piątek, 26 kwietnia 2013

Wyprowadzkę zacząc czas, czyli żegnaj Mazowsze!


Dobrze jest wszędzie tam, gdzie nas nie ma.
Jako dzieci marzymy o miejscach, o których opowiadają koledzy. Zawsze zazdrościłam kolegom, że jeździli na obozy harcerskie. Au! Ale to musiało być fascynujące, myślałam, kopać rowki odwadniające wkoło namiotu, wykopać latrynę, obierać ziemniaki na obiad z druhną przyboczną…
Potem spędziłam kilka dni na takim obozie, padało jak diabli i wszystko – od wilgotnego śpiwora, byle jakie śniadanie jedzone w deszczu, potoki wody wewnątrz namiotu i tę nieszczęsną latrynę – było okropne. Gdzieś TAM było lepiej! Z całą pewnością!
Dzisiaj jest podobnie.
Zamyślamy się – gdzie by było wspaniale? Bo tu gdzie jesteśmy aktualnie – źle. Sąsiedzi nie tacy, albo wody gruntowe zbyt wysoko, powietrze zanieczyszczone, sklepy daleko, mrówki, szczury, albo zbyt ruchliwe ulice, telewizja dołująca i zawsze coś…
Może, jak to dzisiaj jest w zwyczaju, zmienić lokum?
O! TAM zapewne będzie o wiele lepiej!
Pozmieniałam tych miejsc życia i bycia trochę. Na początku jest fajnie, bo jest INACZEJ. Potem powolutku zaczynają się drobne uciążliwości i znów pojawia się myślenie – TAM byłoby lepiej! Jadę.
Całkiem fajnie było mi w Kościelisku, koło Pisza, i w Korei Pd. O, tu całkiem, całkiem, gdyby nie Korea Północna i płynące stamtąd dziwne niepokoje, pogróżki i fakt, że Koreańczycy z Południa właściwie mają to w nosie, (a tyle ja – nie), Korea byłaby wspaniałym lądem na stałe. Coraz bardziej mnie denerwowały te kuksańce z Północy więc na jakiś czas wróciłam.
Dzisiaj, teraz, bardzo dokuczyła mi przedłużająca się zima i mimo że jestem już jakiś czas na południu, blisko Krakowa, nie zachwyca mnie ta długa pora zimowa, spóxniona wiosna, a zwłaszcza dojazdy do Polskich miast długie i mało komfortowe. Krajobraz z pagórkami, który chyba (po Korei opanowałam) polubiłam bardzo. Kraków, rodzina i ta specyficzna atmosfera udziela mi się. Południe jest OK! 
A może znów poczuję się po góralsku pomieszkując blisko Zakopanego u przyjaciół? Poprzednio gdy tu byłam, chciałam prawie zapuścić warkocz i uszyć sobie paragóralskie szmatki, żeby mocniej wkleić się w tutejsze klimaty. Już zaakceptowałam to, że tu się chodzi do góry i z góry. W Korei podobnie się chodzi – pod górkę albo z górki. W Korei odwiedziłam już sklep z narodowym (pięknym) strojem koreańskim, żeby wedle gustu uszyć sobie piękny hanbok. Na szczęście okazał się drogi – zrezygnowałam. Zresztą tylko ciemnowłose i skośnookie Koreanki wyglądają w nim pięknie. Nie wiem, gdzie mnie jeszcze rzuci, mam zaproszenie na Słowację, żeby tam nabrać pomysłu na pisanie, od problemów i kłopotów, odetchnąć całkiem innym powietrzem, kulturą. U Gali i jej męża powinno mi być świetnie! Gala jest czarownicą, terapeutką, ekolożką, łagodzi nerwy. Może i lata na łopacie? I blisko stąd do Pragi, do Beaty i reszty. To też część mojej rodziny. Praga ciągnie… Budapeszt mniej. Znacznie mniej. Z książek Szczygła wynika, że Czechy to nader wesoły kraj – ateistycznie rozsądny.
A jak się uspokoi w Korei? Koniecznie! Tęsknię. Za tyloma rzeczami, smakami, nawet klimatem, i głośnym od cykad wilgotno – gorącym latem.
Czemu o tym piszę?
Bo zauważyłam, że nie mam w sobie tej kwoczej cechy – siedzenia w jednym miejscu, w gnieździe połączonym nićmi z rodzicielską schedą. Żyć można wszędzie, dzisiaj granice nie mają znaczenia. Góry, niziny, morza… Zaczął mieć znaczenie klimat – i ten prawdziwy i ten z przenośni. A najlepiej żeby nie było TV, ale był ogród. 
Tak, koniecznie.  

2 komentarze:

  1. Powiadają-nie ważne gdzie.Ważne z kim.Słonecznego maja Pani życzę

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, zyc mozna wszedzie ale nie mozna bez przyjaciol lub chociazby tego jednego , waznego.

    OdpowiedzUsuń