Moje drogie piszę to, bo sama jestem matką i świekrą
(odmiana teściowej czyli mama syna). Sama też byłam młodą żoną, mamą i panią
domu.
Pamiętam to doskonale, kiedy już zyskałam swój status młodej
gospodyni zyskując własne mieszkanie a w nim – wymarzoną kuchnię! Tęskniłam za
nią, bo zawsze dobrze sobie radziłam z gotowaniem a teraz mogłam ziścić swoje
marzenia i pitrasić po swojemu dla męża i dzieciaków.
O czym to ja dzisiaj?
O problemie świątecznym młodych gospodyń.
Otóż młode kobiety mają w każde święta ten sam problem,
matki i teściowe (świekry) próbują „ułatwić życie” młodej pani domu tym, że na „wyprzódki”
ciągną młode stadko do siebie.
Jest w tym coś z niezdrowej rywalizacji, – która mamusia
lepiej się spisze? Która jest lepszą kucharką? Biedna młoda para MUSI być i u jednej,
(bo ta się pogniewa przecież) i u drugiej (bo też się pogniewa – to jasne!).
Miło doprawdy, gdy mamusie umieją się dogadać i robią
wspólnie święta, bo się lubią i od ślubu młodych czują się rodziną. To jednak
rzadkość.
Zazwyczaj każda matka ciągnie w swoją stronę stosując
przymus emocjonalny – No, jak to, nie przyjdziecie do NAS?
Muszą więc i do jednych, i do drugich…
Wygląda to dramatycznie, bo każda wciska w dzieci swoje
pyszne rybki, bigosik i „jak to nie spróbujesz pierożków?!”. I młodzi zmuszeni
są zjadać te wigilie – podwójnie.
To jest pół problemu.
Idąc dalej w głąb serc młodych gospodyń, czyli młodych żon,
w takiej sytuacji nie ma tu miejsca na święta we własnym domu! młoda żona,
matka nie ma żadnej szansy zrobić Wigilii czy Wielkanocy u siebie, bo mamusie
za nic na świcie nie chcą ruszyć tyłków i przyjechać do młodych, bo pies,
paprotka i „wiesz, nie zostawimy pustego domu, jeszcze ktoś go okradnie, nie
zawracajcie głowy, przyjedźcie do nas tatuś tak lubi swój fotel”.
Znam ten zgrzyt zębów i te do łez czasem wiodące rozmowy z
mężem, że „ja, młoda żona mam, do diabła, SWÓJ dom, SWOJĄ już rodzinę i
chciałabym mieć święta u siebie!!! Kiedy wreszcie to się stanie, jak
poumierają?” A mąż cichcem odpowiada „Nie wiem, kochanie, mają się jeszcze
bardzo dobrze…”
A my – matki kwoki stanowczo i z bolszewickim uporem robimy
święta u siebie wmawiając młodej, że „się tak nie umęczy” i że tak będzie
lepiej dal niej (za to przy stole posapujemy, jak to się narobiłyśmy!).
Drogie matki, teściowe, świekry! Dajcie spokój! Dajcie żyć
młodym!
Zgódźcie się być na Wigilii u synowej, córki, bez fochów,
wzdychania i tych oczu do nieba wzniesionych!
Zaproponujcie swój barszczyk czy śledzia pod pierzynką, ale
dajcie młodej pani domu pole do popisu! Nie skazujcie waszych dzieci na te cholerne
wybory: u kogo najpierw, u kogo potem? Młoda chętnie podejmie i Was, i teściów,
i dziadków, ale na SWOIM!
Młodzi mają prawo do tworzenia własnej tradycji, własnego
nastroju i czas już powoli przekazywać pałeczkę, godzić się na to, że teraz
Wigilia będzie u dzieci, a my stare kwoki – ku pomocy! Zabawimy wnuki,
upieczemy ciasta (na które zazwyczaj młodej brakuje czasu a jak nie – cieszmy
się że taka obrotna i zdolna!).
Nie rozdzierajmy szat, nie każmy się nami rodzicami dzielić
tylko gdy młodzi tego chcą – oddajmy im czas świąteczny, niech się wykażą, a my
zapytajmy w czym możemy pomóc?
Wasza M – w roli świekry.
Zgadzam się z każdym słowem!
OdpowiedzUsuń