Tak się kiedyś stało, że mój Mały Staś zachorował na coś, a
właściwie to była mała operacja przepukliny, miał świeże szwy i szybko go
wypisano ze szpitala, bo zapewniłam lekarza, że dziecko będzie pod dobrą opieką
całodobową. Po licho ma leżeć sam w szpitalu, skoro to tylko szwy na brzuszku,
o które trzeba dbać, żeby się ładnie zrosło?
W domu byłam ja z córeczką, mąż jak każdy mąż – w pracy (nikt
wtedy nie słyszał o urlopach tacierzyńskich).
Basia była wtedy słodką dwulatką i bałam się, że jak zacznie
włazić do Staśka na łóżko pobawić się z nim i niechcący oprze się łokciem, czy
nadepnie mu na szew i będzie kiepsko, więc Staś został na czas rehabilitacji w
domu u mojej mamy.
Zajął tam centralne, królewskie miejsce na tapczanie babci!
Siedział jak basza, oparty o wielkie poduchy i był sobie Rannym Królewiczem, o
którego dbała babcia Marynka, czyli moja mama.
Oboje się ogromnie lubili, i znakomicie spędzali czas w
swoim towarzystwie. Mama robiła Stasiowi posiłki i podawała na tacy do łóżka,
czytała, rozmawiała, a też sam Staś budował sobie na tej samej tacy zamki z
lego i czytał książeczki. Nie narzekał, nie marudził. Fajnie im było razem!
To był przedświąteczny czas, więc moja Mama wzorem swojej
Mamy, czyli wzorem babci Tali, wyjęła pewnego wieczoru nożyczki, pudło do
szycia, koraliki, kolorowy papier, słomki różne, farby, klej i jakieś kuchenne
drobiazgi, które wydawać by się mogło są do wyrzucenia, ale po obejrzeniu okiem
mamy – przydadzą się znakomicie! Zrobiła też dwie wydmuszki z jajek.
Staś uważnie ciął kolorowy papier na cienkie paseczki i
robił delikatny i drobny łańcuch, a moja mama siedząc koło niego i gawędząc z
nim, robiła różności na choinkę.
Z połówki kulistej, plastikowej solniczki (druga połówka się
gdzieś zgubiła czy zgniotła…) zrobiła czaszę spadochronu, robiąc w wewnętrznej
listewce solniczki dziurki gorącą igłą. Potem dowiązała do tych otworków nitki
– linki i na dole umieściła stasiowego żołnierzyka, z kolekcji piechoty.
Wydmuszki zostały balonami. Mama pomalowała je kolorowo, a
potem szydełkiem zrobiła siatki, które utrzymywały czaszę (wydmuszkę) a
dorobione linki trzymały kosz wydziergany z grubego kordonka. W koszu znów
wachtę pełnili żołnierze z batalionu stasiowego wojska. Potem mama robiła różne
ludowe pajączki, grzybki i inne figurki, ozdóbki, rozmawiając z wnukiem, klejąc
papierki, koraliki, tnąc słomki.
Wyszło z tego pudełeczko ślicznych, ręcznie robionych ozdób
choinkowych.
Podobne do tego, które mama miała jeszcze z czasów, gdy ja
byłam malutka, a ona i jej uczennice robiły ręcznie takie ozdoby w gimnazjum
imienia Marii Curie Skłodowskiej, na Saskiej Kępie, na zajęciach plastycznych.
Piękne, kruche, bardzo starannie robione, wymagające
benedyktyńskiej drobiazgowości i pracy, cierpliwości cacka (Z taśmy do maszyn
cyfrowych wszyscy robiliśmy gwiazdki) Na naszej choince przez wiele lat dyndały
takie ręcznie robione zabaweczki.
Później przyszła era innego dizajnu, jakieś te choinki
robiliśmy małe, drobne, inne, z zabaweczkami mikrusienkimi, drewnianymi, ale ze
sklepu, potem był czas zdobienia choinki jakoś jednokolorowo… Takie tam, mody.
Dzisiaj myślę, że jak mi podrośnie ciut wnuczka albo
wcześniej, za rok, jak już Święta będę spędzała u siebie na totalnej wsi –
wrócę do tych ręcznie robionych zabawek.
Wiem jak to robiła mama, sama mam zmysł plastyczny, poradzę
sobie!
Mój Siwy napali w kominku, nastawi płytę ze świątecznymi
piosenkami, zrobi nam herbaty albo poda wino i pierniczki, a ja wyciągnę
koraliki, klej, pudło z nićmi i guzikami, kolorowy papier, piórka, kordonki, orzeszki
i suszki z lata, farby i… pamięć!
Dobrych, Zwyczajnych, Staroświeckich Świąt życzę NAM
WSZYSTKIM!
Małgosia od robótek ręcznych.
znalezione w necie
Gosia,
OdpowiedzUsuńnajpiękniejsze sa choinki ..wielopokoleniowe,to cała frajda oglądać i przyglądać sie wszystkim cudeńkom.Nie znoszę jednolitych,monotematycznych i jednokolorowych nie choinek ale w sumie stroików.Lata temu sama jako była uczennica Studium nauczycielskiego robiłam takie cudeńka z moją córą..teraz brak czasu i..chyba dopiero z wnukami znowu zacznie mi sie przypominać..a jak to sie robiło..Takie robienie ozdób to jest właśnie część oczekiwania na święta..Same superlatywy wynikają z tak spędzonego razem czasu.Moja Babcia opowiadał mi jak w czasie okupacji sama robiła ze zgromadzonych papierków ozdoby na maleńką wojenna choineczkę..później sama robiła takie ozdoby ze mną..i to jest piękne..Przypomniałaś mi- muszę nastawić kolędę i przywołać nastrój:))
śliczne ozdoby! Choinka z duszą :) Na mojej w tym roku zawisły małe drewniane ręcznie malowane figurki i pierniki z bakaliami i posypkami :) Przed świętami nie zabrakło też dnia pierogowego, co mnie wycisza, uspokaja i zmusza do refleksji :) Optymizm też zapożyczyłam, proszę trzymać się ciepło! :)
OdpowiedzUsuń