mózg fiksuje i całkiem ostro i wyraźnie widzi w pokoju różne dziwne
rzeczy: mocno umalowaną Murzynkę która siedzi na krześle i dynda nogą, filmy,
które KTOŚ jej z ulicy puszcza na ścianę, żeby Ją zdenerwować, albo kurę z
kolorowym kogutem, żeby jej zasrały pokój, więc od niedawna prosi syna żeby Ją
stąd zabrał. Do jakiegoś domu w którym o nią zadbają, wykąpią, ugotują w którym
może nie będzie tej Murzynki i koguta z kurą.
-
nie mam siły żyć i walczyć z tymi kogutami…
Opiekunka
Grażynka (5 razy w tygodniu na zmianę z Jej synem) nie daje rady kąpać,
podnosić, bo sama drobna i z bolącym kręgosłupem, dbać w nocy…
A
Ona odchodzi od swojego życia, domu w którym mieszkała od wojny, od utartych
ścieżek i nawyków, bo nie jest w stanie sama mieszkać ani nawet z kimś, kto nie
ma dość siły. Niby tak zmarniała ale swoje waży i jest bezwładna jak upadnie. W
domu bez specjalistycznych urządzeń, do zanurzania wannie (bardzo lubi
kąpiele), windy, pomocy i uwagi przez 24 godziny nie da rady dłużej. A u
zaprzyjaźnionej pielęgniarki w domu opieki, to wszystko jest. I pokoik z jej
meblami i z jej tapczanem i telefonem, jej pościel i jej kubeczek.
Serce
mi się ściska.
Z
racji ciężkiej głuchoty to Ona mówi do nas. Ciągnie opowiadanie gdy siedzę
naprzeciwko. Żeby stworzyć namiastkę konwersacji, bo tego co ja mówię nie
słyszy, więc rozmowa jest jednostronna. Tylko pojedyncze, wykrzyczane wprost do
ucha zdania jakoś dochodzą i kiwanie głową na „tak”.
Poznaje
każdego z rodziny gdy się powie, kto to. Z mety wie, pamięta wszystko, kto ma
i jakie dzieci, kiedy urodzone. Księgowa! Cyfry i daty to Jej żywioł.
Opowiada
coś co „widziała i „słyszała” w telewizji. „Ogląda” w słuchawkach więc coś tam
może i dociera…?
-
Ten Robert Janowski, jaki to kulturalny chłopiec! I jak się na muzyce zna! I
tyle piosenek zna, wiesz? Bardzo miły jest!
Mówi,
mówi, mówi… żeby nie było, że jest niegościnna. Rozmawia!
-
Grażynka, zrób Małgosi kawki, albo nie, ona nie lubi kawy, herbatki jej zrób, w
tej białej filiżance, ona ją tak lubi! Tę z paseczkiem.
Zawsze
wiedziała co lubię. Nie raz napiła się ze mną nalewki albo ajerkoniaku który
lubi. Po wizycie u męża i starszego syna na cmentarzu zawsze sięgała do barku:
-
Chodź, ty nie prowadzisz, a na te smutki, napijemy się wódki! Ale zmarzłam…
I
chlup – wychylałyśmy kieliszeczek do herbaty, kawy…
Kochała
mnie i kocha mimo, że rozwiodłam się z M. (mój Ex). Jestem z nim w przyjaźni, odwiedzam
Ją czasem sama, albo w jego towarzystwie. Ona to jakoś zrozumiała,
rozgrzeszyła. Nie pytała zbyt wiele, nie oceniała.
Teraz
pyta jak mi tam w życiu, i mówi z żalem, że nie dała rady przeczytać ani
wysłuchać moich książek.
-
Jestem z ciebie taka dumna – mówi, a jej niewidzące oczy skierowane są na moje
ucho i ścianę za mną.
Kładę
sobie jej dłonie na twarzy – wtedy głaszcze mnie. Ja Ją też po miękkiej,
pomarszczonej buzi. Po rękach. Ma cieniutką skórę sine żyły i żyłki,
gdzieniegdzie jakieś pajączki, siniaczki, słabość ciała. Ta skóra mięciuchna
jak ircha, obwisła, prawie przezroczysta i powykręcane ze starości dłonie.
Przytulam i czuję jak niegdyś spora, gruba – dzisiaj jest chudsza i krucha.
Boję się że Jej coś złamię więc przytulam delikatnie, jak wnuczkę.
Moja
najukochańsza teściowa – MAMA. Nawet jak żyła moja mama czułam, że w Niej mam
drugą mamę. Taka była i jest – mamusiowa, karmiąca, troskliwa. Kochająca całym
sercem, nas i wnuki, prawnuki, bezwarunkowo i gorąco. Zwyczajnie i mądrze -
nigdy się nie wtrącała.
Czas
mi Ją odbiera. Gaśnie powoli, sił ma mało. Dużo śpi – tak chyba natura wpływa
na Nią, ułatwiając odchodzenie stąd.
-
Taka już jestem zmęczona – mówi, i zaraz dodaje – Grażynka wie, ubierzcie mnie
w tę granatową sukienkę ze srebrnymi listkami, żadne tam czernie! I beżowe
buty, są najwygodniejsze, i o tu, opaskę na włosy. Dostałam ją od W. Ładna
taka.
Mamo,
tyle lat… Czułaś jak Cię kochamy? Kiedy już pójdziesz do Taty, weź nasze myśli
ze sobą, jak zdjęcia, których nie widzisz.
Bardzo wzruszająco, nasunęły mi się wspomnienia... Pozdrawiam serdecznie. :)
OdpowiedzUsuńzapraszam do odwiedzenia mojego bloga, mam nadzieje że każdy znajdzie coś dla siebie :d http://hackingpod.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńAz sie wzruszyłam...
OdpowiedzUsuńTo, jak prawie o każdym z nas. Prawie każdym.
OdpowiedzUsuńPani Malogorzato,
OdpowiedzUsuńwzruszajacy tekst, taki czuly i serdeczny dla Mam (tych nie naszych, przyszywanych) a jakze nam bliskich. One tez nas kochaly, moze inaczej..ale jednak z perspektywy lat rowniez docieniam milosc mojej tesciowej, milosc inna, ale wazna ktora duzo wniosla w moje zycie, chociazby wlasnie ta ulubiona porcelanwa filizanke ktora zawsze byla dla mnie przygotowana.
Pozdrawiam:)
Witam.Jestem stałą czytelniczką Pani bloga,oraz fanką pani książek. Do tej pory jeszcze nic nie pisałam,lecz ten wpis stał mi się bardzo bliski i poruszył mnie do głębi, ponieważ mieszka z nami mój tata, który z dnia na dzień tez gaśnie z powodu wyniszczającej jego biedną głowę choroby Alzheimera. Ciężko jest ...i dlatego doskonale to rozumiem o czym Pani pisze. Pozdrawiam i życzę dużo sił.Gabrysia
OdpowiedzUsuńCzłowiek odchodzi, być może do lepszego świata. Gdy kochamy cierpimy. Boję się tych chwil i na samą myśl cisną mi się łzy..Ale to jest proza naszego życia, cieszymy się, gdy na świat przychodzi maleńka osóbka i cierpimy, gdy odchodzi ktoś, kto był z nami przez całe życie...kto nas wychowywał,wspierał i prowadził. Pięknie opisała Pani swoją mamę, pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńOdchodzenie jest trudne. Trudne dla odchodzącego i dla tych, którzy zostają. Cóż można powiedzieć w takiej sytuacji? Potrzeba nam wszystkim wiele miłości
OdpowiedzUsuńTrudne to chwile Pani Małgorzato... Starość nie rozpieszcza, bliscy cierpią najbardziej, bo najgorsza bezsilność. Te osoby są już w połowie po drugiej stronie, a my tu i teraz. Anielska cierpliwość- czasami to za mało..Kochamy,cierpimy patrząc na cierpienia najbliższych i tą naszą niemoc. Świadomość rozstania boli,ale krzepi wspomnienie tylu lat wspólnie przeżytych.Słuszny wiek Pani teściowej,słuszny...To dar bycia tak długo obok,nie każdemu dany, to trzeba docenić. Mamę straciłam wskutek choroby nowotworowej 6 lat temu,męża-pilota 3 lata temu. Będąc po czterdziestce przyszło mi układać sobie życie na nowo. Wiele rzeczy rozumiem,czuję bardziej,wiem więcej. Cierpliwości życzę Pani Małgorzato.Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńZapewne nie jedna teściowa czytała ten wpis.
OdpowiedzUsuńŻyczę nam wszystkim,aby u schyłku naszych dni synowa tak pięknie o nas mówiła.
<3 bardzo wruszajce..
OdpowiedzUsuńCzy starosc naprawde Panu Bogu si enie udala?
OdpowiedzUsuńNie twierdze pauszalnie. Czasami byc moze, po prostu nie zasluzylismy chyba na kochajacych ludzi kolo nas.... badz tez mamy ich kolo siebie.