Kiedyś,
gdy się piekło chleb (żeby go zjeść), zajmowało to cały dzień, także ciasto
(drożdżowe) czy pączki to pół dnia! A porządna sztufada wołowa?
A
kto pamięta, że pranie robiło się w sobotę, bo to też zajmowało ponad pół dnia,
bo nastawić gary wody, a gar pościeli, co się gotowała w mydle Jeleń, sodzie i
czym tam jeszcze? Balia, tara i taki fitness był, że ho, ho!
Nasze
mamy robiły pranie pracując zawodowo, w domach. chatach mieszkaniach
(wypożyczając od ciecia klucze od tzw. PRALNI).
A
małe dziecko?!
Zazwyczaj
się miało około 40 – 60 pieluch tetrowych i kilkanaście flanelowych, które się
zmieniało (tak często jak dzisiaj, a więc troskliwa mateczka - co chwilę, bo
dzieci są złośliwe i wiecznie przemiękają), do tego łaszki – śpioszki, kaftaniki
wszystko z płótna lub bawełny. Gar z pieluchami do gotowania wiecznie stał na
kuchni, a pralka Frania dudniła co wieczór u tych, co ją miały.
Mleko
się gotowało na każdy posiłek butelkowy, jak weszły kaszki to dopiero było, bo
się uwielbiały zguźlać i przypalać. A zupki? Koszmar - gotowanie półtorej do
dwóch godzin (nie było szybkowarów), ze zdwojoną uwagą żeby się nie przypaliły,
a potem zabawa na całego - PRZECIERANIE tego mięska z warzywami przez sitko...
Jakim cudem okazały się miksery!
Wieczorami
- ukochane zajęcia domowników, zazwyczaj żon, ale i mężowie byli zaganiani do
„jazdy na żelazku”. Codzienna porcja pieluch, twardych jak diabli (zmiękczaczy
tkanin NIE BYŁO), które dopiero po prasowaniu były miękkie. I prasowanie w
ogóle wszystkiego. Godzina najmarniej.
Dzieciom
nie dawało się antybiotyków jak cukierków, więc katar, zaziębionko, i
niestrawność trwały swoje, dzieciak musiał pochorować tyle ile natura dała –
katar 7 – 10 dni, sraczka zazwyczaj 3, zaziębionko – tydzień jak obszył, a inne
dziecięce świństwa normalnie! Dawało się syrop z cebuli, maść majerankową pod
nosek, rumianek się parzyło (normalnie się gotowało na kuchence koszyczki
rumianku około 20 min żeby woda nie zawrzała, się pilnowało i cedziło przez
gazę) i podawało dziecku. Dłużej chorowały, ale były odporniejsze, to pewne.
DZISIAJ.
Pampers,
za pampersem, bo niby powłoka z aloesem czy innym wynalazkiem, pojemność co
najmniej kubka wody, ale ledwo dzieciak puści obłoczek sików, już ma zmianę, bo
matka wyczuje każdą aktywność pęcherza! Sterta tych pieluch-istant rośnie w
jakieś piramidy, których szczęśliwie nie widzimy – idą na wysypisko!
Odpada
pranie i prasowanie sterty tetrowych i flanelowych pieluszek.
Ciuszki teraz takie, że i prasowanie to raczej pieszczota.
Miło, że mama i tatko w ogóle prasują, oglądając sobie w tym czasie Hankę
Mostowiak w zderzeniu z... rzeczywistością albo doktora House’a naszego
kochanego, Taniec z gwizdami albo bez...
Mleko
instant się wsypuje do flaszki, dodaje wodę i potrząsa! Szlus! Koniec!
Koperek?
Rumianek – tak samo!
Zupki,
owoce? O nie, żadne gotowanie!
Mateczki
mają już wmówione przez lekarzy – wiernych żołnierzy firm słoiczkowych, że
gotowanie dziecku w domu, to skazanie dziecka na pewną śmierć i serię
strrrrasznych chorób, a i zapewne cierpień. Te, które się dały omamić
(większość) skarmia swoje bobo jadłem ze słoiczka dość ohydnym w smaku, będąc
przekonana, że karmienie dziecka wyjałowionym żarciem to prosta droga do
sukcesu. Nie trzeba gotować, miksować, studzić – PRAWDA. Szalona oszczędność
czasu i... karmienie firm słoikowych!
Choroba?
Jeden telefon i przybiega lekarz z antybiotykiem. Szast – prast! I po katarku,
po wszystkim! Moja młodociana sąsiadeczka była przez matkę tak (przy pomocy
lekarzy) skarmiona antybiotykami, że gdy miała 9 lat w aptece nie było już
antybiotyku, którego by nie brała a śledzionę miała zniszczoną jak diabli.
Ale
co kichnięcie to antybiotyk! i spokój. Dziecko nie chorowało dłużej jak 3 dni.
Teraz
tak myślę – co mateczki zyskały dzięki tym wszelkim urządzeniom, które według
reklam OSZCZĘDZAJĄ ICH CZAS. O! To ileż one tego czasu teraz mają!
A
my wszyscy pozostali obdarowywani hojnie urządzeniami, które OSZCĘDZJĄ NASZ
CZAS? Te wszystkie pralko- suszarki, zmywarko-wyparzarki do naczyń, które za
chwilę nawet w szafce poukładają te nasze Rosentahle i Arcopale, odkurzacze
samojezdne i kosiarki do trawy (sic!) do których się nawet nie dotkniemy, a one
za nas, fiku-miku, wessą, wystrzygą i same się zalogują do kontaktu? Te
wszystkie maszynki do mycia zębów, grzebienie i szczotki, co same nas uszorują
i uczeszą, OSZCZĘDZAJĄC, oczywiście NASZ CZAS?
Wszystkie
te czasooszczędzacze dają nam w prezencie masę czasu!
To…
gdzie on jest? Dlaczego na nic go nie mamy? Ani dla siebie, ani na spotkania
towarzyskie, rodzinne obiady, wyjazd do znajomych?
„Nie
mam czasu” – to refren współczesnych ludzi.
Może
pora się zatrzymać, pomyśleć? Przeorganizować się, zastanowić, bo są tacy, co
mają czas na wszystko, więc zamiast im zazdrościć – zapytać, jak oni to robią?
fot. znalezione w sieci
Serdecznie witam i pozdrawiam, znajdę czas :))) i będę tu zaglądać (na "fejsbuka" też)
OdpowiedzUsuńJak ja się cieszę że znalazłam link do Pani, po tym zniknięciu z Fb .. smutno było :) pozdrawiam Ulla ( Ulcik )
OdpowiedzUsuńGosia,jak ja sie cieszę że nareszcie sie odnalazłyśmy...no właśnie zniknęłaś...Najważniejsze nareszcie mogę poczytać coś napisanego normalnie-o ludziach,dla ludzi wreszcie ocieram sie o NORMALNOŚĆ,w dodatku fajny temat!!...Nasza Gosia kochana:)))
OdpowiedzUsuńKasia z Gdyni
Kiedyś nie mieliśmy tyle potrzeb, co teraz, aż tylu pokus, nawet nie wiedzieliśmy, że istnieją. A teraz świat nas pociąga, bo wydaję nam się bogatszy, przesiąknięty gadżetami, różnorodnością form i wynalazkami mającymi ułatwić nam życie. Brakuje nam czasu, bo jak kiedyś u jednego człowieka znalazła sie chwila wolnego czasu, to drugi lub on sam pomyślał, że można go czymś wypełnić, w myśl zasady, bo przecież natura nie znosi próżni. Sama napisałaś, że jak przyszła sobota to trzeba było poświecić pół dnia, żeby zrobić pranie. Robiliśmy pranie pół dnia i...nic w tym czasie więcej. A jak przyszła pralka to znalazł się czas, i co można było zrobić, no czymś go wypełnić. Dziś producenci produkują coś ma wypełnić nam wolny czas, produkują pod czas. I dlatego czasu mamy mniej...
OdpowiedzUsuń