Dzieci są od
zawsze, dzieciństwo – od niedawna. (zasłyszane ale fajne!)
Kiedyś dziecko
musiało jakoś dać sobie radę z życiem, z chorobami. Zazwyczaj w
warstwach niższych było drobnym utrapieniem, bo trzeba je długo
ubierać i żywić, a pomocy w polu – żadnej. Wiadomo było
jednak, że kiedyś dorośnie i wtedy – do roboty!
W pałacach i
dworach dziecko było owszem, rodzone, ale zajmowały się nim
niańki, karmiły mamki a potem to już guwernantka, guwerner. Do
rodziców mówiły jak do obcych z dyganiem: „proszę ojca, proszę
mamy”. Wieczorem zanim oddaliły się do pokoi dziecinnych
dostawały rytualnego buziaka w czółko od zajętych rodziców.
Żadnych pieszczot, bo to „psuło dzieci”. Baty – tak i to
sprawiane przez pedla albo woźnego, służącego, guwernera, albo
kogoś tam ze służby.
Wyrastała armia neurasteników.
Lepiej się miały
te wiejskie bachorki karmione maminym, ciepłym cycem, żyjące w
jednej izbie z rodzeństwem rodzicami, babkami. Ktoś ponosił, ktoś
pokołysał, pobawił się, dotulił.
Kiedy czytałam
książkę o tym jak były urządzone domy w minionych epokach, był
tam też rozdział o tych częściach domu dla dzieci – a autorka
pozwoliła sobie na małe wtrącenie o tym, jakie było tych dzieci
chowanie. Niewesołe. Mycie w zimnej wodzie, niańki i guwernantki
nie zawsze miłe i kochające, a zazwyczaj kostyczne, nieporadne
zalęknione gniewem jaśniepaństwa, gdy dziecko źle dygnie lub
zapomni słówka po francusku.
Kojarzy mi się to
ze współczesnością, gdy psychologowie przytaczają i takie
sprawy:
„Pamiętam
11latka, który zadzwonił z ekskluzywnej dzielnicy Sztokholmu i
płacząc, powiedział, że ojciec wyjechał na tydzień na golfa,
mama na narty i że zostawili mu jedzenie w lodówce i kazali zająć
się dziewięcioletnim i siedmioletnim rodzeństwem. Był przerażony
i błagał, żeby ktoś przyjechał.”
Gdy wynaleziono
wreszcie DZIECIŃSTWO (w Polsce wielkie zasługi miał tu Janusz
Korczak) zaczęło się dostrzegać potrzeby dziecka jako CZŁOWIEKA.
Minęło od Jego
(Janusza Korczaka) i wielu innych prac, nauk, wiele lat, a wciąż
bywamy nieumiejętni w traktowaniu dzieci.
Wam wrażenie, że
winna za to jest pycha ludzka. O ile kupując nową pralkę czy
telefon uczymy się obsługi, czytamy instrukcje, o tyle uważamy, że
z ciążą – wiedza o wychowaniu malucha sama przyjdzie. Nieprawda!
Na świecie istnieje
wielki rozziew w traktowaniu dzieci. Na północy – Norwegia,
Szwecja, Finlandia zinstytucjonalizowała dzieciństwo może zbyt
radykalnie? W biednej Azji dzieci są w dramatycznej sytuacji –
zwłaszcza dziewczynki. My, w centrum Europy wcale nie mamy powodów
do samozadowolenia, bo wciąż w wielu przypadkach, nie umiemy uczyć
się traktowania dziecka jak człowieka. Czemu?
Powodów wiele, a
jeden z nich zapamiętałam doskonale: Program w TVP z tzw trudną
młodzieżą (dzieci bite, źle traktowane – „ogarnięte”
mądrze przez Jerzego Fedorowicza). W studiu księża. Rozmowa o
przemocy wobec dzieci i pytanie do księży: dlaczego pośród
dziesięciorga przykazań nie ma żadnego (!) o szacunku dla
dziecka?! Są dwa o cudzołóstwie, ale zabrakło „Czcij dziecko
swoje” albo „Kochaj dziecko swoje jak siebie samego”.
Księża wili się,
ale odpowiedzi nie udzielili…
Inne powody to brak
wiedzy, własne problemy emocjonalne, ubóstwo duchowe, poczucie
bezkarności, zła wola i zwyczajny brak miłości instynktownej, o
której znakomicie pisze Vitus Drosher w swoich publikacjach. Ssaki
po urodzeniu małych wylizują swoje potomstwo, obwąchują i to jest
ten chemiczny proces, który sprawia, że „cząsteczki zapachowe”
ze skóry dziecka dostają się do nozdrzy i krwioobiegu samicy a z
krwią do mózgu. Tam na poziomie szyszynki, podwzgórza powstaje
proces tworzenia się hormonu „opiekuńczego” samicy. To
nieromantyczne wyjaśnienie miłości samiczej do dziecka.
Ludzie mają oprócz
tego umiejętność myślenia abstrakcyjnego,
czyli mogą wspomagać procesy biochemiczne. U ludzi oboje rodziców
są Rodzicami na równi i dzisiaj widzę wielu wspaniałych ojców
Dlatego wymyślono,
na przekór dotychczasowym sposobom rodzenia dzieci, system
rooming-in. Dotychczas jeszcze dwadzieścia lat temu – dziecko po
porodzie było zabierane do sali noworodków, żeby położnica mogła
odetchnąć, czyli zabierano jej możliwość biochemiczego działania
organizmu! Niemowle było oderwane od ciała matki, w którym tkwiło
9 miesięcy (był to JEDYNY znany mu świat ciepły, cichy, oswojony)
do całkiem innego – jasnego, głośnego, pozbawionego bezpiecznego
zapachu matki, a jeszcze współtowarzysze niedoli wydają wkoło
dźwięki świadczące o podobnym zrozpaczeniu! I tylko 5 razy na
dobę ktoś niesie ich do karmienia. Na pół godziny z mamą.
Straszne! (sama tak rodziłam…)
Wiele matek tak czy
inaczej pokochało swoje dzieci, ale i wiele podążając za modami
na „zimny wychów” etc sprawiała, że dziecko rozwijało się
bez pieszczot dotyku, miłości. Później samo stawało się zimnym
rodzicem, nie umiało kochać. Chwała dzisiejszym ojcom
zaangażowanym, którzy od niemowlęctwa tulą, kąpią, usypiają –
uczą się jak wychowywać maleństwa!
Sam
rozsądek, kaftaniki, i najlepsze odżywki nie wystarczają. We
współczesnym świecie Europy Środkowej, w którym jesteśmy
totalnie skołowane różnymi teoriami a nade wszystko zawstydzone
kobiecymi cechami, atrybutami (bo są „płciowe” a nie
„genderowe”) obserwuję wręcz fizyczny protest młodych
„wyzwolonych” mam, jakby przeciw naturalnej tkliwości i czułości
należnej matce. Młode pokolenie odważnych, zwycięskich kobiet
wstydzi się, nie znosi wręcz tego, co dotąd było normalne –
„rozmiękczenia” macierzyńskiego, tego kołysania, ciepełka,
kaczuszkowania i misiowania. A też tkwi w tym totalne niezrozumienie
faktu, że maluchom potrzeba tkliwości – DOTYKU, lulania,
mruczanek, uśmiechu, do prawidłowego rozwoju!
Odrzucanie nauki o
wychowaniu dziecka (polegającym na mądrym traktowaniu ciała i
ducha małego dziecka) na rzecz „ja wiem lepiej” skutkuje w
późniejszym wieku zdziwieniem, że „moje dziecko jest…
niegrzeczne, krnąbrne, neurasteniczne. (dowolne wpisać).
Oczywiście w
zalewie poradniczym warto poszukać osób mądrych, wielkich
autorytetów (jeśli aż tak jesteśmy zdystansowani do innych –
współczesnych)– ot choćby Janusza Korczaka, którego teorie są
do dzisiaj podstawą wiedzy o dziecku i dzieciństwie.
Tak czy inaczej
„przepieszczenie” niczym dziecku nie grozi! Niedopieszczenie
zazwyczaj skutkuje problemami. Błędy wychowawcze poczynione we
wczesnym dzieciństwie to bomby z opóźnionym zapłonem które
dorosłym już dzieciom często rujnują życie.
Warto poczytać skąd
się biorą problemy emocjonalno – psychologiczne (takie jak BPD,
DchA, DDA), i masa innych. Bardzo często źródłem ich jest
paskudne dzieciństwo. Nie tylko bicie, maltretowanie molestowanie,
ale i chłód emocjonalny, prawdziwie lub pozorne odrzucenie, brak
miłości, akceptacji i szacunku.
Zawsze mnie dziwi – dlaczego w
szkołach nie ma zajęć o tym?
Skąd u wielu
rodziców taka pycha, że wszystko sami wiedza lepiej?
postscriptum:
Żeby nie było - ZNAM MNÓSTWO cudownych, młodych mam i tatuśków!
postscriptum:
Żeby nie było - ZNAM MNÓSTWO cudownych, młodych mam i tatuśków!
fot z obrazeczkiniki.bloog.pl
Bardzo spodobalo mi sie to co Pani napisala. Wzruszyly mnie slowa: „rozmiękczenia” macierzyńskiego, kołysania, ciepełka, kaczuszkowania i misiowania. Oczywiscie dzieci sa po to aby je kochac, piescic, calowac w te slodkie glowki, by czuly sie wazne, szczesliwe, bezpieczne.
OdpowiedzUsuńJestem mama prawie 3 letniej dziewuszki. Od samych narodzin po dzien dzisiejszy spedzamy ze soba 24h na dobe. Zachwycam sie kazda chwila spedzona z nia i zadne pieniadze, super praca i kariera nie zastapia mi tych szczesliwych chwil. Nie mam zadnych zasad wychowawczych, nie slucham bezcennych rad, nie czytam podrecznikow - robie to co czuje i to sie sprawdza ( czyt. kaczuszkowanie i misiowanie)