We wtorek jakaś sikorka walnęła w szybę! Oj, boleśnie.
Mamy spore okna i niestety czyste, a w nich odbijają się
drzewa i sina dal. Musiała pomyśleć, że to ta dal, i jak nie przywali! Biedna.
– To dzika zwierzyna, zostaw. Natura zrobi swoje, albo
przeżyje albo nie – powiedział Siwy.
Niby racja, ale ta durna, człecza dusza humanisty. Gorzej –
romantyczki.
Sikorka leżała, ale ruszała głową i palcami więc zaniosłam
ją do przedpokoju – wiatrołapu otuliłam starym kocykiem, tworząc jej rodzaj
gniazda. Tam było chłodno a ona po wypadku, zawsze towarzyszy temu utrata
ciepła. Siedziała taka kołowata. Cierpiąca chyba. Nie wiem, jak ją poić? Wieczór,
niech sobie spokojnie śpi. Jutro zobaczę jak z nią.
Nakleiliśmy na okna sylwetki drapieżników ptaków lecących,
żeby się to nie powtórzyło. Bardzo nam przykro. Taka jest ta cywilizacja, że
nie zawsze człowiek się połapie, co szkodzi zwierzętom.
Środa.
Sikorka żyje!
Stan ciężki, bo kiepska, jak ją chciałam wziąć do rąk,
najdelikatniej żeby napoić do dzioba, zapiszczała z bólu, strachu, ale się
rusza i oddycha więc co, wystawić ją na zewnątrz żeby schorowana zamarzła? Nie,
niech tu dojdzie do siebie. Jeszcze doba.
Jest dobrze, bo zobaczyłam kilka nawalonych kup i ją – żywą.
Obolała, wystraszona mną, ale żywa i… spiła mi z palca wodę.
W otwartym pudełku zrobiłam jej izolatkę: woda, kasza i mazurska.
Zdrówka życzę! Dochodź do siebie, mała!
No! Po południu – stan stabilny! Wali kupy i coś chyba
dziobie. A może to jest pan sikorek? Sądząc po eleganckiej czerni na pleckach i
żółtej bardzo żółci na brzuszku, to jest sikor. Pan Sikor. Zaniosłam go do
zimowego ogrodu, bo w tym wiatrołapie stale coś się dzieje i ona tam spokoju
nie ma. Bardzo bieduje, bo okropnie przywalił! Siedzi napuszony i niepewny. Z
pewnością bardzo obolały, pogruchotany może, ale idzie ku lepszemu! Oczko mu
się świeci temu Sikorku!
Wieczorem weszłam na werandę i co widzę? Siedzi sobie na
brzeżku pudła i się gapi na mnie! Gapi całkiem normalnie.Potem usiadł na takiej kulce dla sikorek, w której są
nasionka w tłuszczu. I je! Dziób sobie upaprał! Wodę ma w nakrętce od słoika
twista. Każda babcia mówi, że skoro je to idzie mu na życie. Będzie żył! Sikor
jeden! Tak!
Czwartek
Przeżył kolejną noc zjadając okruszki z chałki i kaszę
mazurską. Ma już siłę żeby się na mnie wkurzyć i okazać to fruwając po domu. No
to pora na ciebie, Sikorku. Wzięłam go w ręce. Silny! Wkurzony! Dziobał! I
wypuściłam, głupia, nie malując mu ogona na zielono. Przynajmniej bym wiedziała,
który to.
KONIEC
Pamiętam, że nie od dzisiaj – właściwie to od zawsze cieszą
mnie takie momenty, gdy mogę z bliska obserwować naturę. Dzisiaj widziałam dwie
kaczki w tutejszym stawie – przyleciały na spytki? Założą gniazdo? Ciekawe.
Wasza M.
Zdrowia życzę temu Sikorku!
OdpowiedzUsuńJak ja kocham takie wielkie sprawy w takich małych epizodach! , kiedy to można oprócz ptaszka dostrzec CZŁOWIEKA....
OdpowiedzUsuńJak ja kocham takie wielkie sprawy w takich małych epizodach! , kiedy to można oprócz ptaszka dostrzec CZŁOWIEKA....
OdpowiedzUsuńJa myślę, że na pewno wróci do Ciebie i Ci bardzo podziękuje. Tylko musi załatwić coś ważnego...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Pan Sikor, przepiekny. Teraz bedzie Was odwiedzal, piekny gest a przede wszystkim malutkie zycie ocalone.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:)
U mnie zamiast drapieżnych ptaków na szybie idealnie sprawdza się kot. Za szybą ;) Obserwujemy sobie razem nasze stadko sikorek w karmniku i też jest cudnie.
OdpowiedzUsuń