Dobrze jest wszędzie tam, gdzie nas
nie ma.
Jako dzieci marzymy o miejscach, o
których opowiadają koledzy. Zawsze zazdrościłam kolegom, że
jeździli na obozy harcerskie. Au! Ale to musiało być fascynujące,
myślałam, kopać rowki odwadniające wkoło namiotu, wykopać
latrynę, obierać ziemniaki na obiad z druhną przyboczną…
Potem spędziłam kilka dni na takim
obozie, padało jak diabli i wszystko – od wilgotnego śpiwora,
byle jakie śniadanie jedzone w deszczu, potoki wody wewnątrz
namiotu i tę nieszczęsną latrynę – było okropne. Gdzieś
TAM było lepiej! Z całą pewnością!
Dzisiaj jest podobnie.
Zamyślamy się – gdzie by było
wspaniale? Bo tu gdzie jesteśmy aktualnie – źle. Sąsiedzi nie
tacy, albo wody gruntowe zbyt wysoko, powietrze zanieczyszczone,
sklepy daleko, mrówki, szczury, albo zbyt ruchliwe ulice, telewizja
dołująca i zawsze coś…
Może, jak to dzisiaj jest w zwyczaju,
zmienić lokum?
O! TAM zapewne będzie o wiele lepiej!
Pozmieniałam tych miejsc życia i
bycia trochę. Na początku jest fajnie, bo jest INACZEJ. Potem
powolutku zaczynają się drobne uciążliwości i znów pojawia się
myślenie – TAM byłoby lepiej! Jadę.
Całkiem fajnie było mi w Kościelisku,
koło Pisza, i w Korei Pd. O, tu całkiem, całkiem, gdyby nie Korea
Północna i płynące stamtąd dziwne niepokoje, pogróżki i fakt,
że Koreańczycy z Południa właściwie mają to w nosie, (a tyle ja
– nie), Korea byłaby wspaniałym lądem na stałe. Coraz bardziej
mnie denerwowały te kuksańce z Północy więc na jakiś czas
wróciłam.
Dzisiaj, teraz, bardzo dokuczyła mi
przedłużająca się zima i mimo że jestem już jakiś czas na
południu, blisko Krakowa, nie zachwyca mnie ta długa pora zimowa,
spóxniona wiosna, a zwłaszcza dojazdy do Polskich miast długie i
mało komfortowe. Krajobraz z pagórkami, który chyba (po Korei
opanowałam) polubiłam bardzo. Kraków, rodzina i ta specyficzna
atmosfera udziela mi się. Południe jest OK!
A może znów poczuję się po góralsku
pomieszkując blisko Zakopanego u przyjaciół? Poprzednio gdy tu
byłam, chciałam prawie zapuścić warkocz i uszyć sobie
paragóralskie szmatki, żeby mocniej wkleić się w tutejsze
klimaty. Już zaakceptowałam to, że tu się chodzi do góry i z
góry. W Korei podobnie się chodzi – pod górkę albo z górki. W
Korei odwiedziłam już sklep z narodowym (pięknym) strojem
koreańskim, żeby wedle gustu uszyć sobie piękny hanbok. Na
szczęście okazał się drogi – zrezygnowałam. Zresztą tylko
ciemnowłose i skośnookie Koreanki wyglądają w nim pięknie. Nie
wiem, gdzie mnie jeszcze rzuci, mam zaproszenie na Słowację, żeby
tam nabrać pomysłu na pisanie, od problemów i kłopotów,
odetchnąć całkiem innym powietrzem, kulturą. U Gali i jej męża
powinno mi być świetnie! Gala jest czarownicą, terapeutką,
ekolożką, łagodzi nerwy. Może i lata na łopacie? I blisko stąd
do Pragi, do Beaty i reszty. To też część mojej rodziny. Praga
ciągnie… Budapeszt mniej. Znacznie mniej. Z książek Szczygła
wynika, że Czechy to nader wesoły kraj – ateistycznie rozsądny.
A jak się uspokoi w Korei? Koniecznie!
Tęsknię. Za tyloma rzeczami, smakami, nawet klimatem, i głośnym
od cykad wilgotno – gorącym latem.
Czemu o tym piszę?
Bo zauważyłam, że nie mam w sobie
tej kwoczej cechy – siedzenia w jednym miejscu, w gnieździe
połączonym nićmi z rodzicielską schedą. Żyć można wszędzie,
dzisiaj granice nie mają znaczenia. Góry, niziny, morza… Zaczął
mieć znaczenie klimat – i ten prawdziwy i ten z przenośni. A
najlepiej żeby nie było TV, ale był ogród.
Tak, koniecznie.
Powiadają-nie ważne gdzie.Ważne z kim.Słonecznego maja Pani życzę
OdpowiedzUsuńTak, zyc mozna wszedzie ale nie mozna bez przyjaciol lub chociazby tego jednego , waznego.
OdpowiedzUsuń